Mińskie G. P. U. I więzienie
Cela Nr 7 lochów G. P. U. w Mińsku, w której po przekroczeniu granicy zostałem osadzony. Obszarpane wilgotne ściany, przedziurawiona cementowa podłoga, brudne na wpół połamane prycze i wreszcie małe okienko u góry, robią wrażenie trumny opuszczonej na dno mogiły, do której przez szpary zaledwie przenika światło.
Czwartego dnia po północy zostałem zbudzony hałasem i jakimś dzikim krzykiem. Jak się później dowiedziałem prowadzono wówczas na rozstrzelanie Paskiewicza, potomka ks. Paskiewiczów, oskarżonego o kontrrewolucję i propagandę. Suchy trzask strzału rewolwerowego przerwał pasmo jego „zbrodni”, a chociaż wkrótce wszystko ucichło, już zasnąć tej nocy nie mogłem, bo w tych jaskiniach znęcania się nad ludźmi człowiek żyje tylko nerwami i traci nie tylko sen, lecz i myśl.
Po dziewięciu dniach zamknięcia wezwano mnie na nocne badanie. Brutalność jego była tym okropniejsza, że usiłowano szperać w najgłębszych tajnikach życia i duszy. I tylko silna wola i mocno zaciśnięte zęby pozwoliły wówczas zdusić wewnętrzne oburzenie.
Któregoś z następnych dni, podczas spaceru po dziedzińcu, ku wielkiemu zdziwieniu ujrzałem w sąsiedniej ogólnej celi dwie znajome kobiety z Wilna. Jedna z nich, p. H. Rubszyńska skazana na karę śmierci została później wymieniona przez władze polskie. Co się zaś stało z drugą – nie wiem. Wówczas to od jednego z towarzyszy niedoli dowiedziałem się, że lochy mińskiego G. P. U. są niezwykle przepełnione i dzielą się na pierwszy i drugi oddział.
Siedziałem w drugim oddziale, przeznaczonym dla poważniejszych przestępców.
Po trzech tygodniach i po jednym badaniu zakończono śledztwo, a ponieważ brak było miejsca w G. P. U., aresztowanych, oczekujących wyroku, odesłano do więzienia.
Car rosyjski więził w nim maksimum 400-500 osób, a bolszewicy 2500 osób, przeważnie wieśniaków za niepłacenie podatków, i przeszło 200 osób oskarżonych o ograbienie pociągu międzynarodowego zdążającego na wystawę moskiewską. Wprawdzie winy nikomu nie udowodniono, prawie wszystkich jednak skazano na zesłanie.
Nie brakowało też w więzieniu i ludzi inteligentnych, oskarżonych przeważnie o kontrewolucję, propagandę i inne „przestępstwa” przewidziane przez modne artykuły sowieckiego prawodawstwa.
Wreszcie po przeszło dwóch miesiącach wezwano mnie do G. P. U. i ogłoszono wyrok: „Minus 6”. Dziwny i surowy był to wyrok, wydany bez żadnego sądu i zaocznie przez moskiewską specjalną radę. G. P. U. (osoboje sowieszczanije). Aczkolwiek jest on uważany w Rosji za bardzo łagodny, skazywał na 3 lata pozbawienia praw i zakaz mieszkania w 6 większych miastach Rosji oraz w strefie granicznej. Po wysłuchaniu tego wyroku głęboko westchnąłem, ale szczęśliw byłem, że mogę opuścić mury G. P. U. i… jeszcze żyć i chodzić na wolności.
Wrażenia na wolności
Mińsk, stolica Białorusi, ośrodek jej myśli i twórczości! Jakież jednak było rozczarowanie, gdy tak mało zobaczyłem w nim białoruskiego. Dopiero później w rozmowach z inteligencją białoruską dowiedziałem się, że zamiast rozwijania kultury narodowej muszą uprawiać w języku białoruskim propagandę internacjonalistyczną. Cóż więc dziwnego, że nie cieszyli się nawet z powiększenia terytorium Białorusi, której wolność jest tam tylko… marzeniem.
„Minus 6”, na który zostałem skazany, nie dawał mi spokoju. Musiałem wyjechać w głąb Rosji. Widocznie dlatego przyjechałem, bym pozbawiony wszelkich praw mieszkał w Kazaniu lub Syberii.
Wszcząłem więc zabiegi, by pozwolono mi pozostać w Mińsku. Wierzyłem jeszcze, jeżeli nie w sprawiedliwość, to chociaż w jakiś sens bolszewickiego prawodawstwa. Upłynęły jednak dwa tygodnie, podczas których miałem mieszkać w Mińsku, a odpowiedzi na moją prośbę nie było. Aż wreszcie 5 listopada 1924 r. otrzymałem wezwanie do G. P. U.
Nie należy do przyjemności w Rosji otrzymanie takiego wezwania. Toteż z drżeniem serca przekraczałem próg tej osławionej instytucji. Przeczucie nie myliło.
