Widzenie z zaświatów, które przytrafiło się Iljaszowi, w Grzybowszczyźnie i okolicy większego poruszenia nie wywołało. Tutejsi chłopi wtedy byli wprawdzie zabobonni i sny często interpretowali jak przepowiednie, tyle że raczej symbolicznie a nie dosłownie. I jeśli już odbierali to jako przykazanie, to na miarę ludzkich możliwości.
W głowie nikomu się nie mieściło, aby uwierzyć w dane we śnie zadanie wedle ich niemożliwe przecież do wykonania. Bo nikt przecież nie słyszał, by ktoś taki jak oni, ledwie wiążąc koniec z końcem, mógł pobudować chram boży. To było nie do wyobrażenia.
Po pomoc do Kronsztadu
Ale Iljasz Klimowicz głęboko nad tym rozmyślał, nie dawało mu to spokoju. Być może ze snu zwierzył się batiuszce w Ostrowiu. Był nim wówczas o. Włodzimierz Chomicz, który przybył tu z Grodna, gdzie pracował jako nauczyciel w jednej ze szkół cerkiewnych. Wysłuchawszy niezwykłej opowieści chłopa z Grzybowszczyzny pokiwał pewnie głową, radząc mu jak najczęściej modlić się do Boga. Sen jakoś wytłumaczył niezgłębioną tajemnicą wiary, próbując wybić mu z głowy najmniejsze myśli o budowie cerkwi.
Iljasza mocno jednak coś pchało od środka, by jednak przystąpić do dzieła. Karpiuk opisuje, jak sam z siebie wołami zaczął zwoził kamienie, a układać je pomagały okoliczne kobiety, które wraz z nim kwestowały też po parafiach Grodzieńszczyzny na wapno i cegłę (cement wówczas nie był jeszcze powszechny w użyciu). Pawluczuk z kolei pisze o dwuletnich przygotowaniach do rozpoczęcia budowy, które polegały przede wszystkim na zbieraniu finansów. Obaj wskazują zgodnie, choć w różny sposób, na decydującą rolę pielgrzymki, którą Iljasz odbył do Kronsztadu koło Petersburga. Pawluczuk twierdzi, że udał się tam zanim zaczął budowę, a Karpiuk że w jej trakcie.
W tych opisach jest tylko część prawdy. Iljasz nawet gdy uzbierał trochę pieniędzy, nie mógł ot tak po prostu przystąpić do wykopów fundamentów pod cerkiew. Musiał, o czym już była mowa, wystarać się przede wszystkim o formalne pozwolenie. Rozpoczynając prace potrzebował chociaż namiastki projektu przyszłej świątyni poczynając od rzutu fundamentów. Wytyczyć ich sam z pewnością nie potrafił. Musiał wynająć majstra.
W „Widzeniach we śnie” spisane są też wzmianki na temat budowy cerkwi, które pozwalają w dużym stopniu odtworzyć początkowy etap przedsięwzięcia. Rzeczywiście drogę do rozpoczęcia budowy utorowała audiencja u Joana Kronsztadzkiego, słynnego duchownego na przełomie XIX i XX wieku, uznanego potem przez rosyjską cerkiew za świętego. W tychże snach „proroka” zjawia się on nader często.
Iljasz udał się do Kronsztadu nie tylko dla upewnienia się w przekazanej mu we śnie misji i po jej błogosławieństwo, ale też z nadzieją pozyskania na ten cel pieniędzy. Ojciec Joan codziennie przyjmował wielu pielgrzymów, którzy przybywali do niego po radę i wsparcie duchowe w różnych życiowych sprawach. W zamian zostawiali datki pieniężne, a duchowny przekazywał je później na budowę cerkwi, monasterów, szpitali i szkół. 500 rubli ofiarował na przykład żeńskiemu klasztorowi w Krasnymstoku (Różanymstoku niedaleko Dąbrowy Białostockiej).
Joan Kronsztadzki, właściwie Iwan Siergijew, zmarł na początku 1909 r. Iljasz wybrał się do niego niedługo przed jego śmiercią. Karpiuk opisuje, jak udał sie on pieszo na dworzec w Grodnie, a z Grzybowszczyzny aż do samych drzwi pociągu odprowadzało go kilka osób. Tak samo miało być w drodze powrotnej, kiedy „proroka” przywitano z chorągwiami, przyniesionymi z ostrowskiej cerkwi.
