„Nikt nie nosi w sobie genów, które pozwoliłyby na zaklasyfikowanie jego czy jej jako „czystego” członka konkretnej mniejszości narodowej. Próba pogodzenia różnic genetycznych z granicami państw jest tak samo awykonalna jak żądanie podziału koła barwnego na poszczególne kolory. W obu przypadkach przejścia są płynne. (…) Przedstawiciele niemieckiej mniejszości łużyckiej ani trochę nie różnią się genetycznie od otaczających ich Saksończyków, Brandenburczyków i Polaków, a Baskowie od mieszkających wokół nich Hiszpanów i Francuzów” – takie tezy stawia Johannes Krauze, jeden z najbardziej uznanych specjalistów archeogenetyki na świecie, który badaniom genetycznym populacji starożytnych oraz współcześnie żyjących poświęcił wiele lat.
W książce „Homo sapiens i jego geny” przedstawia wyniki swoich badań nad genetyczną historią Europy i świata, z której wynika, że jako Europejczycy posiadamy około 70 proc. genów nieeuropejskich. Stało się tak z powodu nieustannie przelewających się przez Europę fal migracyjnych, które towarzyszą nam od początku dziejów, a żyjący na europejskim kontynencie ludzie są mieszanką genetyczną co najmniej trzech różnych grup.
Pierwotni mieszkańcy Europy, czyli plemiona łowiecko-zbierackie, zostali około 8 tysięcy lat temu prawie całkowicie wyparci przez anatolijskich rolników, którzy przynieśli na kontynent rewolucję neolityczną. To dzięki nim nasi przodkowie poznali tajniki uprawy ziemi i hodowli zwierząt. Kolejna fala migracyjna, która odcisnęła wyraźne piętno na naszych genomach, to napór koczowników z azjatyckich stepów, który zalał kontynenty europejski 5 tysięcy lat temu. Oprócz udomowionych koni przywieźli ze sobą tajniki produkcji brązu, rozpoczynając na kontynencie nową epokę – brązu. Pociągnęła ona za sobą rewolucję technologiczną, pozwalającą na produkcję trwałych narzędzi pracy, a także broni, a to umożliwiło prowadzenie skutecznych wojen, łączenie się ludzi w większe osady i rozwój cywilizacji hierarchii, podziałów pracy i innowacji.
Rozwiewa się tym samym mit głęboko zakorzenionych Europejczyków. Geny myśliwych-zbieraczy (jeśli traktować ich jako pierwotnych Europejczyków) stanowią w naszych genomach mniejszość, a przecież nawet oni nie byli na tych terenach pierwsi, lecz wyparli rdzennego mieszkańca Europy – człowieka neandertalskiego. Sam status myśliwych-zbieraczy jako zakorzenionych w europejskiej ziemi to kolejny mit. Jak wiadomo, prowadzili oni koczowniczy tryb życia, przemieszczając się z miejsca na miejsce, bez stałych siedzib i ojczyzny. Wpatrzeni jedynie w odległy horyzont, byli obywatelami świata. Dopiero przybycie anatolijskich rolników uświadomiło im, że można stać się posiadaczem własnego kawałka ziemi.
