Minął rok od mojego pisania o „Pawliku z Wólki”. W międzyczasie więcej się o nim dowiedziałem, udało się odszukać nieliczne fotografie i dokumenty. Za kurtynę, odsłanianą nieśmiało w poprzednim odcinku, wpadło odrobinę światła. Kończąc odcinek drugi, opisałem ślub Pawła Gawryluka z Wierą Karpiuk, który odbył się 25 października 1925 roku. Szczegółowego opisu uroczystości weselnych, zawartego w pamiętniku, nie mogłem niestety potwierdzić urzędowym dokumentem, metryką. Sądziłem, że się nie zachowała, co często się zdarzało w tamtym niestabilnym dla prawosławia okresie. A jednak jest…
W aktach Urzędu Stanu Cywilnego w Kleszczelach w zespole metryk przekazanych przez parafię prawosławną po II wojnie światowej znajduje się zszywka złożona z przemieszanych kartek, obejmująca ten czas. W zszywce za rok 1925 pod pozycją 29. metryka z… 8 listopada. Dwutygodniowa rozbieżność dat to wynik stosowania kalendarzy juliańskiego i gregoriańskiego. Pawlik w swoim pamiętniku posługiwał się datami w. „starym stylu”, parafie natomiast w dokumentach sukcesywnie przechodziły na język polski i „nowy styl”.
Rok 1925 był pierwszym, kiedy ten proces się zakończył, metryki sprawiają wrażenie, jakby zostały po jego zakończeniu starannie, kaligraficznie przepisane, po polsku i z „nowymi datami”, żeby spełnić urzędowy wymóg ich rejestracji. Rejestracji takiej i potwierdzenia prawidłowości sporządzenia dokonał w styczniu 1926 roku dziekan siemiatycki.
Wraz z tą rejestracją symbolicznie zamknął się czas adoptowania się do nowej rzeczywistości, jaką zastali „bieżeńcy” po powrocie z tułaczki. Zakończył się rozpoczęty w roku 1918 proces kształtowania nowego państwa polskiego i „nowego”, autokefalicznego już, Kościoła prawosławnego
Wiatr historii przemielił wszystko, przeobraził. Czas „bieżeństwa” i wojennej tułaczki obfitował we wrażenia tak zaskakujące, że nawet codzienne pisanie o nich się nie udawało. Co prawda Pawlik zaczął pisać pamiętnik w Odessie, po rosyjsku, ale po latach sam stwierdził, że to pisanie mogło być nieciekawe dla nowej władzy i nowego państwa, które powstało na wojennych zgliszczach. Dlatego też w tym oficjalnym pamiętniku jest luka obejmująca czas wojny światowej i „bieżeństwa”, a więc lata 1914-1918.
Paweł powrócił przecież z Rosji w grudniu 1918 roku do innej ojczyzny, innego świata.
…Przez dłuższy czas nic nie pisałem. A to brak atramentu, to po kilkanaście razy musiałem mamie opowiadać, gdzie byłem, co robiłem w Rosji. A opowiadać jest co. Zwiedziłem dużo miast… Z pociągu zsiadłem w Gregorowcach. Z wielkim zaciekawieniem leciałem do domu, bo jakże tak długo nikogo nie widziałem. Ale czy są? Mama może umarła, ale nie tylko mama, może nie ma nikogo? Jadę tylko zobaczyć. Pobędę tu jakiś miesiąc, a potem z powrotem do Odessy…
W Wólce nie ma jeszcze „niepodległej”. Co prawda nie ma też niemieckiej administracji okupacyjnej, stacjonują jedynie zmieniające się wraz z marszrutą oddziały niemieckich wojsk frontowych. Prawie wszytko spalone z wyjątkiem nielicznych domów należących do rodzin, które nie wyjechały w „bieżenstwo” i potrafiły przystosować się do okupacyjnej rzeczywistości.
