Idea Boga porządkuje myślenie. W Bogu nie może być emocji, bo emocje nie zaczepiają się w żadnej idei i zwykle są nieszlachetne, czy też raczej nieszlachetnie nieopanowane. Trudno nawet pomyśleć czy wymyślić emocjonalnego Boga, na przykład rozwścieczonego z powodu telewizyjnych wiadomości i rażącego piorunem w nasz telewizor.
Bóg w naszych czasach robiony jest na emocję Boga przez ten czy tamten kościół, przez tych czy innych duchownych. A jeśli emocje nienawiści kierowane są na innowierczość czy ateizm, i działa to w masie wiernych, to znaczy, że dany kościół, stwarzający takich wiernych, jest bezrozumny i bezrozumnych stwarza, i umieszcza ich w trzeciorzędnym filmie amerykańskim, o jakim wspomniałam powyżej. Nienawidzisz, to bij, poniewieraj, krzywdź. Moja wiara jest dobra, a twoja zła, napadnę cię, pobiję.
Kochaj za mnie. Kochaj za mnie filozofów, porządkujących myślenie. Oni nie paplają okolicznościowo i doraźnie politycznie. Ich myśl przeżywa wieki i wkrada się w nasz dzień (niezależnie od narodowości).
„Nienawiść nigdy nie jest aż tak mała, żeby nie szkodziła” – słowa te dawno temu wypowiedział Descartes. Kochaj za mnie tę myśl tamtego dawnego faceta. Godzi się ją przypomnieć i zapamiętać, bo wynika z pobudki szlachetnej. Szlachetność w ogóle jako taka czyni z nas człowieka. Nieopanowane emocje zatrzymują nas nie tylko w rozwoju poznania, nie tylko wstrzymują radość poznania, ale kaleczą nam dusze, likwidują nas jako ludzi rozumnych i nie dają rozwiązywać problemów, nawet Prawa Człowieka stają się emocją tych praw, nawet wolność słowa staje się emocją, nawet innowierczy sąsiad staje się emocją (bo nie taki, jak ja, co innego je, nie mojej narodowości, święta ma w innym terminie, pójdę i wybiję mu zęby). Nie da się żyć w czasach takich powikłań, spowodowanych rozpętywanymi emocjami, i podmiany każdej sprawy emocją. Zanika radość poznania, bo za dużo nam o czymś bębnią, a źródła, nawet w Internecie podmienione są przez fejki. Rodzi się myśl: nic nie chcę już wiedzieć na ten temat, bo mi codziennie o tym pierniczycie jakbyście poszaleli. I zamiast wiadomości tworzycie emocje. Nie chcę ani was, ani takich waszych wiadomości. Nie jest tak? Nie?
Nie znoszę robienia politycznej emocji z każdej sprawy. Nie znoszę emocji wiadomości, podawanych co dzień jak dla durnia, który dopiero po kilku miesiącach czy latach załapie, o co chodzi. Wiara w takie wiadomości to chyba wiara trawy, poruszanej przez wiatr. A co wiem na pewno w tej trawie? A to, że nasza białoruskość bez żywej orkiestry, bez żywej sceny, bez żywych małych teatrów – nie przetrwa. Wszystko nasze było żywe i małe, bo jest nas mało. Emocja pandemii i sprawy z tym związane, zapakowanie naszej żywości w martwe on-liny, obcinanie dotacji na nasze małe kulturowe wydarzenia, zabije nas w całości. Jaki ratunek? Każdy z nas, człowiek białoruski, i białorusko-polski, i inny mieszaniec, niech będzie przekonany: beze mnie białoruskość nie przetrwa. Niech będzie przekonany: beze mnie nie przetrwa nasz język prosty. Niech będzie przekonany: bez mówienia o nas w języku polskim białoruskość nie przetrwa. Niech będzie przekonany: robienie z białoruskości jedynie emocji białoruskości, zabije nas. Polityczne trąbienie o białoruskości to nie to samo, co nasze życie tu i teraz. To nie to samo, co nasza żywa kultura. A kultura nie jest ględzeniem, byle bytawuchą.
Emocje wnoszą więcej powikłań, niż sądy, czyli nasze zdanie o czymś. Nasze zdanie możemy wyrazić bez powikłań, bez rozwoju w nienawiść i czynów z nienawiści na kimś, kto pod ręką. Nasze zdanie możemy poprawić, bo się myliliśmy. Za nasze zdanie możemy przeprosić, a musimy to zrobić w porę, żeby się u kogoś nie rozwinęło się w złą emocję albo krzywdę. Nasze zdanie może być opanowane, bez emocji i bez chęci wytwarzania emocji. Podtrzymujmy dobre szlachetne uczucia, a nie emocje.
