Od 23 lutego do 22 maja 1928 r. przed Sądem Okręgowym w Wilnie toczył się proces Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej Hromady (BWRH), zdelegalizowanej przez władze sanacyjne 21 marca 1927 r. Była to największa pod względem liczebności białoruska partia polityczna w Polsce – liczyła ponad 100 tys. członków (według sekretarza partii Maksyma Bursewicza w lutym 1927 r. – 150 tys.). Powstała ona 25 czerwca 1925 r. w łonie poselskiego Klubu Białoruskiego jako Klub Sejmowy Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej „Hromady” w składzie Bronisław Taraszkiewicz, Piotr Miotła, Szymon Rak-Michajłowski, Paweł Wołoszyn. W drugiej połowie 1925 r. opracowano program i statut „Hromady”. W programie znalazły się postulaty m.in. zjednoczenia ziem białoruskich w jednym państwie, żądania szkolnictwa w języku białoruskim, zniesienia osadnictwa, równouprawnienia obywateli bez względu na narodowość i wyznanie.
Na początku czerwca 1926 r. – po przewrocie majowym – partię zarejestrowano. Dało to możliwość zakładania kół BWRH w terenie. Na czele partii stał Bronisław Taraszkiewicz jako prezes Komitetu Centralnego BWRH, którego siedziba znajdowała się w Wilnie przy ul. Wileńskiej 12 m. 7. Ludność białoruska do partii wstępowała masowo. Na jednej z zachowanych legitymacji, wystawionej 13 października 1926 r. dla Stanisława Miatlickiego ze wsi Wyhaniczy powiatu mołodeczańskiego widnieje numer 35424! Do delegalizacji BWRH pozostawało jeszcze pół roku. Tak ogromne poparcie dla BWRH wynikało z niezadowolenia białoruskich mas z polityki polskich władz. W odpowiedzi na rosnącą popularność „Hromady” władze aresztowały jej przywódców i zdelegalizowały partię. Od stycznia do października 1927 r. prowadzono śledztwo w sprawie BWRH, gdyż uznano, że jej działalność poważnie zagrażała ładowi prawno-państwowemu na ziemiach północno-wschodnich II Rzeczypospolitej.
W wyniku śledztwa przed sądem postawiono 56 działaczy BWRH, w tym jej przywódców. W czasie trwania procesu dużo o nim pisano. W „Kurierze Wileńskim”, gazecie demokratów, toczyła się dyskusja na temat „Hromady” i polityki państwa polskiego wobec Białorusinów. S. W. – Seweryn Wysłouch (1900-1968) – od 1927 r. pracownik naukowy Wydziału Prawa i Nauk Społecznych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, był nauczycielem historii Polski w Wileńskim Gimnazjum Białoruskim i doskonale rozumiał problematykę białoruską. W odpowiedzi na jego artykuł odezwał się Stanisław Brzostowski – z obozu przeciwnego do demokratów, co zaznaczyła redakcja. Jemu z kolei odpowiedział Haljasz Leuczyk (1880-1944), znany białoruski poeta. Ten ostatni artykuł odnalazł Siarhiej Jorsz, uzupełniając dorobek poety o głos w sprawie „Hromady”.
Helena Głogowska
Najwyższy czas
Wśród społeczeństwa białoruskiego ustalił się pogląd, że proces Hromady jest „sądem nad białoruskim narodem”. To na chwilę ustały spory i kłótnie wśród polityków rozmaitych stronnictw. Nawet najbardziej bezwzględna w napaściach na swych przeciwników prasa sielsojuznicka przycichła nie chcąc kompromitować się do reszty wobec społeczeństwa białoruskiego. Być może pogląd białoruski nie jest słuszny.
Jednakowoż niewątpliwie proces Hromady jest zjawiskiem najważniejszym z tych, jakie miały miejsce na naszych ziemiach w ciągu ostatnich kilku lat. Można powiedzieć, że proces ten dla przyszłości stosunków narodowościowych u nas będzie punktem zwrotnym. Od załatwienia tej sprawy zależeć będzie, czy Polska zrezygnuje ostatecznie z tzw. polityki białoruskiej, czy też odwrotnie – zwróci baczniejszą uwagę na stosunki, które się u nas wytworzyły.