…Ich budynki nie spalone, nie mają czego się martwić, a i chleba pod dostatkiem u Niemców kolonistów wykombinowali, no i żyją sobie. Mama ciągle nagabuje, ażebym się brał do budynków, ale później. Po co to mnie potrzebne, przecież nie będę tu z tymi znienawidzonymi Niemcami mieszkał, tak czy inaczej ucieknę do Odessy…
W „gregorowskim” lesie Kosińskiego i na łąkach pod Nurcem sporo różnego dobra nagromadzonego przez gospodarnych Niemców. W lesie mnóstwo ściętego drzewa już okorowanego i złożonego w sążnie, a na łąkach stogi siana. Więc kto nie kiep i gospodarny, ten wozi drzewo do domu na odbudowę i siano.
Pora więc też się brać do roboty, tym bardziej że na początku lutego brat Mateusz przyprowadził obiecanego konia. Co prawda niepozorny, ale kosztował podobno aż 160 marek i inni gospodarze twierdzą, że będzie bardzo wytrzymały. Pora wykombinować wóz, składany z części, bo mama wskazała, gdzie są ukryte na przechowanie koła, a wujek ofiarował hłoble i skręt.
…Myśl o tym, że mam z powrotem wyjechać do Odessy, stopniowo osłabia się, zresztą przybywający uciekinierzy opowiadają, że w Rosji ciągle jeszcze trwa wojna, więc wyjazd byłby utrudniony…
W Wólce Polski jeszcze nie ma. Jest spokojnie i „niefrontowo” aż do 19 lutego 1919 roku, kiedy spokój zostaje zakłócony za sprawą Pawlika właśnie.
Nie będę cytował przydługiego wpisu z pamiętnika, opiszę zdarzenie krótko własnymi słowami.
Otóż we wsi rozlokował się duży szwadron niemieckiej kawalerii. Kwaterowali w każdym miejscu nadającym się do wypoczynku i noclegu. Panował spokój, więc nawet wart nie wystawiali, było towarzysko i beztrosko. Pawlik poznał Hansa, znającego dobrze rosyjski i niektóre rosyjskie okolice, więc przegadali do późnego wieczora. Na odchodne Hans poczęstował Pawlika prawdziwym cygarem. Dumny z prezentu wraca do domu, a tam zamieszanie. Niemcy kwaterujący u nich czegoś szukają, krzyczą. Jak zobaczyli Pawlika z cygarem, to karabiny w dłoń i do niego. Okazało sie, że ktoś ukradł im dwa pudełka cygar, a tu sprawca sam przyszedł. Szamotanina. Ktoś kogoś spoliczkował. Uciekającego Pawła gonił zorganizowany oddział, wszczęto alarm, padły strzały, przy uszach sprawcy gwizdały kule.
Spanikowany Pawlik noc spędził w stogu siana pięć kilometrów od wsi. Po fakcie okazało się, że cygara dla ładnych pudełek ukradły dzieci sąsiadów, ba, poza cygarami ukradły też paczkę naboi, uznano wiec Pawlika za zwiad polskich legionistów, wystawiono warty i całą noc oczekiwano ataku.
Zima 1918-19 nie była sroga, niemniej niedostatki aprowizacyjne i mieszkaniowe sprawiły, że we wsiach szalała epidemia tyfusu, dziesiątkująca mieszkańców. Nie tykała nielicznych rodzin, np. „Laszowej”, które mogły sobie pozwolić na codzienne jadanie chleba i mięsa. We wspomnieniach Pawlik poświęca wiele miejsca opisom choroby matki, brata Mateusza i własnej. Wyzdrowieli prawie cudem. Niestety rodzice jego młodzieńczej sympatii, Natalki Julianowej, zmarli dzień po dniu na przełomie lutego i marca. Ich wspólny pogrzeb odbył sie 3 marca 1919 roku.
Po sprawdzeniu metryk parafialnych z przełomu wieków doszedłem do wniosku, że rodzice Natalki – Julian i jego żona – to pochodzący z Widowa Grzegorz Nikołajew i Maria Jakowlewa Karbowscy, osiadli w majątku Wólka w roku 1898. Zapewne Grzegorza Nikołajewa potocznie zwano „Julianem”, używanie imion i nazwisk innych niż urzędowe w tamtych czasach zdarzało się często.