Dawson twierdzi, a to mi się podoba: jeśli religia wchodzi w daną państwowość, trwale brata się z władzą, następuje jej degradacja. Tak samo degraduje się, jeśli umiera teologia. Mamy, i to wszędzie na świecie, obie te patologie, i bratanie się z władzą, i brak teologii. Nie?
Dawson: Mity i symbole to nie dowolne wytwory wyobraźni, lecz odwieczne obrazy naszej rzeczywistości psychicznej. Brak teologii zmienia religię w psychozę. Istnieniem religii musi być istnienie teologii, czyli racjonalnego systemu wiedzy religijnej. Wielkie religie wytwarzały wielką kulturę, a zerwanie tych więzi oznacza degradację kultury. Wszystko to bolesna prawda. Gdzie nasza żywa kultura, żywa religia, żywa sztuka?
Skręcam w inną stronę. Powiem coś zupełnie innego, ale nadal o miłości. Nie skręcam emocjonalnie jak ekspresowy towarowy z pijanym w sztok maszynistą, co już po cienkim lodzie jedzie na boku. Nie tak. Spokojnie skręcam w stronę uczucia. Opowiem coś o miłości mężczyzny.
Jedźmy po torach, jak trzeba.
Przyjemniej podróżujmy. Nieco smutku jednak przyda nam się. Powiedzmy, że nieco melancholii. Naszych losów nie da się opowiedzieć bez melancholii.
Wielokrotnie próbowałam lekko i z poczuciem humoru opowiedzieć ten czy tamten nasz los, ale tak się nie da. Zawsze dojmujące uczucie zawładnie duszą, że najczęściej giniemy bez wieści. Nie zdążyliśmy opowiedzieć naszego życia, nie umieliśmy, nie było komu.
Ja coś opowiem o pewnej miłości, żeby nie zginęła bez wieści. .
Żyła kiedyś na świecie Tońka, w wiosce Gobiaty. Pewnego dnia moja miejska kuzynka opowiedziała coś, czego nie mogę zapomnieć: mąż Tońki, Paweł, zmarł zaraz po jej śmierci. Nie mógł bez niej żyć. Oboje byli bardzo starzy, ale nie aż tak, żeby jeszcze nie mogli pożyć. Tońka przychodziła do nas, do matki, na pogaduchy. Ojciec przyjaźnił się z Pawłem. Kto ich jeszcze pamięta? Wnukowie i prawnukowie na pewno pamiętają. O nich nic nie wiem. Od dawna żyją w miastach, odległych od mego miasta. Tońka miała jasne włosy, nie tyle lniane, co żytnie, wpadające w lekką pomarańczowość. Pamiętam, że te piękne włosy odziedziczyły po niej wnuczki.
Podczas opowiadania tej historii kuzynka miała łzy w oczach. Taka miłość tego dziadka! Kuzynka (dużo młodsza ode mnie) usłyszała o tym od wnuczki Tońki. Czyli młodsze pokolenie nie jest tak rozproszone po Polsce i świecie, jak moje. Kontaktują się, opowiadają o dziadkach. Długo ta historia chodziła za mną i nie znajdowałam sposobu, aby ją zapisać. Ostatecznie napisałam o tym tekst poetycki. Tońka władała wspaniałym bogatym językiem prostym. Nie miała wykształcenia.
Samotny stary Paweł, nagły wdowiec, w wiosce, w której umarli wszyscy rówieśnicy, i ci trochę młodsi, i ci trochę starsi. Jak się czuł? Samotny Paweł szybko umiera z tęsknoty za swoją Tońką, ale i za ludnym dawniejszym życiem, zawartym w życiorysie, i w tym miejscu. Wraz z nim umiera wszystko, co tu kiedyś kwitło. Głosy dzieci, głosy zwierząt. Pieśni weselne. Weselna muzyka. Marsz weselny, grany przez mojego ojca. Znowu słyszę Jesienina, inną zwrotkę z przytaczanego wcześniej wiersza i znowu w biegu tłumaczę:
„Życie nie całkiem nas oszukało,
Zdoimy z niego nowe siły.
Serce, zdrzemnij się choć na chwilę
Tu, na kolanach ukochanej.
Wcale nas życie nie oszukało”.