Z datowania snów w „Widzeniach…” wynika, że w monasterze na wyspie Kotlin w Zatoce Fińskiej, gdzie rezydował słynny na całe imperium starzec, Iljasz był jesienią 1907 r. W daleką podróż udał się, kiedy z pól sprzątnięto zboże, wykopano kartofle i nadszedł okres mniej palących prac na gospodarce. Nie musiał iść aż do Grodna, do pociągu wsiadł najpewniej w Sokółce, przez którą też przebiegała przecież trasa warszawsko-petersburskiej kolei żelaznej. Podróż w wagonie do miejsca docelowego trwała stąd wtedy niewiele ponad dobę.
Poczciwy starzec po wysłuchaniu chłopa z grodzieńskiej guberni musiał mocno podtrzymać go na duchu i zdopingować, by „szedł za głosem Bożym”. Pieniędzy raczej mu nie dał, ale dał zaświadczenie o posłuchaniu. Niektórzy twierdzą, że było to jedynie opieczętowane pokwitowanie za wpłatę kilku rubli na dobroczynny fundusz funkcjonujący przy świątyni. Tym niemniej powołanie się na audiencję u wpływowego duchownego z pewnością było niezwykle potem pomocne dla uzyskania zezwolenia na budowę cerkwi, wydanego przez arcybiskupa grodzieńsko-brzeskiego Michała (Jermakowa), a co za tym idzie także na kwestowanie w prawosławnych parafiach. W „Widzeniach…” jest wzmianka, że takowe posiadał, włącznie z książeczką finansową, wydaną mu dla zapisywania zebranych kwot.
Potem Iljasz czcił Joana Kronsztadzkiego jak świętego, choć kanonizowany został, gdy „prorok” już nie żył. Wezwanie obrane dla wybudowanej w końcu świątyni – św. Jana Chrzciciela – to niejako dowód wdzięczności i szacunku dla uduchowionego starca. Podobnie jak imię Joan, które przybrał, gdy na krótko został przy niej mnichem. W cerkwi w Grzybowszczyźnie do dziś zachował się zakupiony przez Klimowicza wielkich rozmiarów portret duchownego z Kronsztadu, namalowany w 1901 r.
„Cudowne” wybawienie od zbója
W daleką pielgrzymkę Iljasz podobno miał wybrać się jeszcze w jednej intencji. Jak głosi legenda, przed wyjazdem sąsiedzi poprosili go, by ubłagał ojca Joana, by swą modlitwą uwolnił on ich od watażki Półtoraka. Ów bandyta terroryzował ze swą szajką cały powiat, okradając chłopów z dobytku. Z krewkim opryszkiem nie mogli sobie poradzić żandarmi, umykał nawet ściągniętym do pomocy kozakom. Okoliczna ludność, której bandzior żyć nie dawał, była przekonana, że tylko opatrzność może ich od niego uwolnić.
Półtorakowi Karpiuk poświęcił cały rozdział. Opisuje, że był synem niemowy. Ta nie wiadomo skąd przybłąkała się do Grzybowszczyzny, ktoś przygarnął ją do siebie jako darmowego parobka. Kobieta przysługiwała też w Krynkach u Żyda w gospodzie. Do domu wracała nieraz późno i pod osłoną ciemności ktoś zmajstrował jej dzieciaka, który jak dorósł, mścił się na kim się dało za upokorzenie matki.
Banda, której przewodził Półtorak, napadała na żydowskie kramy, rozbijała posterunki żandarmerii, okradała nawet cerkwie i plebanie. Siała wśród chłopów postrach.
W końcu na złoczyńcę przyczaili się jego koledzy z dzieciństwa, Bazyl i Wałodźka Auchimiukowie. Przypilnowali, jak opryszek zjawił się w Grzybowszczyźnie i wtedy jeden z braci wyszedł mu na powitanie, a drugi zza węgła chałupy zaszedł bandziora od tyłu i zdzielił go kłonicą w głowę. Półtorak od razu padł na ziemię martwy.
Jeszcze tego samego dnia Auchimiuków aresztowano i odstawiono na posterunek policji w Krynkach. Wśród ludności zapanowała euforia. Traf chciał, że kiedy Półtorak został ukatrupiony, Iljasz akurat był w Kronsztadzie. Co bardziej bogobojni chłopi, szczególnie kobiety, od razu uznały, iż on właśnie uwolnił wszystkich od tej zmory, załatwił sprawiedliwość dla bandziora. Wyrażano też wdzięczność zabójcy w przekonaniu, że tylko wykonał on wolę Nieba.
