Ta barwna i wręcz niewiarygodna historia, jaka w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. rozegrała się tuż za opłotkami wsi Grzybowszczyzna Stara, zaczęła się dużo wcześniej. Jeszcze w czasach carskich, prawdopodobnie w 1904 roku, tutejszy prosty chłop powziął zamysł wybudowania na swym polu cerkwi. Impulsem miał być proroczy sen, w którym Matka Boża przekazała mu takie polecenie od samego Boga.
Według Wikipedii przyszły „prorok” przyszedł na świat w 1864 roku. Inne źródła podają, że było to jedenaście lat później. Ponad wszelką wątpliwość udało mi się ustalić, iż Iljasz Klimowicz urodził się w roku 1865. Dotarłem do jego metryki ślubu, który zawarł w 1901 r. w cerkwi ostrowskiej mając 36 lat i żenił się wtedy po raz drugi.
Celowo konsekwentnie piszę Iljasz, gdyż tak od małego na niego wołano. Jak niemal wszyscy mieszkańcy tych terenów całe życie posługiwał się bowiem mową prostą. W czasach carskich z obowiązującym wtedy urzędowym językiem rosyjskim w dokumentach oficjalnie figurował jako Ilja. Podobnie oczywiście w cerkwi. Tak też do samego końca zwracali się do niego „wyznawcy” – otiec Ilja. Teraz najczęściej figuruje jako Eliasz. Nie jest to jednak jego autentyczne imię, gdyż języka polskiego prawie nie używał, a zetknął się z nim w zasadzie dopiero w końcówce swego życia, gdy w okresie międzywojennym na tych terenach nastała polska administracja.
O wsi Grzybowszczyzna Stara (aut. Staraja Hryboŭszczyna), zanim nie objawił się w niej „prorok”, mało kto słyszał. Została założona stosunkowo późno, bo dopiero w połowie XVIII w., podczas gdy sąsiednie Górany datowane są ponad wiek wcześniej. Ostrów jest jeszcze starszy, gdyż istniał już na początku XVI w.
Grzybowszczyzna to dawna wieś chłopów królewskich, należąca do dworu Świdziałówka, założonego ok. 1780 r. przez Antoniego Tyzenhauza, podskarbiego ekonomii grodzieńskiej. Nazwa wsi kojarzy się z grzybami. Na mapie z czasów pruskich, sporządzonej około 1800 r., Grybowszczizna jest już dość sporą osadą, w połowie z obu stron otoczoną lasem, który być może obfitował w grzyby. Był częścią prastarej puszczy – boru, jak nazywano ją tu jeszcze pół wieku temu zanim do cna wycięto wiekowe sosny i jodły i zalesiono ten obszar na nowo.
Jednak nazwy miejscowości z końcówką –yzna pochodzą zwykle od nazwisk ich właścicieli bądź dzierżawców. Źródła historyczne rzeczywiście wzmiankują o Grzybowskich, posiadających majętności w tych okolicach. Dwaj bracia o takim nazwisku, Jan i Władysław, w 1673 r. zapisali na rzecz kościoła w Krynkach place z gruntami. Prawdopodobnie byli oni jednak właścicielami innej Grzybowszczyzny, koło Zubrzycy Wielkiej, dwadzieścia kilometrów dalej na północ.
W wykazie miejscowości, które w 1798 r. weszły w skład nowo erygowanej parafii w Ostrowiu, podano że we wsi, w której nieco pół wieku później miał przyjść na świat „prorok”, były tylko dwa domy unickie. Czyli przeważały rodziny katolickie, które należały do parafii w Szudziałowie. Z czasem proporcje te się odwróciły.
Pierwsze zachowane metryki z cerkwi ostrowskiej pochodzą z 1809 r. i są już w nich zapisy dotyczące wiernych z Grzybowszczyzny. Nazwisko Klimowicz w nich jednak jeszcze nie występuje. Mamy natomiast prawowitą Anastazję Juryłową, której 26 maja umarł z kolki „mąż imieniem Józef, mający lat 40, pochowany przy cerkwi ostrowskiej”. Już 11 lipca wdowa wyszła ponownie za mąż, biorąc ślub z prawowitym Michałem Weliczko, kawalerem z Grzybowszczyzny. Dzień wcześniej pochowała ona córkę Magdalenę, „mającą rok, umarłą z wrzodu”. Takie to były wówczas czasy…
W połowie tegoż stulecia nazwisko Klimowicz w Grzybowszczyźnie jest już dość powszechne. Odnajdujemy je w późniejszych, szczątkowych niestety, metrykach z ostrowskiej cerkwi. Pojawia się w nich też Ilja Ławrentiejewicz Klimowicz, czyli przyszły „prorok”. Jego ojciec miał właśnie na imię Ławrentij, czyli Wawrzyniec. Autor relacji z wydarzeń w Grzybowszczyźnie, zamieszczonej w 1936 roku w gazecie Echo Białostockie, pisze że „był powstańcem 1863 r., zaś po matce jest Klimowicz prawosławnym”. Czy ojciec rzeczywiście był katolikiem i brał udział w powstaniu styczniowym?
