Można o niej długo i namiętnie. Można krótko i rzeczowo: tu stał tartak, tam fabryka prochu do pocisków.
Na lekcjach historii z panią Kirchner słyszeliśmy legendę o Żydzie Hajnie/Haynie, który jako pierwszy się tutaj osiedlił, pewnie dłubał we wszędobylskim drewnie, za co potomni, wyznawcy już innych bogów, ale rozmiłowani w zapachu żywicy, upamiętnili go w nazwie osady.
Potem legendę zastąpiły historyczne eksploracje pana Tatarczyka z miejscowego technikum, który początki Hajnówki lokował w bliższej historii, gdzieś tak w drugiej połowie XIX wieku. Wśród pierwszych mieszkańców ciągle przewijają się te same nazwiska: Sawicki, Kowszyło, Zin, Panasiuk (a co!)… Dopiero po II wojnie światowej pojawiają się inne. Za Stalina Hajnówka otrzymuje prawa miejskie. I miasto Hajnówka stoi ciągle zakładami obróbki drewna. Takie są fakty.
***
W „Rodzie Abaczów”, na pół mitologicznej, na pół kresowej powieści, Zbigniew Żakiewicz śnił:
(…) Dalej posuwaliśmy się w las, a gdy wyszliśmy na małą polanę pełną kolczastych ostrężyn i ziół rozmaitych, wśród których rozpoznałem dziewięćsił, ziele kryjące w sobie dziewięć sił na różne schorzenia i ułomności ludzkie, rozpościerał on na trawach swe liście niby symbol ładu i geometrycznej dojrzałości, kulawy Maciej ponownie nastawił lufę swej zardzewiałej fuzji i drugi ptak pacnął wprost w kwiecistą koronę ziela. Ptak siłą swego pędu dotknął ziemi nieomal u mych stóp, ale pies i tym razem chwycił w pysk ciałko jeszcze gorące od krwi i wstrzymanego lotu i zaaportował swemu panu. Ten, aby dalej utrzymać wygodną wersję polowania, włożył zdobycz do mojej torby. Szliśmy przez knieje, wychodzące na leśne dukty tak ciche od leśnego szumu, co szedł wierzchołkami, iż zdawało się, żeśmy trafili pomiędzy ściany świerkowych kościołów; wędrowaliśmy dnem morza, które było tak pomyślane, ażeby zbytnio nie przerastać człowieka, a przecież nie dać mu się w swej wysokopienności. Wejście w żywioł, zetknięcie z jego obliczem wpatrzonym gdzieś w drugi horyzont, poza którym można się było domyślać właściwego początku tego, co jest nieograniczone, zetknięcie się z tak ujrzanym borem podniosło mnie na duchu. Szedłem więc cały w puszczy i poza puszczą; strzelba dyndała mi na ramieniu obijając boleśnie nogę, sznurek od torby cisnął szyję, lecz ja byłem daleki od tych drobnych niewygód (…). (Zbigniew Żakiewicz, „Ród Abaczów”, Czytelnik, 1971).
Co łączy ten obraz, Jüngerowski w opisie i stylu, z moją Hajnówką? To Wielki Las, zwany puszczą. Puszcza to duma Hajnówki, żywicielka, miejsce wytchnienia dla utrudzonych codziennym życiem ludzkich serc. I zbiorowy wyrzut sumienia od kilku lat. Miejsce wiecznego odpoczywania dla wielu bezimiennych ofiar reżimów bliskich i dalekich, tło dla zabawy w wojenkęcóżeśtyzapani formacji mundurowych i samozwańczych „patroli obywatelskich”.
Usopszyj Wilniuk Żakiewicz nie pisał oczywiście o niej, ale profesorował Panasiukowi na Uniwersytecie Gdańskim, a wdzięczny były student pamięta, i w pamięci, pod wpływem literackiego bodźca, ożyły znów obrazy z lat 70. ubiegłego wieku, jak pan radny, szczawiem będąc, chadzał z klasą na opieńki, brał udział w wykopkach z Puszczą Białowieską na horyzoncie, a z kołatką pomagał polującym na szaraki.
***
Mało co bym zmienił w tym opisie z końca lat 90. Reportażu, który dostał nagrodę i uścisk dłoni Mariusza Szczygła, który zasiadał w szacownym gronie powołanym przez wydawnicze korpo, w charakterze jury konkursu na tekst o „Życiu w mniejszości”. Redaktor Chmielewski dał go wtedy w całości. Mnie wystarczy dziś fragment jak memento.
„Jeszcze do niedawna, kto mógł ciągnął na betonowy, ogrodzony plac pana Orzechowskiego, aby handlować czym się da: przed Gwiazdką – tą katolicką i tą prawosławną – ukradzionymi z Wielkiego Lasu świerkami, na wiosnę nowalijkami z przydomowych ogródków oraz jabłkami i śliwkami. Zawsze i o każdej porze – obcą walutą, złotem, podrabianym spirytusem.
Budy, łóżka polowe, stołeczki, a dla tych już z dorobkiem, markowym towarem i dobrą opinią – eleganckie butiki i stoiska w solidnym pawilonie.
Byznes ent byznes. Od rana do wieczora, w świątek i piątek, w internacjonalistycznej atmosferze globalnej wioski.
Tylko w miejscu, gdzie tak ostentacyjnie rządzi pieniądz, nikt nikomu nie wypomina religii, ani języka. Kacap targuje się z Polaczkiem, a ci dwaj jak jeden mąż demonstrują swoją wyższość, coraz mniej licznym handlarzom zza Buga. Szczególnie tym skośnookim. – Hej, ty, taki i owaki, pokaż no tamto, siamto… Tykanie jako jedyna forma zwracania się do obcych. Taka sama wobec kobiet i starszych mężczyzn. Pozornie serdeczna i spontaniczna, przypominająca neutralność angielskich zwrotów grzecznościowych, w istocie jednak protekcjonalna i wroga – chłopskopańska z natury. Hybrydyczna i nieludzka. Brzydka i niesmaczna. Czy tylko hajnowska?
Pan Orzechowski nie ma lekko: pod bokiem wyrosła mu konkurencja, bazar numer dwa.
Z innej beczki. Nocny pociąg z Siedlec do Hajnówki. Dwie Białorusinki z wielkimi, kraciastymi torbami. Palą papierosy. – Mandat za kurzenie! – wykrzykuje jeden z hajnowskich konduktorów, którzy jak spod ziemi wyrastają nagle na korytarzu. – Pane, pane, nie! – płacze jedna z kobiet padając przed mężczyzną na kolana. – Zobacz ją jak cwana – zwraca się kresowym zaśpiewem jeden do drugiego. – Nie dyskutować, tylko płacić! – konduktor nadaje swojemu głosowi ostry, urzędniczy ton.
***
Legenda mówi, że na Harcerskiej Górce, lichym wzniesieniu niedaleko cmentarnych skrawków Wielkiego Lasu w Hajnówce, powiesili się harcerz z harcerką. Byli młodzi, nieszczęśliwie zakochani…
Może czas brać się do kolejnej, rekonstrukcyjno-redaktorskiej roboty? Same zagadki.
Arkadiusz Panasiuk