Tyle opowieść Karpiuka. Półtorak to postać autentyczna. Nie wiadomo jakie było jego nazwisko, a wołano tak na niego ze względu na posturę na paŭtara czaławieka. Już choćby z tego powodu siał postrach na całą okolicę, w której grasował. Rzeczywiście musiał być krewkim bandytą, skoro pamięć o nim przetrwała do dnia dzisiejszego. W Ostrowiu długo przekazywano sobie z ust do ust opowieść, jak to jeden z gospodarzy, którego Półtorak ograbił i zbił, na pogrzebie przedarł się do jego trumny i nieboszczyka nałomotał po twarzy. „Nie dałem ci rady za życia, więc przynajmniej teraz mnie popamiętasz, ty zbóju!” – miał powiedzieć.
Skąd wziąć plan – projekt i pieniądze
Z dalekiej podróży Iljasz powrócił usatysfakcjonowany, utwierdzony w świętości otrzymanego we śnie przykazania i zdopingowany do jego realizacji. Wkrótce przystąpił do działania. Obmyślał wygląd przyszłej cerkwi i załatwiał niezbędne formalności budowlane, co z pewnością łatwe nie było. Jeszcze trudniej szło mu z uzbieraniem funduszy, by móc chociaż rozpocząć prace. Swoich pieniędzy nie miał, bo i skąd. Podobno otrzymał jakieś odszkodowanie po bracie, który zginął podczas rewolucji 1905 r. w śmiertelnym zamachu na komendanta carskiej policji w Grodnie, którego ochraniał. Tak twierdzi Karpiuk, pisząc że zabójcą „okrutnego sadysty pułkownika Zubowa” i zarazem Klimowicza z jego obstawy był niejaki Hołub (również z Grzybowszczyzny). A jego brata w niedługim czasie kozacy zasiekli szablami, gdy podburzał grodnian na Placu Soborowym.
Jest mało prawdopodobne, by takie wydarzenie rzeczywiście miało miejsce. Nie ma na to dokumentów historycznych i jakichkolwiek wzmianek, które choćby częściowo je potwierdzały. Nie zgadzają się też nazwiska. Ani Hołub, bo nikt w tych stronach o takim nie słyszał, ani Zubow, gdyż wtedy carską żandarmerią w Grodnie ktoś taki nie dowodził.
Na budowę swej cerkwi Iljasz zbierał pieniądze przede wszystkim kwestując podczas odpustów cerkiewnych w bliższej i dalszej okolicy. W tym szczytnym dziele miał też pomocników. Karpiuk wspomina o swej ciotce Chimce, która do niego dołączyła jako jedna z pierwszych.
W ten sposób udało się zgromadzić środki, które pozwalały na rozpoczęcie kopania fundamentów świątyni. Przekaz Pawluczuka mówiący o tym, iż Klimowicz przystąpił do budowy cerkwi po dwuletniej kweście, wydaje się być prawdziwy. Zatem trzymając się ustalonej wcześniej chronologii kamienne fundamenty zaczęto stawiać w 1910 r. Najpewniej prace ruszyły na wiosnę, bo dawniej na wsi właśnie o tej porze rozpoczynano zazwyczaj każdą budowę. Zrąb nowego domu stawiano w maju i czerwcu, kiedy po posadzeniu kartofli do sianokosów i żniw można było wygospodarować na to więcej czasu.
W zbiorach Archiwum Państwowego w Białymstoku znajduje się projekt wybudowanej przez Iljasza cerkwi, ale sporządzony kilkanaście lat później, kiedy legalizował jej dokończenie w nowej rzeczywistości odrodzonej Polski. Ale gdy zaczynał prace, jakiś plan też musiał posiadać.
W „Widzeniach…” wspomina się o tym dwa razy. 3 stycznia 1909 r. Iljaszowi miał przyśnić się sen, w którym pewien staruszek rozłożył przed nim osiemdziesiąt małych ikon. – Wylosuj jedną z nich – rzekł – a znajdziesz na niej wizerunek cerkwi, którą wybudujesz.
Iljasz wybrał ikonę, na której rzeczywiście był taki zarys.
