Izba wyższa parlamentu w Białorusi, czyli Rada Republiki Zgromadzenia Narodowego Republiki Białoruś (taka jest jej pełna nazwa) to tylko przykrywka niedemokratycznego systemu władzy w państwie, rządzonym twardą ręką przez Aleksandra Łukszenkę. Chociaż formalnie przyjmuje szereg postanowień i zatwierdza akty prawne, to z reguły odbywa się to bez większej dyskusji i jakiegokolwiek sprzeciwu. Podobnie jak i w niższej Izbie Reprezentantów, gdzie posłowie niewiele mają do powiedzenia. Do ustaw, przygotowanych w resortach rządowych lub administracji prezydenta, „wnoszą co najwyżej kosmetyczne poprawki”.
Białoruscy parlamentarzyści pobierają wynagrodzenie i zajmować się czymś muszą. W państwowej telewizji, a innej tam nie ma, oprócz wszechwładnego Łukaszenki, często pojawia się też szefowa Rady Republiki Natalla Kaczanawa. Z tych relacji wynika, że zajmuje się głownie działalnością społeczną i charytatywną. Ostatnio była twarzą noworocznych akcji dobroczynnych „Nasze dzieci” i „Ot wsiej duszi” („Z całego serca”), finansowanych z budżetu państwa. Kaczanowa rozdawała paczki w sierocińcach, szpitalach i domach opieki.
Okazuje się, senat białoruski podejmuje też interwencje. Oto niedawno pewna staruszka z agro-miasteczka Krynki na Witebszczyźnie poskarżyła się do izby wyższej parlamentu na… uciążliwy dym od swych sąsiadów, którzy spalali śmieci. Sprawą zajęła się sama Kaczanawa, nakazując służbom komunalnym w tamtym rejonie, by ustawili w miejscowości więcej pojemników na odpady. W Polsce i innych krajach demokratycznych podobne sprawy załatwia się na miejscu, co najwyżej monitują je radni gminni. W Białorusi nie ma jednak samorządu lokalnego, tylko kontrolowane przez administracje rady rejonowe (choć powinno być na odwrót).