George Mather w książce pt. „Psychologia sztuki” mówi, że choć to głównie kobiety czytają, chodzą na wystawy, choć to kobiety stanowią prawie osiemdziesiąt procent odbiorców dzieła, to ich dzieła – jeśli je oczywiście tworzą, a tworzą, i często genialnie – nie są brane pod uwagę przez profesorów, krytyków, czy znawców. Ciągle tak jest. Rozdział o tym zatytułował: „Sztuka a seksizm”. Sam przeczytaj. Porażający rozdział. Nawet jeśli Tamarę Łempicką czy Fridę Kahlo w końcu dostrzega się, to nigdy razem z mężczyznami podczas omawiania sztuki. A reszty twórczyń nikt ze znawców sztuki nie widzi, a one są według D. Kaplana „co najmniej tak wybitne, jak wybitni są mężczyźni”. Poraziły mnie słowa „co najmniej”. Ale stwierdza coś istotnego: pokazano odbiorcom obrazy, nie wymieniając nazwisk, ani babskich, ani facecich, to okazało się, że dla odbiorcy płeć dzieła nie istnieje – nikt nie potrafił określić płci na podstawie obrazu, a chodziło o obrazy wybitne. A feminizacja języka nic tu nie wnosi. „Twórcy” czy „twórczynie”. „Artyści” czy „artystki”. Czy tak czy siak powiemy, stan rzeczy nie zmienia się. Co więcej – językowa feminizacja utrwala podział płciowy. Jeśli mówimy o twórczyniach, to wykluczamy mężczyzn, a jeśli o twórcach, to tradycyjnie wyłącznie o mężczyznach. Nie prościej byłoby mówić ogólnie o twórcach i wymieniać kobiety, a nie robić na języku płciowe daremne wygibasy? Po tym rozdziale z książki Mathera chce mi się płakać. Wyobraź sobie, że naprawdę zapłakałam.
Tolo: Nie wygłupiaj się z tym płaczem. Los to los. Przecież dopiero co wyczytałaś u D. Kaplana, że na Ziemi jest jakaś niepojęta zasada krzywdy, zła, notorycznego zamieniania się dobra w zło, i jest to nienaprawialne. To jest tragiczne. Sama piszesz tragicznie, myślisz tragicznie. Grecka do bólu jesteś. Zawsze czujesz sytuację graniczną.
BeJot: Tak, ale łzy są tego wyrazem. Mauricio Ferrariz w książce pt. „Manifest nowego realizmu” tylko do połowy książki jest rozumny. Dalej jest tylko denerwujący. Najpierw kopie w postmodernę, w beznadziejnie rujnującą myślenie i tworzenie dzieła zasadę, że wszystko ujdzie, wszystko dozwolone, a potem na siłę chce udowodnić swoją rację, używając głupich przykładów, na przykład dług to u niego „byt negatywny”. Otóż dług nie jest bytem, czyli byciem. Porzucam tę lekturę. Początek książki mi wystarczy. Rozwlekłe wywody na temat kiepskości postmodernistycznego hasła „anything goes” Leszek Kołakowski miażdży jednym zdaniem, setny raz cytuję: „Jeśli wszystko jest dozwolone, to wolno mi głosić, że nie wszystko, a jeśli nie mogę głosić, że nie wszystko jest dozwolone, to żyję w reżimie, w dyktaturze”. To tak zwana samozwrotność zasady. Oczywiście Ferrariz słusznie miażdży postmodernistyczne następne hasło: nie ma faktów, tylko ich interpretacje. Urodziłam dziecko i to jest fakt, proszę panów filozofów i innych, tradycyjnych uparcie. Interpretacje tego faktu nie istnieją. Dziecko to dziecko, a nie liczne interpretacje dziecka. Poród to fakt, a nie interpretacje.
Bycie. Psychiatrka, a lepiej powiedzieć – lekarz psychiatrii, bo tak stoi i w Internecie, i w jej gabinecie, no więc lekarz psychiatrii wypowiedziała (lepiej użyć żeńskiego orzeczenia) istotne i proste słowa: „Na starość nie należy się spieszyć z niczym, a zasadę „żyć nie umierać” należy powtarzać sobie co chwila jak mantrę. Jeśli tę zasadę i powolność zrujnujemy lub nam ktoś zrujnuje, to stracimy sens życia i popadniemy w tak zwaną depresję starczą, nieuleczalną, zmieniającą nam życie w koszmar strachu przed umieraniem, przed uśmiercaniem, przed obcą przemocą, która pozbawia nas domu i czyni uchodźcami, kalekami, „starymi sierotami”. Ano. Mam się godzinami zastanawiać: być albo nie być? Nie! Przepraszam, Szekspirze, Hamlecie.