„Stare, na nowo odgrzebywane, idee, jakoby istniało coś takiego jak specjalne geny Celtów, Germanów, Skandynawów czy nawet konkretnych narodowości, zostały całkowicie obalone – twierdzi Krause. „W Europie istnieje regularne genetyczne przesunięcie w pewnym kierunku, gradient, przy pomocy którego można narysować wiarygodną mapę, ale z całą pewnością nie będzie to mapa przedstawiająca granice państw”. Etnos Europy środkowo-wschodniej i zamieszkującychj ją narodowości jest jeszcze trudniejszy do określenia, bo po Nizinie Środkowoeuropejskiej przez cały okres dziejów maszerowały tam i z powrotem różne armie, uciekinierzy i uchodźcy. Wędrując z północy na południe, ze wschodu na zachód i w każdym innym możliwym kierunku, pozostawiali przy okazji swoje geny i elementy kulturowego dziedzictwa. Etnos słowiański, do którego należy białoruskość, przybył do Europy z nadczarnomorskich stepów za pośrednictwem azjatyckich plemion koczowniczych, z których najczęściej wymieniani są Scytowie i Sarmaci. Ich kultura dotarła do nas już przemieszana z kulturami, które spotykali po drodze, a bezpośrednio na Podlasie przybyła z dorzecza Dniepru i Prypeci. Niebagatelne znaczenie dla wytworzenia kultury słowiańskiej miało zderzenie i przemieszanie się z substratem germańskim i bałtyjskim. Obecne granice językowe i narodowościowe wynikają wyłącznie z kulturowego różnicowania się i jako takie stanowią konstrukt kulturowo-polityczny. Pojawiające się tu i ówdzie stwierdzenia o jednej kulturze, języku i narodzie są reminiscencjami teorii zakorzenionymi w wieku XIX i wczesnych latach wieku XX.
W kontekście powyższych rozważań nie powinien dziwić filmik, którego bohaterem został Mateusz Styrczula, a który pojawił się na fejsbukowej stronie Fundacji Tutaka. Fundacja stawia sobie za cel promowanie białoruskiej kultury. Obecnie poprzez nagrywanie krótkich wypowiedzi osób identyfikujących się z narodowością białoruską zachęca do jej podawania w trwającym właśnie Narodowym Spisie Powszechnym.
Mateusz Styrczula, Polak i warszawiak, od ponad dziesięciu lat przyjeżdża na Podlasie i czynnie uczestniczy w życiu naszej społeczności. Jego rodzinne korzenie sięgają różnych rejonów Polski i Europy, w swoim drzewie genealogicznym posiada przodków z Podhala, Lwowa, Wielkopolski, a take Holandii, Niemiec i Bałkanów. Lata życia, które poświęcił Podlasiu, sprawiły, że nie tylko pokochał naszą małą ojczyznę, ale przeniknął jej duchem, nauczył się języka, i świadomościowo zintegrował się z naszą społecznością, nabywając tożsamości i białoruskie j– i taką narodowość (jako drugą) podał w spisie powszechnym.
Jeśli chodzi o mnie, urodziłam się wychowałam na Podlasiu. Drzewo genealogiczne, które zrekonstruował mój ojciec, sięgające korzeniami do XVIII wieku świadczy, że wszystkich zidentyfikowanych przodków można śmiało nazwać Tutejszymi: na podlaskiej ziemi rodzili się, żyli i umierali. Tutaj zostali pochowani. Kilka lat temu wykonałam badanie swojego genomu w kierunku określenia pochodzenia etnicznego. Okazało się, że jedynie 35 procent moich genów ma proweniencję wschodniosłowiańską. Całkiem spoty odsetek stanowiły geny bałtyjskie, północnogermańskie, celtyckie, fińskie, bałkańskie i bliskowschodnie. Znalazły się też domieszki genów zachodnioeuropejskich, iberyjskich, arabskich, północnoafrykaskich, a nawet śladowe ilości kaukaskich, irańskich, uralskich i indyjskich. Zostałam wychowana w religii prawosławnej. Wyznawcy prawosławia stanowili około połowy ludności w moim rodzinnym miasteczku, Bielsku Podlaskim. Chodziłam do polskiej szkoły, co niewątpliwie mnie mocno ukształtowało, ale nieustannie miałam też kontakt z kulturą wschodniosłowiańską, słuchałam białoruskich bajek na dobranoc, pieśni na festiwalach i w lokalnym radiu, przysłuchiwałam się howorce po-svojomu w rodzinnej wsi mego ojca i rodzinnym opowieściom. Wrosłam w swoje kulturowe otoczenie a duchowa atmosfera słowiańskiego wschodu odcisnęła piętno na mojej duszy. Jeśli Mateusz Styrczula, obcując z naszą kulturą, nabył białoruskiej tożsamości, i podał ją w spisie powszechnym, to dlaczego nie my?
Ewa Zwierzyńska