…1 marca.
…Dziś rano Natalka córka Juliana prosiła, bym pojechał do jej krewnych do Widowa, nakazać by przyjechali, bo ojciec i matka bardzo chorzy… Mieszkali obok cerkwi w domu psalmisty (swój był spalony) Zajmowali cały dom… Julian jak i jego żona mnie nie poznali, zresztą zdawało sie, że prędko kończą swe porachunki z tym światem i niebawem przejdą do lepszego, ale pojechałem.
Wróciłem późno wieczorem. Julian już nie żył. Przypomniało sie mi, jak Julian żałował, że zjeżdżają się uciekinierzy, uważał, że mu mało będzie gruntu, łąki. Masz teraz, pozostawiłeś wszytko nie wiadomo komu, bo córek dorosłych tylko dwie, a chłopcy jeszcze mali. Uciekłem… zapisać wydarzenia dnia i wolę spać…
Po kolei w najbliższej rodzinie umierają Mit’ka, przyjaciel Pawlika i brat Kasjana, Kasjanowa żona i wujek.
…Oj bieda, ludzie padają jak muchy, aż dreszcz przechodzi po plecach. Właśnie siedzimy z bratem i omawiamy wypadki dni ostatnich, aż tu nagle pukanie w okno. – Kto tam? – To ja, Kasjan, niech przyjdzie wasza matka, zmarł wujek. Jeszce nie oprzytomnieliśmy, a tu znowu pukanie. – Kto tam? – To ja, Prokop, przed chwila zmarła mi żona, niech przyjdzie wasza stara i pomoże mi obrządzić zwłoki. Odszedł. Paniczny strach. Co to będzie dalej? – zadaje brat pytanie. Kiedy ci ludziska wejdą w normalność bytowania?…
Ludzi grzebano różnie, często bez duchownego, oby w poświęconej cmentarnej ziemi. Cerkwie właściwie nie funkcjonowały, były pozamykane. Dlatego też z tego okresu nie ma metryk, które pozwoliłyby zobrazować powagę sytuacji.
Czas był niestabilny, niezorganizowany bezpański i bezprawny. Poza tyfusem, głodem i bezdomnością szalały rozboje i pospolity bandytyzm. Dużo miejsca w swoim pamiętniku Pawlik poświęca aresztowaniu Bolka, Maksyma, Jakuba i innych, którzy wespół z młynarzem z Dubiażyna napadli na rodzinę niejakiego Piotrowskiego z Knoryd.
…Weszli do mieszkania podczas kolacji domowników, odpędzili rodzinę Piotrowskiego od jadła i sami zasiedli do stołu, jedni zajadali kolacje, drudzy zaś zabierali z mieszkania co cenniejsze rzeczy, chomąta, w ogóle wszystko co natrafili, ogołocili Piotrowskiego doszczętnie…
Pierwsze wzmianki o „nowej”, już polskiej, władzy pojawiają się około 1 maja 1919 roku (15 kwietnia wg zapisu w pamiętniku).
…Już nastała polska władza, przechodzą polskie wojska, powiadają, że Polacy pójdą aż do Moskwy…
Wraz z wiosną powoli stabilizuje sie sytuacja we wsi. Makabryczne opisy śmierci, chorób, pogrzebów i napadów powoli zastępują przyjemniejsze. W czerwcu to opis zabawy wiejskiej, a 20 lipca (2 sierpnia) odpustu Eliasza w Podbielu.
…Zapoznałem się z chłopcami z Moskiewiec i z Wólki, nawet urządziliśmy zabawę na plebanii. Ciekawa to była zabawa, muzyka rżnęła jakąś muzykę, którą trudno było podciągnąć pod jakiś wyraźny taniec, nic to nikomu nie szkodziło, każdy tańczył to co uważał za wygodniejsze, jeden walca, drugi polkę, grunt że było wesoło…
Nowa władza umacniała się i stabilizowała także przy zaangażowaniu rodziny.