Bycie. Stado gołębi snuje się papierosowym dymem, kreśli kółka. Sroka piłuje blachę (zdaje się, że pstrą, czarno-złotą). Obłok tu i tam wisi dorszowym filetem (już tak kiedyś mówiłam). Nadepnęłam na gołębia, który przysypiał albo odpoczywał, i on się zerwał jak pocisk tuż przy uchu i przez włosy. Nic takiego się nie stało. Nadepnęłam mu na ogon. Suchy liść spada przekreślonym sercem, żółtym, a przekreślenie jest po chińsku kaligraficzne, czarne lub jeszcze zielone, a wczoraj w tym samym miejscu na innym liściu było ostro amarantowe. Na drżących skrzydłach wzbija się stado wróbli. Bardzo drżą ich skrzydła. Wróble te, młode, po chwili drżąco spadają, gęsto stebnują swym igielnym krokiem siwy chodnik i niebieski cień pociągu z krzewów forsycji, i kilkakrotnie powtarzają swój radośnie drżący spektakl. Spadając, jeszcze bardziej drżą skrzydłami, choć przecież wstrzymały ich ruch. Fioletowy cień. Różowy. Czerwony. Jesienne słońce czyni te cuda pod wagonikami z forsycji. Patrzeć na luzie, widzieć to. Myśleć: widok jest dobry i nie wymaga ani reform, ani rewolucji. Żyć nie umierać. Kartkę, na której zapisałam powyższy widok, nazywam szczęśliwą. Można jeszcze coś na niej zapisać, na odwrocie. Niosę w głowie słowa pieśni fenomenalnej Veroniki Doliny: „Lubitie mienia, poka ja żywa”. Zapisuję te słowa na odwrocie szczęśliwej kartki. A guzik mnie obchodzą sankcje na fenomenalnej kobiecie! Czy ona Rosjanka, czy Żydówka, czy jeszcze innej narodowości, jeśli jest fenomenalna, to przekracza wszelką narodowość i trzeba ją na rękach nosić. Tłumaczę sobie Veronikę na białoruski, a robię to koślawo, żeby zachować rytm: Kachajcie mianie, pakul żywiecca mnie.
Śpiewać sobie w duchu te słowa i powtarzać: chcę żyć, nie umierać. Jak pa naszmu. Żyć i ni umirać
Ba! Świat to dziejące się tragedie. I niemal sami optymiści w mediach. Wesoło im, pogodnie, cudnie. Będzie coraz lepiej przecież. Lepiej? Komu?
Veronika jest do bólu antyputinowska. Jej śpiewane wiersze są jak liturgia. Ceremonia pokoju, tragedii. Przejmująca. Jedyna taka na całym świecie. Nie jest tak, że Rosja to sami bandyci. Słowa Veroniki: „Moskwu otdali duraku”. Porażające!!! I: „Pozabiwałoś stolko naroda”… Wyśpiewała wszystkie swoje tomiki. Znienawidzona przez polityków. Zahejtowana w Internecie, przez naszych i waszych, aż zostały zabronione komentarze po jej melorecytacjami. Fenomenalna kobieta. W żadnym języku świata nie ma jej odpowiednika, w żadnej muzyce, w żadnej poezji śpiewanej.
Dopóki żyjesz, decydujesz o tym, co żyje i co może żyć. Nie? Ja. Ja decyduję. Nie? Nie ja? Ktoś? Pazabiwałaso stolki narodu… Ja – ja chcę decydować, czy słowa Veroniki żyją, czy mogą żyć. Nie mogę? Mogę wykrzyczeć po białorusku słowa Veroniki. Co, nie wolno?
Tolo: Jest fenomenalna, poruszająca. Dyktatora i poety nie da się ze sobą pogodzić, jeśli oczywiście mamy do czynienia z poezją. Dyktatorzy przemijają, a „rękopisy nie płoną”. Dorobek poetycki może być skromny, ale znaczący, anty-dyktatorski z całej mocy. Poeta ma tylko słowo, które musi samo się bronić, a dyktator ma służby i poetę może wygnać z kraju, to w najlepszym razie. Dyktator posługuje się doraźną mową trawą i to dla określonego tłumu. Słowo poety ma inną jakość – jest słowem, kierowanym do człowieka i w relacji osobistej. No więc dyktator wygoni z kraju poetę i jest wielka krzywda, ale nie przegrana, choć zarazem to wielki dramat.
BeJot: Oby tylko wygnanie. Dyktatorzy męczą poetów po więzieniach. No i mamy czasy postmodernistycznych wygłupianek. Wracamy do tematu. Poza tym mówisz o poetach, a Veronika to baba fenomenalna. Taka baba to jednak rzadkość.
