Wnętrze cerkowki na uzhorku, czyli kapliczki św. Marii Magdaleny w Białymstoku, mrugało do mnie oczkiem Opatrzności, okolonym złotymi barokowymi promieniami. Dookoła pyszniły się freski z wykreśloną perspektywą i światłocieniem – rzeczami obcymi bizantyńskiej sztuce. Rozsiadły się na ścianach malutkiej kaplicy niczym podlaskie baby na rynku, co i zachęcić, i pokłócić się umieją, tak i one przyciągały oczy i kłóciły się jednocześnie z kanonami prawosławia.
Obrazu dopełniały pozłacane rzymskie kolumienki i zlatynizowane święte obrazki, poprzetykane tu i ówdzie ikonami w stylu rusko-bizantyńskim, które pokornie prezentowały zgodność ze świętą ortodoksją.
Dziedzictwo unii brzeskiej?
Ileż jest takich cerkwi na Podlasiu? Całe mnóstwo. Panuje powszechne przekonanie, że za latynizację wnętrz podlaskich cerkwi i ikon ponosi odpowiedzialność unia brzeska. Jest to prawda, lecz tylko częściowa, jak wykazuje w swoich artykułach Joanna Tomalska, historyczka sztuki, badająca podlaskie ikony – „Przemiany w malarstwie ikonowym są zauważalne już w XVI w., a więc wcześniej niż twierdzi wielu autorów, uznających przyjęcie unii brzeskiej za początek okcydentalizacji sztuki cerkiewnej. Nie zapoczątkował ich tym bardziej synod zamojski w 1720 r. Warto podkreślić, że jego dekrety nie ustalały reguł malowania ikon, nie nakazywały ich usuwania, podobnie jak demontażu ikonostasów”.
Zjawisko latynizacji prawosławia miało związek z upadkiem Bizancjum w 1453 r. i dotyczyło nie tylko terenów Rzeczypospolitej, lecz całej granicy styku chrześcijaństwa wschodniego i zachodniego. Strefa latynizacji prawosławnych świątyń rozciągała się na ogromnym obszarze, od Krety i Cypru począwszy, poprzez miasta włoskie, wybrzeże Adriatyku, Ruś Zakarpacką, aż po Wyspy Sołowieckie na północy Rosji. Proces ten był wynikiem naturalnej osmozy kulturowej, występującej na pograniczach – uważa Tomalska – i jako taki nie może być postrzegany jedynie w kategoriach polityczno-konfesyjnych, lecz w szerszym kontekście przemian kulturowych. Osmoza działa w obie strony. Zachwyt malarstwem ikonowym osiągnął na Zachodzie kulminację w wieku XIII, szczególnie w Italii, której kościoły zapełniły się różnej proweniencji ikonami wschodnimi, ale i później ikony cieszyły się na Zachodzie ogromną estymą. Jej wyrazem stała się na ziemiach polskich ikona Matki Boskiej Częstochowskiej, uznawanej do dziś za patronkę Polski.
Kasacja unii brzeskiej doprowadziła do usunięcia oczywistych artefaktów zachodniego chrześcijaństwa w podlaskich cerkwiach, takich jak balustrady, ołtarze boczne czy monstrancje. Kulturowa hybryda miała jednak wiele głów, a niektóre były zbyt cenne, by je uciąć bez jakichkolwiek dywagacji. Ikona w czasach przedwojennych była czymś ogromnie cennym. Niewielu artystów potrafiło je tworzyć. Dlatego w wielu podlaskich ikonostasach po dziś dzień tkwią ikony w stylu malarstwa zachodniego. Pamiętam je z dzieciństwa, z rodzinnych cerkwi w Bielsku Podlaskim czy Szczytach, ale też z wielu innych wiejskich i miejskich cerkiewek, w których otaczano szacunkiem każdy święty obraz niezależnie od jego kulturowej proweniencji. Obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej w pięknie rzeźbionej drewnianej oprawie do dzisiaj wisi w domu po moich dziadkach. Był to prezent od teściowej – katoliczki, która podarowała go córce w dniu jej ślubu z moim pradziadkiem. Nie przeszkadza mu to wisieć na pokuci od blisko stulecia. Szczyty są w pod tym względem wyjątkowe z uwagi na obecność w cerkwi ikon namalowanych przez Aleksandra Mirysa, nadwornego malarza Klemensa Branickiego, przykładu typowego barokowego malarstwa sakralnego ówczesnych czasów.
