Nie po to surrealiści czerpali ze swobody snów, żeby oznajmić, że nic nie znaczą. Znaczą, bo są częścią życia, nie ma w nich żadnej cenzury. Bezpiecznie jest pisać jak w 19 wieku. Wstał, siadł, coś zjadł, poszedł, przyszedł. Zmęczyłam „Empuzjon” naszej Noblistki. Ten sam styl, gładki, doskonały. Na początku detale, typu siadł, wstał, wziął, wyszedł, przyszedł, pospał, a od połowy książka zmienia się w popkulturowy horror. Autorka zostawia baby na poziomie empuzji, niewidzialnej wiedźmy zbiorowej, i te empuzje, wiedźmy, uśmiercają kuracjuszy uzdrowiska jak popadnie za to, że kiedyś faceci palili je na stosach i w ogóle za mizoginię. No to wybiorą tego albo tamtego i uduszą w lesie. Mściwe, wściekłe baby. To ma być kobiecość?!!! Olga, Olga, gdie Twoj Angieł Chranitiel…Zatrzymujesz baby w rozwoju, zostawiasz je na poziomie żywiołowości, mściwej zbrodniczości, nieopanowanych popędów, idiotek z trzecim okiem od czarnej magii. Z tym okiem gdzieś. Gdzie? Tak już dawno nie jest. Ale jest co innego: przeciętne baby zadeptują wybitne. Czyli: coś jest jak u Noblistki, i coś wcale u niej nie jest, a jak już jest u wolnych już bab w naszym wieku – u bab z jadaczką przecież – z opanowaną jadaczką. Ale niezgrabnie mówię. No i co z tego. Wiem, że nic nie wiem.
Zostaw to, przywołuję się do porządku, to dobra książka, mistrzowsko napisana. Jednak nie. Nie godzę się na żadne horrory w wykonaniu mściwych bab, morderczyń na ślepo. Weźmy tak: mąż robi skoki na boki i żona jako ta niewidzialna rozwścieczona empuzja uśmierci go? A przedtem z rozkoszą pomęczy? No i główny bohater bardzo modnie w końcu okazuje się transwestytą. Wszystko jak trzeba. Jak się modnie popkulturowo należy. Rozmyta płeć. Rozmyta tożsamość. Ale to tylko horror. Czego ty chcesz od horroru. Nie ma czegoś takiego, jak książka dla wszystkich. Na wkus i cwiet tawariszcza niet. Kiedy ja sądziłam, że to będzie nowy Tomasz Mann, skoro książka na nim się opiera. Że będzie żeński Tomasz Mann z nośnymi żeńskimi dialogami. A tu masz. Wiedźmy z lubością mordują facetów. Na kogo padnie, na tego bęc. A masz, a macie za naszą krzywdę. Tomasz Mann zrelatywizowany. Moja pomyłka. Trzeba jednak przyznać, że mizoginiczne cytaty z Platona, z Conrada, Prousta i wielu, wielu pisarzy, filozofów, poetów – od starożytności po przełom dziewiętnastego u dwudziestego wieku, powtykane w usta kuracjuszy, to pierwszorzędna jakość. Zupełnie jakby te dialogi człowiek żywcem powyciągał z „Państwa” Platona. Baby to, baby siamto, baby sramto. Jak chcesz, babo, równouprawnienia, to wstępuj do wojska. Wtedy facetowi będziesz równa. Tylko że to już wszystko było. Ja nie muszę sobie tego uzmysławiać. Ale może ktoś musi zobaczyć, jak kwitła mizoginia od Platona przez całą nowożytność u pisarzy, filozofów, poetów. I dodać koniecznie trzeba: u polityków, u generałów. Tych w książce nie ma. I tak to kwitnie do dziś. I baby depczą inne baby, te wybitniejsze. Nie muszę wskazywać, która którą depcze. Jakby tak się nie deptały, to nie byłoby ogólnego wrażenia o przeciętności bab. Jednak to Platon nastawał na to, żeby kobiety brały udział w życiu społecznym na równi z mężczyzną. Oddajmy mu sprawiedliwość i nie bierzmy jak zatwardziałego na wieki mizogina, bo to z niego wzięły się obywatelskie prawa kobiet, i to dopiero w 20 wieku. Nabywanie człowieczeństwa przez kobiety za długo trwało. Ja wiem, Olga, że chcesz zwrócić uwagę, że ciągle tak jest, że nabywanie człowieczeństwa przez baby ciągle trwa. Jednak baby to nie horror. Mówisz: „Wojna zaspokoiła nasze apetyty”. Czyje? Skoro narracja należy do bab, podglądających mizoginów i mściwie uśmiercających ich, to chyba babskie apetyty? Toż to nie tak!