Ech, Poeto, Poeto. Jakże duszeszczipatielnyj jesteś, nie do wytrzymania. Czy się przeżyłeś? Kto dziś kładzie serce na kolanach ukochanej i kto w ogóle jeszcze mówi „ukochana”? W dodatku należysz do Rosji, a Rosja robiona jest na emocję Rosji – złą, złą i złą. Trzeba hepibersdejtuję na kolanach sadzić, gdzie się tylko da, popisywać się nią, a ty cytujesz Jesienina. Ano. Przecież zła, zła jestem. No i jeszcze Jesienina dam, bo pasuja mnie da naszaho Paǔlika z naszych Gabiataǔ, ǔże ni naszych, i nima tam naszaho kachańnia, a pra kachańnie Paǔlika naszaho ja znaju, i ci ty Jan, ci ty Wańka, ty mnie pasujasz, Paet:
„Może i nas zoczy
Mknące lawiną przeznaczenie,
I na miłość odpowie
Słowiczym trelem.
Głupie serce, bijesz za mocno”.
Rezygnacja z życia za pomocą samej woli – czy to da się wykonać? Da się. Z mocnym biciem serca. Czy to się da wykonać za pomocą samej decyzji? Da się i tak. Serce bije za głośno. Kładę się wieczorem do łóżka z myślą: nie mam woli życia. Życie, ty już mnie nie budź. Ciszej, serce! Tyle życia nagromadziło się we mnie, że tego jest więcej, niż mam przede mną. Podejmuję decyzję: pójdę z powrotem, bo tam jest wszystko moje. No to idę. Pójdę z powrotem do moich ludzi, a wśród nich jest moja Tońka.
Decyzja równa się tęsknocie. Tęsknota zabija.
Tam, za mną, jest tak dużo mnie, tak dużo kochanych ludzi, że to wciąga, i ja się dam wciągnąć. Odchodzę w niebyt, a on jest zaludniony. Jest byciem moim. Wracam do siebie: witaj, Tońka moja. Tylko mi „głupie serce, bijesz za mocno”. Cicho bądź, moje serce. Ja zmartwychwstaję!
Oto jak opowiedziałam miłość Pawła z naszej wioski, która nie jest już nasza:
Opowieść wnuczki o ostatniej miłości
Że tak jedno po drugim umarli mi,
babula, nie chorując,
a zaraz dziadulo, też bez chorób,
starość,
ale gładcy oboje,
jak kora balsamicznej topoli albo bukowa,
z lekką seledynową i brązową posypką,
– – – a on mógł jednak pożyć,
ale miłość zdecydowała.
W snach biegł za nią,
za tupotem echa, głuchnącym,
w nim, w Echu Osobie, i po osobie,
jak przez żyrafią szyję,
przez jej przewód pusty,
jak przez żyjący komin,
a on dym, dusza,
z zadartą głodną wargą,
żeby daleki liść uczynić dosiężnym,
tak właśnie – ruchem nagiej duszy – – –
– – – albo biegł drogą krótszą,
przez szyję gęsią, przełykającą drogi kształt,
ciężko, z refluksem,
i jak w czkawce – z nawrotem w tym samym miejscu,
i w najwyższym,
a ona podbiega, i raz, i drugi, i w górę ucieka:
tak szło do niego pocieszenie,
a ono innej drogi nie ma,
tylko przez sen, przez marzenie – – –
(…)
– – – a serce biło mu jak ona omlet ubijała,
młodo, dźwięcznie,
jak kością na sprężynie.
Tak. Znowu się uśmiechnął.
Bo ona nad tym omletem miała
oko niezwyczajnie skupione – śledzące pchłę,
uwikłaną w naczynie.
I na podwórko, boso, zimą, jak zwariowany,
bo – znowu we śnie wskazane – miały być tam
wywichnięte z poślizgiem pieczątki jej kaloszy,
ślepe lufty, zakratowane ozdobnie.
Tak. Wciąż podziwiał, co ziemskie, bogate we wzory.
Mglistą jej sylwetkę wzywał po imieniu,
tak śniąc obecność, że myślał:
wyrwie ja stamtąd jak się wyrywa starą
lekką furtkę – sobie na pierś,
i chciał piersią ją odmalować,
sercem jej wzrostu i z jej topolową gładką twarzą,
i wstawić, gdzie zawsze była:
blisko,
zrudziałą furtkę odmalować
życiem,
dać jej białe włosy,
najpiękniejsze na świecie,
bo ostatnie,
ale nie miał przecież takiej mocy sprawczej.
No to postanowił z całej dostępnej mocy,
że za kilka tygodni najwyżej sam przyjdzie do niej.
A więcej ludzi w tej wiosce nie ma.
Wszyscy młodsi i niewiele młodsi w miastach,
w dalekich, i w cudzych, jak ja i pani.
Taka to była, spotęgowana przez bezludność,
miłość ostatnia tu – – –
w wielkim kosmosie drobny element grozy odchodzenia.
A stary człowiek to bywa tak napełniony,
że wspomnienia stają się życiem,
a jeśli ludzi wokół nie ma,
to zabierają nas wspomnienia.
Tamara Bołdak-Janowska