Ikonopiscy prowincjonalni i artyści profesjonalni
Lud miejscowy pokoleniami patrzył na wschodnio-zachodni collage, który co bardziej ortodoksyjni nazywali odstępstwem od kanonu, a co bardziej wyrobieni artystycznie kiczem i wizualnym chaosem, odmawiając większych wartości dziełom lokalnych artystów, bliższych naiwnej sztuce ludowej niż prawowiernym kanonom prawosławia. Zarzucano im niezgodność z tradycją i psucie gustów odbiorców, niczym odsądzony od czci i wiary jeleń na rykowisku. Któż jednak z nas nie patrzył z sentymentem na makatki z jeleniami? Zasypialiśmy przy nich i budziliśmy się, a wschodzące słońce nad strumieniem, z którego jelenie piły krystaliczną wodę, oświetlało pierwsze chwile poranka, formatując dnie, umysły i wyobraźnię podlaskiego ludu, zaspokajając potrzeby inne – lecz czy mniej przez to ważne? – niźli obcowanie z wysokimi rejestrami sztuki przez wielkie S. Poza wszystkim – postrzeganie sacrum, w tym obrazów kultowych, w kategoriach wartości estetycznych to wynalazek nowożytny, który pojawił się wraz z renesansem, tworząc podwaliny pod nowocześnie rozumianą historię sztuki. Ludzie poprzednich epok nie traktowali przedmiotów kultu jako dzieł sztuki, a funkcje estetyczne ustępowały przed innymi walorami, ważniejszymi w kontekście praktykowania wiary. W przypadku obrazów kultowych najważniejsza była zgodność wizerunku z oryginałem, która gwarantowała obecność w obrazie ducha świętej postaci, która manifestowała się poprzez dokonywanie cudów. W takich warunkach osoba twórcy nie była szczególnie istotna, wręcz przeszkadzała. Najbardziej skuteczne były wizerunki boskiego pochodzenia – ikony, które przypływały rzeką, pojawiały się nagle na drzewach lub były kopiami wizerunków „nie ludzką ręką uczynionych”.
Owoce kulturowego pogranicza kształtowały podlaskie gusta pokoleniami. Przywykły one do kontemplacji Matek Boskich na wzór katolickich Madonn, pyzatych aniołków z oczętami wlepionymi w niebo, wspólne dla tych ze Wschodu i tych z Zachodu. Faktem pozostaje, iż obie kultury – wschodnia i zachodnia – splatały się na naszych terenach od stuleci. Kodowały lokalną tożsamość niczym dwie nici w helisie DNA. Bo Podlasie nigdy Wielką Rusią nie było. Było obrzeżem, peryferium wielkiego świata, polsko-ruskim miksem wciśniętym w kąt mapy wielkich imperiów.
Consuetudo altera natura est (przyzwyczajenie drugą naturą człowieka). Przyzwyczajenie więc staje się jakby kanonem. Kanonem największym i obowiązującym wszystkie inne kanony. „Bo tak było zawsze” – to aksjomat nie wymagający wyjaśnień. Powtarzalność i niezmienność nadaje ludzkiej naturze poczucie sensu i ładu. Mogą sobie krzyczeć, że właśnie nieład to jest! Nieład to jest, proszę państwa, gdy ktoś w tym nieznośnym chaosie dziejów, w tym nieprzewidywalnym świecie, zmienia miejsce krzesełka, które zawsze stało w tym kącie cerkwi i czekało na swoją właścicielkę. Albo gdy ktoś przewiesza obrazek w inne miejsce, lub – co gorsza – w ogóle go usuwa.
Między innymi z powodu niezgodności z tym co uznawano za kanon zostały odrzucone realizacje Jerzego Nowosielskiego, które wykonywał dla podlaskich cerkwi. Szafirowy ikonostas z Orzeszkowa i ikony z Klejnik okazały się dla miejscowych zbyt nowatorskie, zbyt niezrozumiałe i nie pasujące do miejscowego kanonu-nie-kanonu. Jego arcydzieła przyjęły renomowane muzea, gdzie stały się perłami ich kolekcji. Ludu winić nie byłoby słusznie, gdyż znajduję w sobie pokłady zrozumienia dla tych ciotek, babć i sąsiadek, które otaczały mnie od kołyski, i które w żaden sposób nie mogły poszczycić się wykształceniem w sztukach wizualnych ani historii ikonografii. .