…Brat dostał coś w rodzaju posady, a mianowicie jest sekretarzem gminnym, wójtem zaś jest niejaki Kosiński, dziedzic z Gregorowiec. Kosiński naucza brata pisma i mowy polskiej i brat mówi, że podobno robi duże postępy…
Bieżeńcy wciąż powracają. Ci, co wrócili rok wcześniej, zastali dużo dobra poniemieckiego. Niemcy zakładali kolonie rolne i zostawili nieuprzątnięte uprawy, kto więc był odważny, to jeszcze za ich bytności nachapał się zboża i kartofli z zasiewów i drzewa z gregorowskiego lasu. Teraz jest gorzej, zasiewów już nie ma, Kosiński lasu pilnuje i sprzedaje za pieniądze. Domów nie ma… Ludzie masowo idą na służbę „na Polskę”, gdzie pracują cały sezon za samo wyżywienie lub marne wynagrodzenie w naturze.
...Np. Tomasz Skolmowski dźwigał trzy pudy żyta aż z Kustina, majątku odległego o 30 km. Mówi, że tak wypadło, nikt go nie podwiózł, całą drogę musiał deptać pieszo…
Co prawda nowa władza wypłaca tzw. zapomogi dziecinne w postaci artykułów spożywczych, więc kto ma dzieci, jakoś się żywi, ale brak ewidencji ludności sprawia, że powstaje szereg nadużyć i do zapomogi hurtowo zapisują sie także dorośli, więc przydziałowych artykułów i tak nie starcza.
Sytuacja powoli stabilizowała się, aż tu sierpień 1920 i znowu wojna.
Wojska polskie wycofują się, ustępując miejsca bolszewikom. Dziwnie wygląda ta wojna w początkowej fazie, taka cywilizowana.
…Mówią, że Polaków bolszewicy pędzą, patrzymy i mówimy, że nie. Widzieliśmy wojnę. Gdy uciekają, to robi się popłoch, wojska idą w nieładzie, ucieka każdy sobie, kto jak da radę. A tu widzimy, idą pułki tak, jakby maszerowały na ćwiczenia i nie bardzo się spiesząc… A tu wojna coraz bliżej, bliżej. Coraz wyraźniej słychać uderzenia armat, aż pewnego razu usłyszeliśmy pukania karabinów maszynowych. Ale to nie był rok 1915, żadnego popłochu…
Gdy wojska przechodzą, ludzie nie wychodzą w pole, przeczekują. Do prac polowych wychodzą w nocy, kiedy wojna cichnie
...Pewnego razu orałem przy blasku księżyca, starałem się nie dochodzić do drogi, ale w nocy bardzo daleko słychać…
Zajęty pracą Pawlik nie zauważył, że drogą przechodziła zwarta kolumna piechoty. Oddzielił się od niej oficer na koniu, podjeżdża i pyta po rosyjsku, co on robi w nocy w polu. Usłyszawszy odpowiedź roześmiał się, kazał nie ruszać się i czekać. Pawlik w strachu, bo przecież to może być bolszewik a nie Polak, ale oficer wraca po chwili z mapą i pyta o drogę do majątku Teklinowo. Mapa poniemiecka nieaktualna, więc tłumaczy, że majątku Teklinowo już nie ma i na kartce w świetle latarki rysuje oficerowi szkic drogi do Wólki, Gregorowiec, Moskiewiec Teklinowa i tłumaczy, jak powinni iść. Oficer konfrontuje szkic z mapą, mówi, że rozumie i wszystko się zgadza.
…Ładnie podziękował, podał rękę i pojechał. Jaki miły i ujmujący człowiek, gdyby wszyscy ludzie byli tacy, to na pewno żadna wojna nie byłaby straszna…
Dzień później przyszli bolszewicy. Zajęli Wólkę i okoliczne wsie. Pawlik po raz pierwszy widział takie wojsko. Chodzili, jak kto potrafił, ubrani też, jeden w czapce, drugi w kapeluszu, jeden w butach, a inny zupełnie boso. Sporo z nich nie miało nawet koszul, mówili, że są głodni i prosili, żeby im przynajmniej ziemniaków ugotować.