Szedłem, by nie wyjść stamtąd w ciągu 7 lat, a po okropnych przeżyciach w katordze Sołowieckiej uciekać do Polski aż z tajg syberyjskich.
Więziennictwo w Rosji sowieckiej
Powszechnie nazywają Rosję krainą wszelkich możliwości, ja jednak uważam, że właściwsza dla Rosji jest nazwa krainy ciągłego czekania, bo dziś wszyscy w Rosji czekają.
Chłopi czekają „okułaczenia”, wywłaszczenia, zesłania i jeszcze większego głodu; inni czekają wyrzucenia z kołchozu, więźniowie czekają wolności, handlarze wolnego handlu, robotnicy większej racji żywnościowej i większego zarobku; „kułak” na zesłaniu – załamania się kolektywizacji; kozak w błotach wołogodzkich, pochowawszy dzieci i przeklinając siebie, że źle się bił z bolszewikami, czeka wojny, kiedy to może znów przyjdzie się „odwiązywać kociełki” (zdejmować głowy) bolszewikom. Jednym słowem czekają tam wszyscy.
Zamknięty po przyjściu do G. P. U. w ósmej pojedynce drugiego lochu ja również czekałem. Czekałem zwolnienia, sądząc, że ten areszt to jakieś nieporozumienie, bo przecież żadnego przestępstwa nie popełniłem. I oto po upływie półtora miesiąca i znów po nocnym brutalnym badaniu wreszcie doczekałem się… 3 lat Sołowek.
W Rosji nie ma więzień (a cóż mówić o katorgach). Tak dosłownie czytałem w czasopiśmie rosyjskim „Ogoniok” za rok 1924. Jakoż faktycznie tylko dwa domy pozbawienia wolności noszą tę nazwę, reszta to domy poprawy (isprawdom), domy pracowniczo-poprawcze (isprawtruddom), kolumna pracy (trudowaja kolonna) – tak nazywają się więzienia w Rosji. Jedyny wyjątek stanowią tylko więzienie wewnętrzne w Moskwie i Butyrki.
Bolszewicy szczycą się swoim więziennictwem jak wewnątrz kraju, tak i na zewnątrz, uważając je za najbardziej doskonale i wzorowe. Toteż pokazują gościom cudzoziemskim (bardzo chętnie) tylko więzienia pokazowe (lecz tylko pokazowe!), w których osoba więźnia na pozór mało się krępuje, ma stosunkowo niezłe odżywianie oraz możliwość pracy kulturalnej (bezwzględnie w duchu bolszewickim), cóż więc dziwnego, że niedoświadczony taki gość otrzymuje złudzenie znośnego życia w więzieniu. Bolszewicy umieją pokazywać i pokazują to co jest im wygodne, ale nigdy nie pokazują tego, czego pokazać nie chcą.
Pamiętam w r. 1924 gwałtowne porwanie z różnych cel kilkunastu więźniów. Dokąd? Po co? – zadawaliśmy sobie pytania. Wkrótce wszystko się wyjaśniło.
Więzienie obchodził, rozpytując o obywateli polskich, polski konsul w Mińsku, niepożądanych więc więźniów na czas pobytu jego w więzieniu usunięto do łaźni. Sprytnie, gładko, sprawnie.
A oto drugi wypadek.
W listopadzie 1930 r. jakiś profesor włoski zwiedzając Krasnojarsk, zwiedził również więzieni i…był oczarowany, o czym na drugi dzień, siedząc w więzieniu, przeczytałem w miejscowej gazecie „Krasnojarskij Raboczyj”. Tylko więźniowie byli innego zdania…
Więzienie było do niemożliwości przepełnione, odżywianie nikłe, brud, wszy, bo bielizny, jak zresztą i we wszystkich więzieniach sowieckich, nie dawano. Ponieważ do łaźni prowadzano tylko raz na miesiąc, w zimie 1930 r. wybuchła epidemia tyfusu plamistego, która pociągnęła za sobą wskutek złego odżywiania, liczne ofiary.
Cdn
„Kurjer Wileński”, nr 298 (2240), 29 grudnia 1931 r.
Od Redakcji. Na tę niezwykłą opowieść, drukowaną w odcinkach w „Kurierze Wileńskim”, natrafił – przeglądając w Internecie prasę międzywojenną – sympatyk „Czasopisu” Kastuś Szytal, rodem z Głębokiego, który po protestach w 2020 r. z Białorusi wyjechał do Białegostoku. Czytając wcześniej opublikowane na naszych łamach poświęcone Pietkiewiczowi artykuły „Быў такі дохтар” Heleny Głogowskiej i poszerzony potem „Białoruski doktor Judym” Jerzego Chmielewskiego, nie mieszkał o swym odkryciu nas powiadomić. Dziękujemy.