Wnętrza niczym wykopaliska
Lubię patrzeć na ten wschodnio-zachodni misz-masz w podlaskich cerkwiach, tak jak lubię patrzeć na warstwy geologiczne ze skamieniałościami gromadzonymi przez miliony lat. Tkwią w nich dziwa i cuda, które są jedynym świadectwem, że organizmy hybrydowe istniały od zawsze, a wydawała je sama matka natura, która najwyraźniej uznawała ich istnienie za potrzebne. Studiowanie wnętrz podlaskich cerkwi przypomina poniekąd wykopaliska archeologiczne, odsłaniające kolejne warstwy kulturowe, które na nasze tereny naniosły wiatry historii lub słoje w drzewie, na podstawie których możemy wiele powiedzieć o tym, co działo się w latach, w których powstały. Zlatynizowane ikony podlaskich ikonostasów, choć ideologicznie „nie po linii”, trwały w podlaskich cerkwiach nie niepokojone przez stulecia. Niepoprawne obrazki przetrwały carat, sanację, czasy PRL i dumnie wkroczyły w III RP. Był w tym szacunek do wszelkiej świętości, ale i jakiś bezwład, jakiś podmuch wieczności, która zapętla się koliście, by trwać poza czasem i przestrzenią, poza ziemską percepcją i doraźną koniunkturą.
Aż powiał wiatr zmian
Podlaskie ikony, przyozdobione sztucznymi kwiatami i nylonowymi koronkami, cieszyły się estymą, zdawało się – wieczną. Wiatr zmian powiał w latach 90. XX wieku. To wówczas weszliśmy w tryb kopiuj-wklej. Zaczęły powstawać na Podlasiu cerkwie już nie drewniane, nie o bryle zgodnej z miejscową tradycją, lecz – klękajcie narody! – wielkie niczym Hagia Sophia, zwieńczone złotymi kopułami niczym rosyjskie sobory i połyskujące marmurem na podłogach, na których położyć tkanego chodnika ze szmat się nie godzi, a haftowany rusznik po prostu nie pasuje. Za przaśny jest, a poza tym w Wielkim Bizancjum haftowanych ręczników nie było. Zgodność z kanonem stała się obowiązującym prawem. Ortodoksja nie lubi indywidualnych gustów i lokalnych odrębności. Na wybujałe, dzikie gałązki wyrastające niepokornie poza sztywne ramy znajduje jedno lekarstwo – sekator.
Ortodoksja wyrzuca poza nawias wszystko, czego ona sama nie akceptuje, nazywając to pogardliwie herezją. Jest w tym jakaś totalność, totalitaryzm nawet, przeciwstawiający się z szaloną siłą charakteryzującą wszelkie fundamentalizmy zjawiskom oddolnym, niepoddanym jego obezwładniającej hierarchii, władzy i kontroli. Ślady indywidualnej wolności i wolnomyślicielstwa są wysoce podejrzane, niebezpieczne wręcz dla systemu, domagającego się posłuszeństwa zasadom jedynie słusznym, jedynie prawdziwym. Ten buszujący na dnie duszy artysty ferment, składający się z jego osobistych doznań, subiektywnej wyobraźni i niepodległej inspiracji zagraża panowaniu spójnego systemu, tchnie wichrzycielstwem niosącym ryzyko pęknięć na doskonale gładkiej powierzchni. Religie monoteistyczne mają charakter totalitarny. Jeden Bóg, jedna słuszna wykładnia prawdy, usunąć pragnie wszystko, co śmie nosić znamiona alternatywy. Nie ma innego, nie ma obok, nie ma poza. Jest tylko Jeden. Kto z nim nie jest, jest przeciwko Niemu. Chrześcijaństwo odziedziczyło ten sposób myślenia po ekskluzywistycznym judaizmie, w którym idea wybrania jednego tylko narodu posiadającego tę jedyną prawdę pozostaje fundamentem dla jego tożsamości. Całą reszta jest poza, nawet jeśli nie skreślona zupełnie, to