…Wszedł mały bolszewik, miał jakich lat 15. – Dokąd to ty bębnie idziesz? – mama go pyta. – Idę, żeby tego Polaka nie stało – odpowiada. – A co on tobie szkodzi? Nie odpowiada, zaambarasowany milczy, wszyscy się śmieją…
…Pułki bolszewickie ciągle nacierają „na Arszawę”, tylko dziwne, prawie wszyscy bez karabinów, mówią, że karabiny wiozą na furach, wraz z amunicją, ale nie wierzymy…
Po paru dniach odwrót. Całe masy bolszewików uciekają w nieładzie przed wojskiem polskim. Grupy po jakieś 150 osób, większość z nich bez karabinów. Na błotach za Wólką pozostawili wiele umęczonych koni, tabory z amunicją, porozrzucane szable. Pawlik jedną z wyrytą dedykacja wziął na pamiątkę, zabrał też konia. Co prawda po trzech dniach polska żandarmeria wojskowa go zabrała, ale udało się dwa dni poorać w polu.
Wojna wyzwoliła patriotyczne nastroje i Pawlik w ślad za swoim mieszkającym w Bielsku kolegą, Jankiem Ostaszewiczem, postanawia zaciągnąć się do polskiego wojska. Rezygnuje w obliczu lamentów matki.
Kolejna faza stabilizacji następuje szybko. Paweł ostatecznie rezygnuje z pomysłu powrotu do Odessy. Jego brat Wasyl plany powrotu postanawia jednak wcielić w czyn. Z „bieżenstwa” wrócił późno, dopiero 1921 roku, i z trudem się aklimatyzuje. Po roku zostaje zatrzymany przy próbie przekroczenia granicy polsko-radzieckiej i trafia do więzienia w Bielsku. Potem nieskutecznie usiłuje wyjechać do Ameryki, do osiadłego tam średniego brata Łukasza. Łukasz wyjechał do USA na początku lat 20., osiadł na stałe w New Jersey, zmieniając nazwisko na Luis Gery. Zamerykanizował się i zaaklimatyzował na obczyźnie.
…Staram się uczyć biegle pisać i czytać po polsku, idzie mi to łatwo, a alfabet łaciński znam ze szkoły, kiedy uczyłem się niemieckiego i francuskiego. Zasadniczo mowę polską rozumiem dobrze, najgorzej, że jak zaczynam mówić po polsku, to rozmawiający ze mną jest zawsze uśmiechnięty, widocznie bawi ich mój akcent i sposób wymawiania wyrazów polskich. Niewątpliwie prędko osiągnąłbym znaczne postępy, gdybym obcował z ludźmi władającymi poprawnym językiem polskim, ale trudno – tu nikogo takiego nie ma, a jeśli i kto z katolików mówi po polsku, no to jeszcze „ładniej” niż ja – lepiej nie zaczynać…
Czas leci szybko. Paweł w marcu roku 1922 zostaje powołany do czynnej służby wojskowej w 27 pułku piechoty w Częstochowie. Nauka języka polskiego przynosi efekty i po kilku miesiącach służby zostaje pułkowym kancelistą, a po jej zakończeniu otrzymuje propozycję pozostania w wojsku jako podoficer zawodowy. Rezygnuje i wraca do pracy na roli. To trudne zajęcie, w domu bowiem jest jeszcze dwóch braci, Eliasz i Wasyl. Trójce trudno czasami dojść do porozumienia w kwestiach rolnych, budowlanych i rodzinnych, dlatego też często wybuchają sprzeczki szkodzące dobrym stosunkom rodzinnym.
Czwarty – najstarszy – brat Mateusz najlepiej odnajduje się w nowej rzeczywistości, znajduje dobrą posadę inspektora skarbowego w urzędzie w Brańsku.