Ukraińcy kupują najdroższe ubrania. Po co aż tyle? Ale przyjemnie wyglądają. Lubię na nich patrzeć. Znowu pytam (młoda matka z trójką małych dzieci): Izdaleka? – Iz Ługanska. Tam było straszno, straszno! – A muż? – Muż zdies’. My wsie wmiestie. Mała, może dwuletnia jej córka podbiega do mnie i podaje rękę. Przyjmuję ufny uścisk tej drobnej dłoni. I chce mi się płakać. Dzieci są wesołe, rozbrykane. Matka przywołuje je do porządku.
Starsza kobieta z Charkowa: Da, izdaleka. A my tam wied’ wsie russkije, pa-russki razgawariwajem. A pa nas strielejaut, i naszy, i Maskwa. Użas. A my ubieżali cełaj siemjoj. Uspieli. I tak straszno. Dom swój pomnim. I płacziem. Tolko russkije astanowiat etu wajnu. Jeśli jejo tie i tie nie naniesut na wsiu ziemlu! – Kto? – I tie, i tie.
Suwerenem jest państwo, a nie lud czy jak dziś powiemy – społeczeństwo (ostatnio moda na słowo „społeczność”). Zawsze i wszędzie państwo jest suwerenem, a nie mnóstwo jednostek, a każda ze swoim zdaniem, i zawsze i wszędzie państwo wywołuje stres, i zawsze i wszędzie lud ucieka od państwa, pragnąc wolności. Za Sloterdijkiem twierdzę, że umiarkowane niewolenie ze strony państwa zawsze i wszędzie trwa długo, bo można wytrzymać, bo da się żyć, i człowiek czuje się wolny bardziej niż zniewolony. W ten sposób, z tym samopoczuciem, że się jest wolnym bardziej niż zniewolonym, bez strachu egzystencjalnego z powodu śmiertelności, umiarkowane reżimy trwają i trwają. Poczucie, że można żyć w miarę spokojnie, tępi myśl o śmiertelności. Z takim poczuciem ludzie tworzą skryty świat równoległy, co Sloterdijk nazywa głębokim doznaniem subiektywności, a dzisiaj tak jest wszędzie, w każdym państwie, a nie tylko Zachodu, bo globalizacja ujednoliciła wszelkie systemy. Mówiąc prościej: rządy niewolą zawsze i wszędzie, a ludzie kontemplują subiektywną wolność, gdzie się da, a takie miejsca dla siebie znajdują. Chodzi o takie miejsca – o ich znalezienie.
Mówiąc ogólniej, lecz ściślej: systemowa sytuacja do zniesienia (wytrzymania) jest następująca: tu zawiera się wszystko, co znosi ciężar śmiertelności. A więc pokój, radość z tego, co się ma i nie chce się zbyt wiele, jest się ubranym, najedzonym i ma się dach nad głowa, a do pałacu nie tęskno. Pracuję jak wolny człowiek, więc robię co umiem, co mnie nie rujnuje. Taki jest status mózgu – on chce standardu, aby utrzymać ciało przy spokojnym życiu, które nie będzie krótkie, straszne, czyli zwierzęce. O statusie mózgu powiem za chwilę, odwołując się do Lisy Barrett. Na razie robię zapiski o wolności.
Jeśli w końcu dochodzi do rewolucji, bo się tak dłużej jednak nie da żyć, bo nie ma miejsca dla subiektywnego doznawania wolności, to rewolucja zawsze i wszędzie pożera własne dzieci, następuje kontrrewolucja, i następnie znowu rewolucja, ale jej koszt jest za wysoki, niż był za umiarkowanej dyktatury – za wysoki jest koszt pierwszej rewolucji i drugiej, bo rosną pragnienia, wymagania, i nie ma pełnego zadowolenia raz na zawsze. Zwłaszcza koszt pierwszej rewolucji zawsze okazuje się za wysoki. Oto w czym tkwiło trzymanie się reżimu Łukaszenki. Łukaszenkizm to była długa kontrrewolucja w stosunku do rewolucji po upadku komuny, kiedy ludzki koszt był za wysoki, a przynajmniej tak twierdzili kontrrewolucjoniści, i chyba jednak nie bez podstaw. Budowanie demokracji to kroki, kroki, a nie z dnia na dzień buch do wody na główkę, zwłaszcza cudzą.