jednak jakaś gorsza, upośledzona. Chrześcijańskie dziecko ochoczo przejęło ideę wybrania, zapominając że u swego zarania, a więc przez około stulecie po śmierci Chrystusa, nie było przecież jednego ani jednorodnego chrześcijaństwa, lecz wiele różnych chrześcijańskich ugrupowań, posługujących się mnóstwem rozlicznych ewangelii i świętych tekstów. Przez wiele dziesięcioleci, a nawet stuleci, nie istniało pojęcie ortodoksji, a więc – i heterodoksji. Nie istniał żaden jednoznacznie ustalony kanon. Dopiero wybuch gnozy w II wieku skłonił Kościół do zajęcia bardziej wyraźnego stanowiska w niektórych kwestiach. Lecz jeszcze w III wieku nawet tacy myśliciele jak Orygenes – uznawany za jednego z najwybitniejszych chrześcijańskich teologów i myślicieli – w swoich pismach zawierali różne kontrowersyjne twierdzenia, które do dzisiaj wywołują pytania i kłopotliwy uśmiech teologów. Dopiero legalizacja chrześcijaństwa przez Konstantyna i zajęcie pozycji religii państwowej zaowocowało powstaniem kanonu świętych ksiąg i nicejskim wyznaniem wiary, obowiązującym odtąd wszystkich wiernych. Przyczyny tych decyzji były przede wszystkim polityczne. Kościołem niejednolitym trudno się zarządzać. Dużo łatwiej jest, gdy wszystko staje się jednoznaczne, określone i ustandaryzowane.
Określenie kanonów i jasność panujących zasad nadało chrześcijaństwu wyrazistą tożsamość i zapobiegło rozpłynięciu się w masie różnorakich hellenistycznych prądów religijnych, niewątpliwie wzmacniając jego strukturę i przyczyniając się do ostatecznego zwycięstwa czego przypieczętowaniem było ostatecznie uznanie go za religię panującą w cesarstwie. Ceną jaką za to zapłaciło, było skostnienie i formalizacja. Kanony ortodoksji stawały się coraz sztywniejsze i żarłoczniejsze. Niczym maszyna zaczęły pożerać i miażdżyć na swojej drodze wszystko, co nie chciało pokornie ugiąć przed nimi głowy. Palenie nieprawowiernych ksiąg, prześladowania heretyków, pogromy pogan w IV i V wieku to pierwsze z brzegu przykłady przyjęcia postawy skrajnie dogmatycznej, nietolerującej niczego innego poza sobą.
Lokalnie czy globalnie
Czy coraz bardziej widoczna bezkompromisowość w wyglądzie wnętrz naszych cerkwi to przejaw strachu przez rozpłynięciem się prawosławnej tożsamości w coraz bardziej polonizującej się społeczności prawosławnych Podlaszuków? Chęć wydobycia się z pogardzanej lokalności i kompleksu prowincji, by zabłysnąć na międzynarodowym parkiecie? Czym jednak możemy przyćmić blask świątyń konstantynopolitańskich, jerozolimskich, gruzińskich czy nawet moskiewskich? Jesteśmy dziećmi tej ziemi, budującymi swoje ubogie cerkiewki z drewna na podobieństwo naszych wiejskich chat. Przyozdabialiśmy je najlepiej jak umieliśmy: tkanymi na krosnach chodnikami, takimi samymi, jakie leżały w naszych kuchniach i sypialniach, haftowanymi ręcznikami i ikonami wykonywanymi przez naszych lokalnych twórców, malujących Bogurodzice na deskach z lipy rosnącej za domem. Na tyle nas było stać i tyle z siebie dawaliśmy. Trudno mi wnioskować o intencjach stojących za obecnymi działaniami, zmieniającymi wygląd naszych cerkwi, należałoby jednak zapytać, którą tożsamość chcemy wzmacniać? I czy rygoryzm pomijający lokalne uwarunkowania jest rzeczywiście najlepszym na to sposobem?