Dla sądu proces Hromady nie jest zagadnieniem zbyt skomplikowanym. Chodzi tylko o rozstrzygnięcie, o ile działanie przywódców Hromady były niezgodne z kodeksem karnym. Skoro zostaną im udowodnione zarzuty aktu oskarżenia – sprawa nie będzie budzić wątpliwości.
Nam chodzi o rzecz zupełnie inną. Chodzi nam o zrozumienie znaczenia politycznego procesu Hromady. Udowodnienie tez aktu oskarżenia, co do uzależnienia Hromady od sowieckiej Rosji jest równoznaczne z twierdzeniem, że dotychczasowa polityka polska w stosunku do zagadnienia białoruskiego poniosła zupełną klęskę. Wygrana prokuratury jest równoznaczna z udowodnieniem przegranej polityki polskiej na Wschodzie.
Dla przeciętnego Polaka Hromada jest niczem więcej jak jeszcze jednym spiskiem antypaństwowym. Co innego dla polityka patrzącego na rywalizację wpływów Polski i Moskwy na ziemiach Litwy historycznej.
Jeśli przegraliśmy, to dla czego?
Czy ci przywódcy narodu białoruskiego siedzący na ławie oskarżonych w procesie Hromady są i zawsze byli „zbrodniarzami”, czyhającymi na całość terytorium państwowego Polski?
Czy tak jest niech mówią fakty.
W październiku 1919 r. ówczesny białoruski prezes ministrów p. Antoni Łuckiewicz oświadczył współpracownikowi pisma „Zwon”.
„W czasie mojej bytności w Warszawie wyjaśniłem co następuje: Wówczas gdy niepoprawni endecy nadal śnią sny o podziale Białejrusi między Polską i Moskwą, ani Naczelnik Państwa, – Piłsudski, ani polski rząd, ani polscy socjaliści i demokraci nie myślą wcale o takiem rozwiązaniu sprawy, uważając, że w interesie pokoju na Wschodzie Białoruś powinna istnieć cała i niepodzielna. A jeśli tak jest, to jest też i nadzieja, że Białorusinom uda się znaleźć sposób pogodzenia interesów swego bytu państwowego z interesami Polski”.
Na łamach ówczesnej prasy białoruskiej niemal w każdym numerze spotykamy słowa niepokoju co do przyszłości.
W numerze mińskiej gazety „Zwon” z 13-go października 1919 r. czytamy: „Pamiętamy, o znanej odezwie Piłsudskiego, jako Naczelnika Państwa polskiego, mówiącej o tem, że z przyjściem Polaków Białoruś otrzyma wolność i możność być gospodarzem w swoim kraju w ciągu wieków krzywdzonym i uciskanym. Więc cóż to wszystko znaczy? Czemu mówi się jedno, a czyni drugie? Czemu na całej Białorusi polscy urzędnicy nie spełniają rozkazów swego naczelnika?
Pocóż mówić o zgodzie? O politycznej łączności z Polską, kiedy wszystko robi się naodwrót?
Piszemy te słowa dlatego, by polski rząd zechciał wyjaśnić swe stanowisko, żeby usunął swych nierozumnych urzędników, którzy sami podcinają gałąź, na której siedzą. Czekamy, by rząd wyraźnie określił swą politykę na Białejrusi, gdyż czas nie czeka, niezadowolenie rośnie z każdym dniem, struna w stosunkach polsko-białoruskich naciąga się coraz bardziej.
Tak dalej żyć nie można, i my wierzymy, że polski rząd postara się zrobić wszystko, co wymaga od niego mądrość państwowa, sprawiedliwość i jego własny interes”…
W odpowiedzi na te oczekiwania Białorusinów, wierzących w możność współpracy z Polską i w oparciu o Polskę posypały się areszty, likwidacja szkolnictwa białoruskiego i panowanie bezwzględnego nacjonalizmu. Pokój ryski, słusznie nazwany haniebnym, przekreślił wszystko. Myśl wielkiej niepodległej Polski, federacji wolnych narodów została zaprzepaszczona.