W 1924 roku Paweł porzuca gospodarstwo, pisze podanie o przyjęcie do policji i zostaje tam zatrudniony. Najpierw jest posterunkowym w Ostrowi Mazowieckiej, a potem na kilka miesięcy zostaje oddelegowany do Białowieży. Ale niestety nie jest to wymarzona posada. Dyscyplina, rozkazy, niebezpieczeństwa i rygor przyspieszają decyzję o odejściu. Był dobrym policjantem, więc komendant powiatowy rezygnację ze służby podejmuje dopiero po długiej rozmowie z zainteresowanym, po upewnieniu się o nieodwołalności jego decyzji.
Brat Mateusz co chwila przywozi wieści z „wielkiego świata”, czasopisma rolnicze, gazety, nowinki polityczne. W pracy na roli i w uprawach bracia wcielają w życie sugestie z poradników. Z niektórych wieś się śmieje, ale jakoś to idzie.
W maju 1925 roku Mateusz roztacza wspaniałe wizje korzyści, jakie może dać spółdzielcza kasa zapomogowo-pożyczkowa. Zaangażowany w projekt Paweł organizuje zebranie zainteresowanych rolników z Wólki i sąsiednich wsi i zakładają w Wólce kasę, Paweł zostaje jej buchalterem.
...Mateusz odjechał. Cały tydzień dyskutowano na temat kasy i każdy starał się wypowiedzieć co o tym myśli. A że nikt zasadniczo nie wiedział, co to jest kasa, więc wytłumaczono sobie, że będą dawać pieniądze i tyle. Ja zasadniczo nie czułem potrzeby pożyczania pieniędzy, ale cieszyłem się, że w Wólce powstanie jakaś organizacja…
W ogóle rok 1925 był radosny i dobry. Na jesieni Paweł, po perturbacjach rodzinnych, żeni się z Wierą „Laszową” Karpiuk. Ale o tym, przygotowaniach do ślubu i samej ceremonii pisałem w poprzednim odcinku.
Rok 1926 zaczyna już jako człowiek ustabilizowany, także rodzinnie, więc często nawet na codzienne pisanie pamiętnika czasu nie starcza. Aż do maja, kiedy we wsi ma miejsce kolejne, wręcz symboliczne, wydarzenie. Po latach zamknięcia zostaje otwarta cerkiew.
…W Wólce teraz nowina. Będziemy mieć stałego księdza. Przyjechał przed świętem z Grodna, wraz z psalmistą, ostatni żonaty, ma ładną i młoda żonę. Na Jurija jest u nas zwyczaj, że cała rodzina wychodzi w pole na żyto. Dla tego celu piecze się specjalny chleb, ten chleb tarzają po życie z odpowiednimi śpiewkami nabożnymi, później tarzają się wszyscy obecni na życie. Po takim wstępie zabierają się do gorzałki, przekąski. Święto Jurija uważa się za bardzo ważne w życiu gospodarczym wsi. W ten dzień rano wypędzone bydło z chlewów, pędzą palmami zachowanymi od Wielkanocy, ma to znaczenie zdrowotne, podobno do tego inwentarza nie przystanie żadna choroba…
Symbolicznie zamknęło się koło powrotu wsi i parafii do nowej rzeczywistości w odrodzonej ojczyźnie, Rzeczypospolitej Polskiej. Wieś po trudach poniewierki, niedostatku i głodu doczekała się też opieki duchowej. Cerkiew woleńska po latach zamknięcia, procesów sadowych o jej rewindykację ze strony Kościoła katolickiego, otrzymała status nieetatowej placówki Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Nowo przybyli to ksiądz protojerej Aleksander Ignatiewicz Samojlik, jego żona matuszka Elena Josifowa Samojlik i psalmista – prywatnie bratanek księdza, Fadiej Samojlik z żoną. Los związał ich z parafią i wsią na długie lata, bo aż do roku 1963. Ale to już temat na inną opowieść…
Eugeniusz Siemieniuk
*Cytaty pochodzą z pamiętnika Pawła Gawryluka z Wólki Wygonowskiej, napisanego na konkurs, ogłoszony przez Instytut Gospodarstwa Społecznego w Warszawie w 1933 roku.