24 maja na cmentarzu w Rybołach został pochowany prof. Włodzimierz Pawluczuk. Po nabożeństwie w cerkwi cmentarnej spoczął przy grobie rodziców. Zmarł 22 maja w bardzo sędziwym wieku 91 lat. W internetowych wpisach ciepło wspominali go znajomi, współpracownicy naukowi i publicyści. Chociaż był osobą sławną i poważaną, jego barwne, bogate i skomplikowane koleje życia nie są do końca wiadome nawet osobom, które dobrze go znały. W biografiach – uniwersyteckich i innych – naszego Wałodźki, jak na niego w środowisku białoruskim wołaliśmy, prawie nie wspomina się, że był polskim Białorusinem, a w młodości niepokornym dziennikarzem „Niwy”.
W czerwcowym wydaniu „Przeglądu Prawosławnego” redaktor naczelny miesięcznika Eugeniusz Czykwin w swym wspomnieniowym artykule o Włodzimierzu Pawluczuku dokonał pewnego rodzaju manipulacji. Zmarłemu w pełni zasłużenie oddał wielką cześć jako wybitnemu socjologowi, religioznawcy i pisarzowi, nie wspominając jednak o jego związkach naukowych z przewodnią ideologią poprzedniej epoki, ani o uwikłaniach w ówczesną rzeczywistość polityczną, czy wreszcie zmaganiach z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa.
Pisząc książkę o Wierszalinie dotarłem do wielu informacji i dokumentów, w tym z zasobów Instytutu Pamięci Narodowej, odnajdując nieznane fakty również z życiorysu Pawluczuka, a w oparciu o zgromadzony materiał obaliłem jego przekaz o sekcie grzybowskiej. Profesora, którego trochę osobiście znałem, zawsze jednak będę wspominać dobrze. Zaimponował mi wspięciem się ze wsi białoruskiej na wyżyny kariery naukowej, przedostaniem się chłopskiego syna na salony. Mało jest wśród naszej społeczności takich, którym to się udało. Wtedy i dziś.

Włodzimierz Pawluczuk, dorastając w Rybołach i pracując z rodzicami na ośmiohektarowym gospodarstwie, przysługiwał w cerkwi jako pomocnik diaka. Zaocznie ukończył liceum pedagogiczne w Białymstoku, po czym studiował – także zaocznie – socjologię w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR w Warszawie. Przed 1968 rokiem zaczął pisać pracę doktorską, wykorzystując głośną historię przedwojennego ruchu religijnego , promieniującego z Grzybowszczyzny i Wierszalina. Publikował o tym artykuły w „Niwie”, odkąd 1 lutego 1963 r. został przyjęty na etat w redakcji. Wcześniej przysyłał krótkie teksty jako wiejski korespondent z Ryboł.
Emerytowana pracownica naukowa m.in. Uniwersytetu Warszawskiego dr hab. Nina Krasko poznała Pawluczuka przed 1968 r. Napisała o tym w komentarzu w Internecie pod artykułem Czykwina, prostując zawartą w nim informację, że przyszły profesor był studentem socjologii na UW („Włodek nie studiował w tej uczelni”). Dowiadujemy się z niego, że ze swoją pracą doktorską („nie wiem, czy tylko projektem, czy już zaawansowaną”) zgłosił się on do prof. Zygmunta Baumana, którego po wydarzeniach z 1968 r. zwolniono z pracy wraz z trzema innymi profesorami Wydziału Filozoficznego UW. Ostatecznie na promotora pracy zgłosiła się prof. Maria Ossowska.
Pracę doktorską na podstawie słynnej rozprawy „Światopogląd jednostki w warunkach rozpadu społeczności tradycyjnej” Pawluczuk obronił w 1970 r. Wtedy ciągle pracował w „Niwie”, ale miał do niej krytyczny stosunek. W jednej z notatek oficera SB jest mowa o tym, że Pawluczuk dąży do zmiany charakteru tego czasopisma, chcąc by było ono bardziej „białoruskie” i (…) zajmuje odmienne stanowisko w szeregu spraw społecznych.
Bogdan Białek, pochodzący z Białegostoku dziennikarz i działacz opozycji w czasach PRL, w internetowym wpisie na wieść o śmierci Wałodźki potwierdził jego buntownicze nastawienie do ówczesnej rzeczywistości:
(…) Był początek lat 70. Włodek ledwo co obronił doktorat. Na jakimś towarzyskim spotkaniu, w stanie alkoholowego uniesienia, dusił mnie wymuszając wyznanie, że jestem prawdziwym komunistą. Wtedy sam się za takiego uważał i nienawidził władzy ludowej, bo zdradziła prawdziwy marksizm.
Po tym, jak we wrześniu 1970 r. wydalono z partii Sokrata Janowicza i następnie zwolniono z pracy w redakcji „Niwy”, w październiku świeżo upieczonego doktora nauk wezwał do siebie szef komisji kontroli partyjnej Mikołaj Kiryluk. – Jesteście nacjonalistą i polskim, i jednocześnie białoruskim. W szeregach partii miejsca dla was nie ma. Szukajcie też dla siebie innej pracy. Szukajcie, bo inaczej podciągniemy was pod ustawę antypasożytniczą. Tak wspominał tamtą rozmowę Pawluczuk w „Czasopisie” w 2012 r.