Ikony wiszące w podlaskich cerkwiach, szczególnie cudami słynące ikony Maryjne, pochodziły z miejscowych warsztatów ikonograficznych w Drohiczynie, Lipsku, Grodnie i Wilnie. Podlasie nie stanowiło bowiem odrębnego od Wielkiego Księstwa Litewskiego obszaru kulturowego, lecz będąc z nim ściśle związane, było częścią większej całości, do której należą również ziemie białoruskie i ukraińskie, gdzie odnajdujemy podobieństwo stylu i tożsame emanacje sztuki cerkiewnej. Współpraca artystów z różnych kręgów kulturowych dała podlaskiej sztuce sakralnej unikalny rys i specyficzne cechy, odróżniające je od sztuki sąsiednich kręgów kulturowych. Na terenach Rzeczpospolitej od XIV do XIX wieku powstawały unikatowe w swym stylu ikony, które można oglądać w kolekcjach licznych muzeów w Polsce i za granicą. Na ukształtowanie kultury lokalnej miały wpływ prądy płynące z różnych stron. W podlaskim kotle mieszały się prawosławie, katolicyzm, pogaństwo, protestantyzm, swój wkład wniosły słynne magnackie rody i działalność różnorodnych zakonów. Krzyżowały się tu wpływy miejscowych tradycji staroruskich, mołdawskich, bałkańskich – skąd przez nawałą turecką uciekali twórcy ikon, pojawiły się prądy z Italii, Cypru i Krety, późno schrystianizowanych północnych ziem litewskich oraz katolickich ziem polskich. Przedstawienia rosyjskie Matki Bożej Kazańskiej, Włodzimierskiej czy Fiodorowskiej pojawiły się na Podlasiu dopiero w wieku XIX i nie odcisnęły głębokiego śladu na naszej ikonografii. Najpopularniejszym wizerunkiem były przedstawienia wzorowane na ikonie Matki Boskiej Częstochowskiej, łączącej w sobie cechy malarstwa wschodnio- i zachodniochrześcijańskiego. Jej wizerunek był silnie promowany m.in. przez królową Helenę, żonę Aleksandra Jagiellończyka, która w obrazie Hodegetrii Częstochowskiej widziała pomost łączący oba wyznania. Kasując unikalne cechy naszej rodzimej kultury, odwracając się od dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego, które jako ważny i niepodległy podmiot stworzyło kulturę i sztukę posiadającą unikatowe cechy i zajmującą należne miejsce w kręgu kultury europejskiej, wyrzekamy się ogromnej części własnego dziedzictwa kulturowego. Rozpuszczając sobie tylko charakterystyczne rysy indywidualnej osobowości w wielkim anonimowym oceanie szeroko rozumianej estetyce grecko-bizantyjskiej, jedyne co nam pozostaje, to kopiowanie wzorów zaczerpniętych z innych stron świata.
Konflikt między tym co lokalne, a tym co globalne charakteryzuje nie tylko podlaskie prawosławie. Dokładnie ten sam charakter ma zatarg pomiędzy polskimi Tatarami z Bohonik i Kruszynian, a władzami Polskiego Związku Muzułmańskiego, który opisywany był na stronach styczniowego numeru Czasopisu. Wielowiekowa obecność Tatarów na Podlasiu doprowadziła do powstania lokalnych odrębności, zwyczajów i miejscowego kolorytu islamskiej religii, co nie podoba się centrali, chcącej naśladować wzory czerpane z państw muzułmańskich. Która tożsamość jest ważniejsza – ta lokalna, stanowiąca wielowiekowy produkt współżycia z tutejszymi zwyczajami, czy ta pozbawiona charakterystycznych rysów uniwersalistyczna twarz anonimowego, lecz ortodoksyjnego muzułmanina? I czy jedno musi koniecznie wykluczać to drugie? Znów staczamy się w przepaść ideologicznych wojenek i fundamentalizmu doktrynalnego. Dzieje się to zawsze, gdy pełni zapału rewolucjoniści/odnowiciele przedkładają konstrukty ideologiczne nad praktykę dnia codziennego, abstrakcyjną ideę nad sposób, w jaki przejawia się ona w materii wraz z towarzyszącym jej bagażem doświadczeń, przyzwyczajeń, skłonności i tradycji.