Alaksiej Karpiuk w swej skrupulatnej książce „Wierszaliński raj” nic o tym nie wspomina. Owszem, on także pisze iż Iljasz pochodził z mieszanej wyznaniowo rodziny, ale według niego to matka była katoliczką. Podaje nawet jej imię – Józefina.
Jeśli natomiast Wawrzyniec Klimowicz rzeczywiście był powstańcem styczniowym, to musiał brać udział w boju w niedalekich Piereciosach, czyli w krwawej bitwie pod Waliłami, która rozegrała się 29 kwietnia 1863 r. w leśnym ostępie Komataŭszczyna. Wzięło w niej udział około trzystu powstańców. Nazwiska wielu z nich historykom udało się ustalić. Na liście tej jest jeden Klimowicz, ale Kazimierz i w dodatku mieszczanin z Zabłudowa.
Co do wyznania rodziców skłaniałbym się raczej do twierdzenia Karpiuka, który mimo wszystko był bardziej obeznany w temacie niż reporter białostockiej gazety. I chociaż chłopi, a tym bardziej prawosławni, w rozpętanym przez szlachtę powstaniu styczniowym jak wiadomo udziału nie brali, to w przypadku Wawrzyńca Klimowicza coś może być na rzeczy. Mógł na przykład miatieżnikom okazać jakąś pomoc, choćby wskazać drogę. To się czasem zdarzało, choć prości ludzie – tak prawosławni jak i katolicy – raczej ich denuncjowali w zamian za ruble od kozaków. Patriotyczna postawa ojca mogła później w odrodzonej Polsce jego synowi się przydać. Sanacyjne władze bowiem zadziwiająco przychylnie traktowały „proroka” wbrew dyskryminacyjnej polityce władz wobec prawosławnych i Białorusinów.
Jak już wspomniałem Iljasz Klimowicz urodził się dwa lata po powstaniu styczniowym, w 1865 r. Niektórzy podają, że przyszedł na świat dokładnie 2 sierpnia, czyli 21 lipca według kalendarza obowiązującego w carskiej Rosji. A to dlatego, że tego dnia Cerkiew prawosławna czci pamięć starotestamentowego proroka Ilji. Dawniej rzeczywiście było regułą nadawanie narodzonym dzieciom imion świętych patronów, czczonych przez Cerkiew w dniu, w którym przychodziły na świat. Z chrztem nie zwlekano, gdyż niemowlęta często umierały. Rodzice natychmiast umawiali kumów (chrzestnych), którzy nieraz tuż po rozwiązaniu, jeszcze tego samego dnia, wieźli dziecko do chrztu. Z Iljaszem też tak na pewno było. Ochrzcił go batiuszka w cerkwi w Ostrowiu. Najpierw zapytał, kiedy dziecko przyszło na świat i nadał mu imię, przypadające tamtego dnia w kalendarzu. Nie musiał do niego nawet zaglądać, gdyż było to przecież jedno z większych świąt cerkiewnych.
Alaksiej Karpiuk również pisze, że „prorok” urodził się latem, podczas żniw. Według niego Józefina doznała bólów porodowych żnąc sierpem żyto. Mąż natychmiast miał pobiec do wsi po babkę – akuszerkę, która przybiegła na pole i przyjęła poród od leżącej na snopach kobiety.
Taki barwny opis wydaje się być jednak literacką fikcją, co w powieściach zresztą jest dopuszczalne. Jeśli bowiem przyjąć, iż dziecko faktycznie urodziło się 2 sierpnia, to wtedy snopy żyta były już raczej w stodole. Jeśli już to żęto jeszcze owies, jęczmień i pszenicę, które dojrzewają trochę później.
Inna rzecz, że podczas świąt cerkiewnych chłopi nie pracowali. Teoretycznie Józefiny jako katoliczki mogło to nie dotyczyć, ale prawosławny mąż na Ilju raczej zostawał w domu. Było to jeszcze w czasach pańszczyźnianych, dwór w Świdziałówce jako dobra państwowe został rozparcelowany dopiero w latach 1869-70, czyli pięć lat później niż prywatne majątki szlacheckie. Dzierżawcy skarbowi z pomocą ekonomów w dni świąteczne chłopów w pole nie posyłali. Zresztą ci po uwłaszczeniu sami także takich reguł starali się przestrzegać.
Co do narodzin dziecka na polu, rzeczywiście mogło tak być. Dawniej zdarzało się to nader często. Sam znam takie przypadki. Matka mojej koleżanki z Ostrowia, która urodziła się tuż przed wojną, przyszła na świat na łące. Do domu przyjechała na furze siana. Jej matka nawet nie leżała w połogu, jeszcze tego samego dnia wieczorem poszła doić krowy.
Z zachowanych metryk cerkiewnych wynika, iż Iljasz miał starszego brata Michała. W powieści Karpiuka ma on na imię Maksim. Około 1883 r. ożenił się on z Łucją c. Józefa. Mieli trzech synów – Grzegorza, Wasyla i Konstantego – oraz córkę Olgę, która zmarła 20 lutego 1892 r. na gruźlicę, mając osiem lat. Żona nie dożyła pięćdziesiątki. Zmarła na zapalenie płuc 14 lutego 1906 r. w wieku 47 lat. Jeśli wierzyć Karpiukowi, mąż zginął w zamachu na carskiego dygnitarza w Grodnie, jako członek jego wojskowej ochrony.