Tolo: Postmernistyczną „sztuczką”, wtórnością, nie jest to, co robiła Pina Bausch, łącząc gatunki, balet, teatr, kino, a więc taniec ze słowem, plus elektroniczne protezy. Też baba-rzadkość, fenimenalna. A w centrum postawiła kobietę, wyzwalając ją z drugiego planu. I zobacz, jak nam pasuje do rozmowy i tematu fragment z jej spektaklu „Kontakthof”, a jest to wprost polemika z Szekspirowskim „Być albo nie być”. „Ich bin dumm” – mówi kobieta, a ciągnie taneczny walcujący korowód, i przystanęła, i przystanął korowód, i ona: „Ich bin dumm”. I monologuje z miną radośnie szczerą, do bólu będącą sobą. I co z tego, że „ich bin dumm”? Tobie oddaję głos, cytuj ten monolog. Toż to takie bycie, że aż. Wprost przeciw „To be, or not tu be, that is the question”. Co się mam, ja baba, wstydzić mego bycia. Jestem, jaka jestem. A ściślej mówiąc – jestem taka, jak mnie postrzegacie. A nieustannie postrzegacie mnie jako istotkę głupią. No więc – „jestem głupia”. Cytuj dalej po polsku.
BeJot: Dobrze. Mówię Piną Bausch: Jestem głupia. Jestem taka głupia.
Podchodzę do mężczyzny w pierwszym rzędzie widzów (z naiwnie szczerym uśmiechem). Pytam: „Wo wonst du? Allaine? Gdzie mieszkasz? Sam? Bist du böse?” Jeszcze raz, głośniej: „Bist du böse?” „Czy ja cię denerwuję? Denerwuje cię? Rozzłościłeś się na mnie? Sooo…Oookeey”…
Mówię dalej: „Wszystko rozdałam, moje serce, moje pieniądze, i… nic. Nic!”
Przenoszę wzrok w powietrze przed sobą na poziomie oczu, ale nadal mówię do mężczyzny. Mogę mówić do ciebie, a siedzisz w pierwszym rzędzie.
Tolo: Dobrze. Tak wystawimy cytat z Piny.
BeJot: No to mówię. Korowód rozłożę po podłodze, a będzie to rząd zakładek do książek. Rysowałam i rysowałam. Żeby tak położyć na nie smartfon, grający walca. Z dołu leci cichy walc. I mówię, a lekko kaleczę język polski, bo tak ta Pani Dumm lekko kaleczyła niemiecki: … „Rozdałam wszystko, moje serce, moje pieniądze. I nic. Nic! Zawsze głośno się śmiałam, a mój śmiech leży na stałej myśli: potrzebuję tego dla mego zdrowia. Mogłabym być taka piękna. To wszystko przez te moje okulary… Spójrz, zdejmuję je, i czyż nie jest od razu lepiej? Żebym tylko miała trochę więcej gusty… nooo, tego… gustu… A w małżeństwie porządek być musi. Order is wonderful… wonderful… wonderful… Jaki porządek mam na myśli? A taki: nie ziewać, kiedy mówię, nie krzyczeć, a jeśli już krytykować, to z wielką klasą. Taki. Nie są to wygórowane wymagania. W sam raz. Tak. Ich bin peinlich. Jestem przykra, ale tak już jest w mojej rodzinie, taka tradycja, mój matka mój babka – wszystkie przykre czy też nie do wytrzymania… Wszystkie z cechą: przykre! Jeśli chcesz mnie przyjemnie nastroić, to zrób mi jakiś mały prezent, małą niespodziankę, cokolwiek… I dopiero wtedy możesz mi się dokładnie przyjrzeć… Ich bin dumm. I’m stupid, So stupid. Stupid”.
Teraz ożywa mój korowód z zakładek. Prośba do widzów: zbierajcie je. I wracajcie na miejsce krokiem walca. Teraz walc płynie głośno, potężniejąc. Koniec cytatu z Piny. Nie wiem, czy to się ta – tak zacytować – z korowodem moim takim.
Na koniec ty albo ktoś musi zacytować Szekspira – „Być albo nie być”. A ja jeszcze głośno powiem: Ich bin dumm!
Aha. Słuchaj, a co jest, że została zapomniana wybitna poetka z dwunastego wieku, zwana Marią Francuską? Gdzie wiersze Marie De France? Mahła b tak spytacca pra biełaruskija paetki? Ni wiedaju. Ale: jak tak może być, że została zapomniana wybitna Marie De France z dwunastego wieku? Coś znajduję W Internecie. Na przykład wiersz pt. „Słowik”. Krzyknę sobie a powietrzu: toż to babskie dwunastowieczne nie gorsze niż Szekspir czy Villon! Są do kupienia książki jej i o niej. Ale w ogólnej pamięci jej nie ma. Tak samo nie ma w ogólnej pamięci Mostowlan i naszego cmentarza. Ból. Sęki na osobie to ból. Suczki zahowilisa, ali ja baczu, czym jany byli.
Tamara Bołdak-Janowska
Cdn.