Bye, bye Łukaszenka, mówię na zapas.
Putinizm to też była kontrrewolucja w stosunku do czasów Jelcyna. I trwała długo. I stała już nie do zniesienia, ale dla Europy (piszę to 12 sierpnia 2022). Kontrrewolucja ta uznała, że życie za czasów Jelcyna było koszmarem. Europa od początku postrzegała tę kontrrewolucję jako system do unicestwienia z powodu rozbudowanej medialnej manipulacji, no i wojny. Wojna czyni człowieka bardziej śmiertelnym, nawet tego dalekiego od wojny, bo wojna jest codziennie obecna w mediach i jest koszmarem, niekończącym się stresem. Podwójny stres to koszmar. Stres z powodu śmiertelności i na to nakładający się stres z powodu wojny, to za dużo. Wojna może się rozlewać na kontynent. Człowiek śni koszmary i budzi się w panice. Siekiera, motyka bimbru szklanka, w nocy nalot, w dzień łapanka…
Kontemplowanie wolności w sensie subiektywnym (człowiek znajduje dość osobistego miejsca na to) to dzisiaj zbyt często i wszędzie zamroczone kontemplowanie. Podoba mi się określenie „zamroczone kontemplowanie wolności”, użyte przez Sloterdijka. Alkohol. Narkotyki.
Dzisiaj wszystko jest zamroczone. Zamroczony żołnierz nawet nie poczuje, że umiera. Zamroczone wojsko. Narkotyki jako część uzbrojenia. Czy wojsko Wschodu, czy Zachodu, jednakowo zamroczone. Stąd to izdiewatielstwo nad cywilami, ale każdej strony każdej wojny.
Zamroczony poeta, pisarz. To, co piszą zamroczeni, nie jest dla mnie. Ja chcę trzeźwego oglądu rzeczywistości.
Sloterdijk (największy żyjący filozof na globie; jeszcze żyje; żyj, bracie, jak najdłużej) wskazuje, że na dodatek w usieciowionym świecie łatwo zapomnieć w ogóle, czym jest realna rzeczywistość. Sieć odsyła wcale nie do realu, lecz do rzekomo najwolniejszego miejsca w sieci. Tam wejdź, tam mamy wolność, u nas ją znajdziesz, a więcej nigdzie. Wirtualna wolność to uzależnienie od maszynki, a nie wolność. No i umierają języki ojczyste, bo wirtualizm nie wymaga bogatego języka, wystarczą prędkie hasła i różne emocjonalne „mundrości”, najlepiej po angielsku, niekoniecznie sprawnie. W tej sytuacji koniecznie nam potrzeba „adwokatów, wnoszących po powrót do realnej rzeczywistości”. Tak uważa Sloterdijk. I jak tak uważam. Dodam wołająco: adwokatów potrzebuje też wyjście z zamroczenia. Skoro rządy zaczęły szprycować wojsko, to na gwałt potrzebujemy adwokatów wyjścia z tego procederu, bo będą nam się mnożyć zbrodnie wojenne! I nie będzie odmowy wykonania ohydnego rozkazu. No chociaż to mogłoby się stawać – odmowa wykonania rozkazu. Ale nie. Zamroczony tego nie zrobi. I będzie torturował jeńców, i wymyślał nowsze tortury. Będzie z lubością mordował cywilów. Powtórzę, sobie, powietrzu, Tolowi, Sloterdijkowi, ludziom dobrej woli: zamroczone wojsko będzie mnożyło zbrodnie wojenne. Wszędzie i każde.
Kontrrewolucja Łukaszenkizmu i Putinizmu za długo trwała? I stała się koszmarem również dla ludzi w takim państwie? Nie dla wszystkich. Dopóki kontemplowanie wolności będzie zbyt często odlotem na narkotykach, a więc stanem zamroczonym, nic się nie zmieni, nawet za nowego przywódcy czy prezydenta. Drugiego Gorbaczowa nie będzie. Córka: Tylko Gorbaczow był miły, i Rosja wtedy była miła, pociągająca. Ten stan zamroczenia rozmywa długotrwałą kontrrewolucję, a drugą rewolucję czyni mistyfikacją. Przede wszystkim pierwszą kontrrewolucję czyni znośną. Da się żyć. I może być gorzej. Rodzaj rozeznania się w wolności może być trzeźwiejszy, równy przerażeniu się możliwością drugiej rewolucji, po której może być tylko gorzej. Nastąpi druga kontrrewolucja, fatalna w ludzkich kosztach. I jest w tym racja. Racja strachu jest racją przyszłości. Tego mechanizmu nic nie zmieni: rewolucja, kontrrewolucja i znowu wszystko od początku, z coraz fatalniejszym skutkiem dla ludzi. No to trzeba żyć w zamroczeniu. Zamroczenie skutecznie sprzyja rozkwitowi dyktatur, mniejszych czy większych.