Iljasz Klimowicz żenił się dwa razy. Na początku lat osiemdziesiątych XIX w. wziął ślub z Jewdokiją córką Iwana. Miał z nią syna Włodzimierza, który zmarł 7 kwietnia 1900 r. na szkarlatynę w wieku siedmiu lat, oraz córkę Wierę, urodzoną 11 listopada 1898 r.
Pierwsza żona zmarła 14 marca 1901 r. na gruźlicę mając 34 lata. Po nieco ponad dwóch miesiącach, 21 maja, 36-letni Iljasz żeni się po raz drugi, poślubiając starą pannę (35 lat) Zofię Prokopczyk, córkę Emiliana, z sąsiedniej wsi Leszczany. Ślubu udzielił im w cerkwi w Ostrowiu proboszcz parafii Szudziałowo o. Jan Olchowski. Świadkami byli ze strony żony Fiodor Prokopczyk i Jan Hukajło ze wsi Sanniki, zaś męża – Klemens Żamojda i Jan Kunach z Ostrowia Południowego.
Iljasz miał jeszcze syna Wincentego, o którym wiadomo, że w 1934 r. przebywał za granicą. Może nie powrócił z bieżeństwa? Trudno jednak ustalić, czy jego matką była pierwsza czy druga żona.
Przyszły prorok po ojcu przejął pół uczastka ziemi, czyli około ośmiu hektarów, druga połowa przypadła bratu. Był zatem przeciętnym prostym chłopem, nie odbiegającym zamożnością od większości tutejszych gospodarzy. Powiada się często, że był prawie niepiśmienny. Nie jest to prawda. Czytać z pewnością potrafił, tyle że po rosyjsku, bo nauczył się tego, służąc kilka lat w carskim wojsku. Podobno ordynansował u jakiegoś oficera, który przyuczył go do bukw. Potem posiadł znajomość Pisma Świętego. Był dociekliwym samoukiem. Na nabożeństwach w cerkwi w Ostrowiu lub w Krynkach wsłuchiwał się w modlitwy, ale do duchownych miał dość wstrzemięźliwy stosunek, co na koniec eksplodowało, gdy popadł z nimi w otwarty konflikt. Ryt liturgiczny samodzielnie opanował do tego stopnia, iż mógł osobiście odprawiać nabożeństwa. Duchownym to się nie mogło podobać, choć przyczyny konfliktu miały wymiar nie tyle duchowy co materialny. Samouk stał się dla nich bowiem przede wszystkim konkurentem, uszczuplającym dochody z tacy. To przysłaniało im jego obraz jako człowieka pobożnego i głęboko wierzącego.
Należy zaznaczyć, iż w tamtym czasie (zresztą i długo potem) kapłani nie przywiązywali większej wagi do katechezy parafian. Ktoś mi kiedyś opowiadał, jak przed wojną w jakiejś cerkwi po zakończonym nabożeństwie zapytano batiuszkę, o czym była mowa w czytanej tego dnia ewangelii. „To są sprawy tak święte, że zwykłemu śmiertelnikowi niepojęte” – padła odpowiedź.
Podobne podejście mieli zresztą i księża katoliccy. O ile modlitewną słowiańszczyznę w cerkwi białoruskojęzyczni wierni mogli choć trochę opanować, to łacina w kościele dla zwykłych parafian była całkiem niezrozumiała. Dobrze obrazuje to opowiadana w mojej wsi zabawna scenka z targu w Krynkach z czasów zanim księża zaczęli odprawiać msze w języku polskim. „Co to jest „spirytus” to ja wiem, ale co znaczy „sanktus?” – głowił się pewien chłop.
Słowo Boże Iljasz z pewnością rozumiał, choć pewnie trochę po swojemu. A czy umiał pisać? Co prawda nie było wówczas zbytnio takiej potrzeby, ale skreślić atramentem kilka zdań po rosyjsku z pewnością potrafił. Po polsku, jak nastała później taka potrzeba, szło mu już gorzej. Aczkolwiek na zachowanych dokumentach urzędowych z lat trzydziestych widnieje jego własnoręczny podpis, skreślony polskimi literami.
Powiada się również, iż „prorok” nie umiał liczyć. A to dlatego, że pieniądze składane na ofiarę w jego cerkwi wkładał do końskiej torby i woził do Krynek, gdzie zliczał je mu zaprzyjaźniony Żyd. Ten ponoć przy okazji zawsze podbierał je trochę sobie.
Są to jednak w dużej mierze tylko barwne wymysły. Iljasz rzeczywiście woził furmanką pieniądze w końskiej torbie do Krynek, ale po to, by w banku wymienić stos pięcio- i dziesięciogroszówek na banknoty bądź je tam zdeponować.
„Prorok” z Grzybowszczyzny nie był zatem takim analfabetą, jakim do dziś go malują.
Cdn
Jerzy Chmielewski