Po odejściu z „Niwy” Pawluczuk początkowo bezskutecznie szukał pracy w szkole. Na trzy miesiące udało mu się zatrudnić w… KC PZPR w Warszawie w Pracowni Badań nad Młodzieżą. Wyleciał z hukiem, gdy wydało się, że wyrzucono go z partii. Na trzy kolejne miesiące znajomi załatwili mu pracę w Urzędzie Wojewódzkim w Białymstoku w nadzorze nad cegielniami. Potem pół roku nie pracował, żona także. Wreszcie przyjęto go do pracy w bibliotece Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, bo potrzebowano tam regionalisty.
Po półtorej roku od wyrzucenia z partii Pawluczukowi członkostwo w szeregach PZPR przywrócono, co otworzyło mu drogę do kariery. Stało się to możliwe, gdy w Białymstoku zmieniły się władze partyjne. Na początku stycznia 1972 r. na stanowisku I sekretarza KW PZPR twardogłowego i sędziwego już Arkadiusza Łaszewicza zastąpił 35-letni, młody i energiczny, Zdzisław Kurowski z Warszawy. Pawluczuk wspominał, że nowy włodarz osobiście wyciągnął do niego pomocną dłoń, zaprosił do siebie i zapytał, czy nie chce wrócić do „Niwy”. Ale Wałodźkę ciągnęło do świata akademickiego. Kurowski udzielił mu rekomendacji, by mógł podjąć pracę jako adiunkt w Ośrodku Badań Naukowych w Białymstoku, a potem jednocześnie na Wydziale Lalkarskim Wyższej Szkoły Teatralnej. Wówczas współpracował też z miesięcznikiem „Kontrasty”.
Na początku lat osiemdziesiątych przeniósł się do Krakowa, gdzie został wykładowcą religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i z czasem uzyskał stopień profesorski.
Zachowane w archiwum IPN dokumenty potwierdzają, że Włodzimierz Pawluczuk w okresie 1970-1971 był kontrolowany przez Wydział III KW MO w Białymstoku w ramach kwestionariusza ewidencyjnego jako podejrzany o prowadzenie działalności antysocjalistycznej, polegającej na głoszeniu haseł przywódców wydarzeń marcowych z 1968 r., organizowanie dyskusji podważających kierowniczą role partii… (IPN Bi 012/2008).
W latach 1977-1980 białostocka SB rozpracowywała go z kolei z powodu utrzymywania podejrzanego charakteru kontaktów korespondencyjnych z cudzoziemcami z RFN i Szwecji.
W tamtej dekadzie Pawluczuk jeździł do tych krajów służbowo bądź prywatnie. Latem 1976 r. wraz żoną i córką udał się do RFN na zaproszenie szwagra. Brat żony Alex (Aleksander) Trochimczyk został wywieziony z Dzierniakowa pod Gródkiem na roboty przymusowe i po wojnie pozostał w zachodnich Niemczech. Ożenił się z Niemką. Mieszkał we Frankfurcie i pracował jako robotnik w fabryce Opla.
Służby postawił na nogi nadany przez siostrę zwykły telegram z Warszawy o treści „6 lipca rano jesteśmy we Frankfurcie”. Polski kontrwywiad powziął bowiem informację, że w ramach operacji „Lato – 76” agentura Zachodnich Niemiec mogła przekazywać tajne dane i wiadomości kodowane w telegramach. Postanowiono zatem sprawdzić, czy Pawluczukowie nie są aby czasem niemieckimi szpiegami.

Obawiano się też, że podczas pobytu w RFN naukowiec z Polski znajdzie się w orbicie zainteresowań tamtejszych służb specjalnych, które szczególnie tą kategorią osób są zainteresowane.
Po powrocie z zagranicy na początku sierpnia małżeństwo musiało zdać służbom szczegółową relację z pobytu we Frankfurcie. Rozpracowanie zakończono, gdyż nie stwierdzono wrogiej działalności.
Włodzimierz Pawluczuk do Białegostoku powrócił dopiero w 1997 r. Rozpoczął pracę na przekształconej wówczas w samodzielną uczelnię dotychczasowej Filii Uniwersytetu w Białymstoku. Kierował m.in. Instytutem Socjologii. Z Uniwersytetem w Białymstoku był związany do 2011 r. W 1999 r. do swego kultowego tomiku o Wierszalinie dopisał jeszcze jeden rozdział, w którym przyznał się do mistyfikacji, jakiej się w nim dopuścił. Następnie powrócił do tematu i napisał powieść „Judasz”, za którą w 2004 r. otrzymał nagrodę literacką prezydenta Białegostoku.
Po powrocie do Białegostoku nasz Wałodźka ponownie zbliżył się do środowiska białoruskiego, odwiedzał m.in. w Krynkach Sokrata Janowicza. Pojawiał się też na białoruskich imprezach. Pomimo dawnych przejść i ideologicznych zawirowań ciągle sprawiał wrażenie osoby pogodnej i radosnej. Potrafił zabawiać towarzystwo, które zapraszał też czasem do domu po rodzicach w Rybołach. Lubił żartować. Opowiadał kiedyś, jak w latach osiemdziesiątych wrócił z podróży do Mongolii i o swych wrażeniach z pobytu w tym dalekim kraju opowiadał w rodzinnej wsi dogorywającym już kresu swych dni sąsiadom. – Ty ne howory nam pro kosyje oczy, ale skaży chto wony – ruskije czy polskije? – zapytał w pewnym momencie jeden z nich.
Włodzimierza Pawluczuka w ostatnią drogę na cmentarzu w Rybołach odprowadziła rodzina wraz z gronem przyjaciół z Białegostoku i Krakowa, również z naszego środowiska białoruskiego w regionie.
Wiecznaja pamiać!