Ale cała Rosja zaczęła się burzyć przeciw bezsensownej wojnie, o czym nasze media milczą. Czyli nie wszyscy żyli w zamroczeniu. Nie zmienia to jednak mechanizmu rewolucja-kontrrewolucja-rewolucja i poczucia, że było lepiej, będzie gorzej i jeszcze gorzej.
Zachód nasz, wielce cywilizowany, chce wojny krymskiej z Rosją. Ofiary cywilne nie liczą się nic a nic.
Coś spokojniejszego.
Sloterdijk o ikonie: obrazoburcy nie znosili tego czegoś trzeciego, pomiędzy dołem a górą, wolności artysty, jego cudownej utalentowanej ręki, dlatego tępili ikony i ich twórców. Chcieli zasady feudalnej: pomiędzy panem (Bogiem) a niewolnikiem nie ma miejsca na wolność artysty. Tu nie powinno być nic trzeciego. Pan i niewolnik. Żeby było tak: „nie ma nic trzeciego pomiędzy „tak” a „nie”. Dlatego malarze ikon nie podpisywali się na desce (w obawie o życie). Dlatego „pisali” (Księgę), a nie malowali. W greckim „pisać”, znaczy malować, a nie tylko pisać Księgi. Przeniknęło to znaczenie do języka rosyjskiego, gdzie się pisze Księgi i pisze się obrazy. Utrzymywanie tego słowa w językach, w których pomiędzy pisać a malować zachodzi różnica znaczenia, nie ma dzisiaj sensu. Zresztą nie miało nigdy. Tomaš Špidlik w książce o rosyjskich mistykach używa w odniesieniu do ikony wyłącznie słowa „malować”.
Ręka artysty ma w sobie moc talentu i moc wolności. Stąd i stamtąd. Z dołu i z góry. I przed siebie. To trzecia ważna moc. To artystyczna moc, to wolność. Nie czerpie ze zła, z przemocy, z fundamentalizmu. Nie czuje podporządkowania z pozycji niewolnika. Moc ikony jest jak moc wybitnej poezji. Moc szyby zawiera się w widoku. Ikona stwarza moc ufności w widok. Dla porządkowania chaosu w głowie to dobra sprawa. Ikona staje się samodzielna, niezależna, to abstrakcja, ale transcendencyjna. Evdokimov mówi o perychorezie w kontemplacji ikon. Ręka artysty mieści się w tej perychorezie jako coś trzeciego. Ikonoklaści do dziś nie mogą znieść ikon Nowosielskiego, bo malował, a nie pisał. Prostota plamy i kilku kresek. Co za odwaga! Poprawiają jego ikony, co za tandeta tu wkracza! Dzisiejsi ikonoklaści przestali w końcu prześladować ikonę „pisaną”, ale prześladują malowaną plamą i kilkoma ciemnymi pociągnięciami pędzla, jak robił to Nowosielski. Ikona nie należy do popkultury. Nowosielski też nie. Ikona to pokój w wyznaniu. W ogóle w chrześcijaństwie. Bogurodzica oznacza pokój, a nie wojnę. Oznacza Mądrość, a nie wojnę. Mdli mnie, kiedy widzę, jak „wrogowie” wewnątrz tego samego wyznania wymachują tymi samymi Bogurodzicami, żeby ten wróg (wewnątrz tego samego wyznania) zdechł. Co za profanacja! Ikona, traktowana jak kłonica? Jak sztacheta, wyrwana ze wspólnego płotu? To żaden pangeizm. To nie jest żadne prawosławie. To lokalny kłąb nieopanowanych popędów. Ikona to żywa istota i odrzuca takie jej użycie. Łupnie ze zdwojoną siłą w pragnącego wojny, przemocy, broni, kontynuacji wojny, „naszego zwycięstwa”. Kompetencje psychologiczne nie są przydatne, aby wytłumaczyć samodzielną pracę żywej ikony (w ogóle transcendencję). Tak mówi Peter.
Tamara Bołdak-Janowska