Pod datą 6 grudnia 1909 r. jest zaś napisane, iż postanowił on narysować plan cerkwi i tejże nocy zjawiła mu się we śnie Matka Boża ze stojącym obok majstrem. „Kazała mi poprosić go o zrobienie planu – śnił Iljasz – co też uczyniłem, prosząc by wykonał jak najlepszy. Odpowiedział, że plan jest już dawno zrobiony i to taki, że lepszego nie ma na świecie. Nosi on nazwę Chrystusa zwyciężającego zło i jeżeli ja chcę, to ten plan mi przyniesie”.
Ktoś, kto rozrysował Klimowiczowi plan, musiał otrzymać od niego jakieś wytyczne. Chłop na tym się nie znał, najpewniej więc wskazał za wzór którąś cerkiew, najbardziej odpowiadającą jego wizji. Przykład konturów wziął z Sokółki. Tamtejsza cerkiew św. Aleksandra Newskiego, zbudowana w 1853 r., posadowiona – jak wszystkie chrześcijańskie świątynie – na planie krzyża, jako jedyna w tych stronach posiada charakterystyczne półokrągłe ściany. Podobny zarys, tylko w mniejszej skali, mają mury cerkwi w Grzybowszczyźnie. Wszystkie boki oprócz frontowego mają kształt półkolisty o średnicy ośmiu metrów. Natomiast wejściowy kwadratowy pritwor z dzwonnicą wyraźnie odbiega od owalnego wyglądu całej bryły. Ta część świątyni z zewnątrz bardziej przypomina wieżę kościelną, co zdaniem niektórych ma związek z tym, że matka prawosławnego Iljasza była katoliczką.
Mury rosły powoli
Klimowicz budował cerkiew – jakbyśmy dziś to określili – sposobem gospodarczym. Ze względu na ciągły brak funduszy prace musiały być rozłożone w czasie. Ściany majster murował kawałek po kawałku – co roku tyle, na ile pozwalały uzbierane po parafiach pieniądze. W „Widzeniach…” mowa jest o partii cegieł, otrzymanej w ofierze, ale mimo to wędrówki z kwestą z reguły przynosiły jednak nikłe rezultaty. Bo w innym miejscu Iljasz opowiada z goryczą, jak w 1911 r. zaszedł do proboszcza w Brzostowicy Małej, prosząc o datek i zgodę na kwestowanie. Batiuszka odesłał go jednak z kwitkiem, choć podobno był bogaty, „bo tylko koni miał osiem”. Na odchodne powiedział „idź z Bogiem” i zaproponował mu jeszcze kupno ikonostasu, który pozostał po remoncie w tamtejszej cerkwi.
W Grzybowszczyźnie i okolicznych siołach postrzegano Klimowicza trochę jak nieszkodliwego dziwaka. Tu nie wspierano go w jego dziele, nawet duchowni nim pogardzali. Często naśmiewano się z niego, że w takim tempie to cerkwi nigdy nie wybuduje. W „Widzeniach…” pod datą 3 stycznia 1909 r. tak on to opisuje:
Przecierpiałem już wiele, niemało różnych prześmiewek, nacisków i straszenia ze strony duchowieństwa i władz. Co zaś dotyczy miejscowej ludności – wszyscy, którzy mnie otaczają, pod wpływem kleru nie tylko mną pogardzają i wyszydzają, lecz stronią ode mnie i życie stało się dla mnie nie do zniesienia. Myślałem nawet porzucić swój dom i dzieci i udać się byle gdzie, a także chciałem zapomnieć o swojej cerkwi, zostawić wszystkie kłopoty, dlatego że mnie nie posiadającemu na ten cel odpowiednich kwot tylko pozostało wszystko porzucić i poświęcić się jedynie modlitwie do Boga.
A oto zwierzenie z roku 1913:
Obstąpili mnie w mieście Krynki Polacy, Żydzi a także prawosławni pogrobowcy cudzego honoru, którzy wiedzieli, że ja buduję cerkiew za zezwoleniem arcybiskupa grodzieńsko-brzeskiego Michała. Wyśmiewali się z cerkwi, pluli i śmiali się cha! cha! Im cerkiew nie jest potrzebna. Grozili mi oni tak, że nie mogłem wytrzymać. Obrzucali błotem cerkiew, a policja przechodziła obok, wszystko słyszała i nie reagowała, nie okazała mi pomocy. Było mi ciężko to znieść i cierpieć. Wiem, że znikąd już nie mam pomocy, tylko od Boga i Królowej Niebieskiej.
Cdn
Jerzy Chmielewski