Staroobrzędowcy – strażnicy kanonu
Konflikt opierający się dokładnie na takiej samej podstawie ciekawie opisuje Krzysztof Snarski w książce: „Staroobrzędowcy. Historia Wiara. Tradycja”. Reformatorski ferment w rosyjskiej cerkwi prawosławnej pojawił się w połowie XVII wieku za przyczyną patriarchy Nikona, który chciał oczyścić prawosławie z lokalnych naleciałości i powrócić do jedynego poprawnego wzoru, za który uznał tradycję grecką. Tymi naleciałościami była spuścizna starej Rusi Kijowskiej, sięgająca początku historii chrześcijaństwa na tych ziemiach, a jej istotą przekazywanie świętej tradycji głównie w formie ustnej. Ewentualne niezgodności w obrzędowości rosyjskiej i greckiej – pisze Snarski – mogły w przyszłości zagrozić pozycji patriarchy, więc arbitralnie nałożył całemu prawosławiu szereg uniwersalnych form religijnych. Fascynacja Nikona Grekami i kulturą grecką doprowadziła do przyjęcia przez Cerkiew moskiewską południoworuskiej normy nabożeństwa. Według założeń cara reforma miała doprowadzić do zjednoczenia cerkwi rosyjskiej i ukraińskiej. Kością niezgody stał się nowy Psałterz. Ten, z którego korzystano od wieków, pełen był dopisków na marginesach zawierających wyjaśnienia, pouczenia lub komentarze przepisujących go skrybów. Nierzadko zawierały one pomyłki lub czytane były jako część tekstu głównego. Nikon oczyścił Psałterz z dopisków, co wzbudziło sprzeciw części wiernych, przyzwyczajonych do starych treści, które traktowali jako część własnej tradycji religijnej. Osią sporu nie była więc dogmatyka, a podważenie wielowiekowych tradycji miejscowej ludności. Tradycje te, zachowywane przez lud prosty i niewykształcony, nierzadko były bliższe folklorowi i magicznym rytuałom niż rzeczywistej wiedzy teologicznej – wyjaśnia autor – lecz która konfesja jest od nich wolna? Oprócz wiedzy teologicznej w każdej denominacji znaleźć można zachowania wynikające z ludowej, nieraz swobodnej interpretacji prawideł zabarwionych kolorytem miejscowej kultury. Niezgoda na reformy Nikona doprowadziła do wielkiego rozłamu i prześladowań zwolenników dawnej tradycji, nazywających siebie starowiercami. Zapał Nikona w obronie czystości wiary był tak wielki, że w 1655 nakazał oszpecić i spalić wszystkie ikony napisane w zachodniej Europie. Przedstawianym na nich świętym wydłubywano oczy, a tak uszkodzone, drwiąc z nich, obnoszono po Moskwie. Na koniec trafiły one do Soboru Uspienskiego, gdzie sam patriarcha rozbijał je o podłogę i nakazał spalić. W ich miejsce wprowadził ikony nowe – poprawione według nowych zasad teologii i dogmatyki prawosławne. Rozpoczęło się wielkie prześladowanie starowierców. Przepędzenia, palenie wsi, tortury, nierzadko zabójstwa. Lecz nawet te drastyczne formy nie doprowadziły do zaniku ruchu oporu wobec nowych porządków. Patrząc z perspektywy czasu możemy zapytać – po co to wszystko było, i czy rzeczywiście było o co kruszyć kopie. Dziś czytamy o tym w książkach z lekkim uśmiechem i niedowierzaniem, że zagadnienie żegnania się dwoma lub trzema palcami stanowiła dla obu stron konfliktu kwestię życia i śmierci. Istotne dla tych ludzi szczegóły dzisiaj są dla nas tylko historycznymi ciekawostkami. Oni oddawali za nie życie. Lecz taka jest natura dogmatów i ortodoksji – są one zupełnie pozbawione dystansu do samych siebie i otaczającego świata.
W białostockiej cerkwi św. Marii Magdalny na uzhorku od jesieni zeszłego roku trwa generalny remont. Freski zostały skute, znikły zlatynizowane ikony i barokowe oczko Opatrzności. „Główne prace remontowe i wykończeniowe zostały przeprowadzone. Czekamy jednak na nowy ikonostas, nowe malowidła na ścianach i inne drobne elementy wyposażenia” – czytamy na fejsbukowym profilu cerkiewki. W miejscu ikonostasu tymczasowo postawiono dwie ikony: Hodegetrii i Chrystusa. Puste ściany czekają na nowe freski. Nie wątpię, że będą one doskonale zgodne z najsurowszymi kanonami świętej ortodoksji.
Ewa Zwierzyńska