Od początku istnienia Polski nie umieliśmy się zdobyć na żadną pozytywną politykę wobec Białorusinów.
Wobec zagadnień, niecierpiących zwłoki, od których rozstrzygnięcia zależała przyszłość Polski na Wschodzie, woleliśmy milczeć. I do dzisiejszego dnia pomimo wyborów, pomimo niepokoju na ziemiach białoruskich, pomimo stu tysięcznej organizacji politycznej, tak potężnej jak była i jest Hromada, bawimy się teoretycznem zagadnieniem „czy Białorusini są, czy ich nie ma”? Bo jeśli są, no to wówczas trzeba im dać szkoły i rozpocząć czynną politykę białoruską. Ale, czy aby są? Czy Białoruś nie jest jedynie intrygą bolszewicką?
A tymczasem najdroższy czas upływa, bolszewicy pracują, a inteligencja białoruska chcąc nie chcąc musi orjentować się na Wschód. W ten sposób sami stwarzamy zastępy wrogów państwowości polskiej, stwarzamy podatny materjał do wszelkich akcyj antypaństwowych. Wszelkie Hromady może zlikwidować jedynie pozytywna twórcza praca, nigdy nie zastraszenie i mechaniczne represje. Najwyższy już czas zrozumieć, że tak postępując idziemy ku nieuniknionej klęsce”
- W.
(„Kurjer Wileński” nr 90, 21.04.1928 r., s. 1)
W obliczu procesu “Hromady”
Zamieszczając artykuł p. Stanisława Brzostowskiego, musimy zaznaczyć, iż jego stanowisko nie we wszystkim pokrywa się ze stanowiskiem Redakcji. Uważamy np., że dotychczasowy przewód sądowy wcale nie wyjaśnił roli, którą w akcji „Hromady” odegrały elementy komunistyczne.
Pomimo to uważamy, że artykuł zawiera bardzo wiele słusznych myśli. Zamieszczamy go z tem większą przyjemnością, iż p. Stanisław Brzostowski jest człowiekiem daleko stojącym od obozu reprezentowanego przez nasze pismo.
Dotychczas społeczeństwo polskie starało się nad kwestją t. zw. mniejszości narodowych nie myśleć. Występowano bardzo ostro przeciwko każdemu, kto wysuwał jakikolwiek bądź projekt pozytywnego załatwienia tego pierwszorzędnego, z punktu widzenia przyszłości państwa polskiego, zagadnienia. Fakt zabrania w tej sprawie głosu przez p. Stanisława Brzostowskiego dowodzi, że i w obozie naszych przeciwników jednostki światlejsze zaczynają uświadamiać sobie konieczność utworzenia warunków, któreby uczyniły znośnem współżycie Białorusinów z państwowością polską. Głos p. Stanisława Brzostowskiego witamy jako zwiastuna pewnego przełomu w nastrojach naszego społeczeństwa, który aby prędzej nastąpił!
Red.
Obecny proces białoruskiej Hromady odbywa się w atmosferze znacznego zainteresowania publicznego. Problemat polityczny, będący podłożem sprawy, staje się w obliczu tego przewodu sądowego wyjątkowo aktualnym dla opinji politycznej naszego społeczeństwa. Z drugiej jednak strony – jest on również użyty jako odskocznia demagogiczna przez wrogów Rzeczypospolitej, gdy usiłują oni obecnie wyzyskać dany proces, aby uknuć z niego agitacyjne wybryki przeciw naszemu państwu w opinji Zachodu i u siebie.
Przeciw złej woli naszych sąsiadów – nie istnieje możność reagowania polemiką. Natomiast są dostateczne racje ku temu, by zastanowić się nad istotą podłoża, na którem możliwemby było u nas powstanie tego rodzaju złośliwych wpływów, jakie ujawnia akt oskarżenia na gruncie narodowego ruchu białoruskiego – zatruwanie go jadem antypaństwowej działalności.
Nie przesądzajmy, jak to czyni p. S.W. w Nr. 90, „Kurjera Wileńskiego” gdy w artykule „Najwyższy czas podaje, że „wygrana prokuratury (w procesie Hromady) jest równoznaczna z udowodnieniem przegranej polityki polskiej na wschodzie”. Nie należy w ocenianiu danego faktu iść aż tak daleko we wnioskowaniu, gdy ma się przed sobą problemat tak skomplikowany. Przecież nie o karalność samej propagandy narodowej Białorusinów tu chodzi nie o tamowanie ich emancypacji, ani też o osłabienie ich woli zbiorowej idzie.
Istotą przecież tego jest wyłącznie i jedynie konieczność wyłuskania z żywego organizmu narodu białoruskiego wpływów „agentury obcej”, o zoperowanie zdrowego jego organizmu z zaszczepionych mu zzewnątrz chorobotwórczych nowotworów.
I więcej o nic. Dla wspólnego dobra obu narodów – ich i naszego.
Inną jest rzeczą, że polityk polski, w obliczu danego procesu sądowego, ma wiele do powiedzenia. Ma obowiązek zastanowić się, skąd doszliśmy u siebie do takich warunków, które ułatwiły zagnieżdżenie się zakaźnych bakteryj w młodym, odradzającym się organizmie białoruskim.
Wbrew panu S. W. wydaje nam się słusznem twierdzenie, że nie tyle była źródłem tego zła niewłaściwa polityka polska w stosunku do danej mniejszości narodowej, ile był tem źródłem nasz dotychczasowy brak jakiejkolwiek polityki państwowej w tym kierunku.
W Warszawie od czasu pierwszego gabinetu aż do roku 1926 w zakresie zagadnień mniejszościowych albo w ogóle nie umiano zdecydować się na jakąkolwiek wyraźną linję polityczną, albo też – co bodaj było jeszcze gorszem złem – przerzucano się z jednej koncepcji do drugiej, załatwiano rzeczy z dnia na dzień, od wypadku do wypadku, raz tak, drugi raz naodwrót. Ta dwutorowość polityki uprzednich rządów była dla ruchu białoruskiego złem gorszem, niż żadna polityka.
Istnieje w nauce ścisłej, w fizyce, prawo, które określa, że na to, aby nastąpiło takie lub inne oddziaływanie między elementami, – których wzajemny związek jest ściśle przez naukę określony formułą naukową, – niezbędną jest dla zaistnienia tej sformułowanej czynności t. zw. temperatura właściwa. Różne są te temperatury właściwe, ale są one konieczne i ściśle określone. Bez zastosowania danej temperatury właściwej nie nastąpi dana reakcja fizyczna. Inaczej powstanie albo rozkład, albo wybuch.
I w zakresie zjawisk życia społecznego, mimo ich ścisłego sformułowania, istnieje prawo temperatury właściwej. Tej właściwej temperatury psychicznej dla właściwego wzajemnego reagowania na siebie narodowości w państwie naszem dotąd nie było. I w tem tkwiła druga przyczyna omawianego zła.
A t. z. nasza opinja publiczna? Ścierała się ona z sobą. Zresztą i dotąd mamy pod tym względem, choćby w dyskusji prasowej, rozbieżne poglądy, czy Rzeczpospolita ma być państwem narodowem, czy narodowościowem, i czy ma być w związku z tem prowadzona przez Polskę taka, czy też inna polityka w stosunku do mniejszości narodowych. A jednak i ten spór, pozornie trudny do rozstrzygnięcia, ma rozwiązanie proste, jeśli zagadnienia tego nie mechanizować suchą formułą, ale rozważyć go we współrzędnych nie abstrakcji politycznej, ale realizmu demokratycznego. Państwo, w którem prawie trzecią część ludności stanowią narodowości niepolskie, – jeśli pragnie ono prowadzić politykę mocarstwową, – dążyć winno najzupełniej realnie do oparcia tej polityki na aktywności państwowej wszystkich obywateli.
Dokończenie za miesiąc