Ta historia zaczęła się od komunikatu: „Na mocy Uchwały Św. Soboru Biskupów PAKP z dnia 20 marca 2007 r. Nr 310 p. 19, ks. Anatol H. w oparciu o kanony Apostolskie nr 8, 39, 45, 55, 56, 58; Kanon 9 IV Soboru Powszechnego; Kanon 11 Soboru Sardyckiego; Kanon 15 Soboru Kartagińskiego – za naruszenie norm dyscypliny cerkiewnej pozbawiony został stanu kapłańskiego, prawa noszenia odzieży duchownego i sprowadzony został do stanu laickiego”.
Wówczas jeszcze nie wiem, że mowa o księdzu, który wcześniej pracował ponad osiem lat jako oficer Służby Bezpieczeństwa. I to w otoczonej szczególnie złą sławą „Czwórce”, czyli w IV wydziale SB ds. rozpracowywania Kościołów i związków wyznaniowych.
Jeden z duchownych opowiada mi wtedy, że jest to pierwszy przypadek w historii Kościoła prawosławnego w Polsce tak surowego potraktowania kapłana. Dodaje przy tym, że chodzi też o jakieś „chuligańskie zachowanie na Ukrainie”, co później okazuje się nieprawdą. W dobrej wierze, ale niestety w pośpiechu, nie weryfikując zarzutu o chuligaństwie, zamieszczam notkę na portalu, z którym współpracuję.
Nieposzlakowana opinia
Bohater notki odnajduje adres mojej skrytki pocztowej. Nie jest to trudne, bo jako dziennikarz zewnętrzny (freelancer) prowadzę dodatkowo założony przez siebie w Warszawie, w której wtedy mieszkałem, niszowy kwartalnik i trochę informacji teleadresowych zawsze się w internecie znajdzie. H: „(…) Oświadczam, że nigdy nie pracowałem na Ukrainie (studiowałem tam jedynie teologię) i nigdy nie uczestniczyłem w żadnych bójkach lub ekscesach o charakterze chuligańskim zarówno w Polsce jak też na Ukrainie. Jako duchowny mam nieposzlakowaną opinię zarówno w kraju oraz na parafiach w USA, gdzie wolontarnie wspomagałem tamtejszych księży, przysługując się wydatnie dla obywateli wyznania bizantyjskiego (…)”. W dalszej części listu z 28 maja 2007 r. „uprzejmie prosi” o informację, z jakiego źródła korzystałem pisząc tekst i żąda sprostowania na tym samym portalu.
Ustna sugestia
Pisze jednocześnie, że wyrzucenie go „ze stanu kapłańskiego w Polskim Kościele Prawosławnym miało podłoże nie chuligańskie lecz polityczne, narodowościowe i religijne, przy znacznym udziale Ministerstwa Obrony Narodowej, nakazującego takie postępowanie ze mną jego ekscelencji metropolicie Sawie, głowie Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego w Polsce”.
W notatce służbowej (z dnia 15.01.2007 r.) metropolity Sawy, czytamy: „W Ordynariacie pracował od 1.III.1996 do 15.VIII.1996 r. Z uwagi na niezdyscyplinowanie, jak i prowadzenie polityki szkodliwej dla Ordynariatu, mogącej służyć waśniom międzyludzkim na tle narodowościowym, za ustną sugestią MON, został po upływie 5,5 miesiąca, jako nienadający się do dalszej pracy, zwolniony z pełnienia obowiązków psalmisty, automatycznie pozostając wyłącznie w składzie kleru diecezji przemysko-nowosądeckiej (obecnie pod nazwą »przemysko-gorlicka« – dop. AP)”
Byłem esbekiem
W liście zostawia do siebie kontakt telefoniczny. Dzwonię. Przepraszam za błąd i obiecuję, że sprostowanie się ukaże. Mojego rozmówcę cieszy takie rozwiązanie i jak twierdzi, nie ma już do dziennikarza żalu, ale w głosie wyczuwam z trudem tłumioną niechęć, co przyjmuję z pokorą i uznaję, że czas zrobi swoje.
– A czy pan wie, że jestem byłym funkcjonariuszem SB? – wypala nagle. Nie wiem, co powiedzieć. Zrobił na mnie wrażanie i chyba o to mu chodziło. Żegnam się kurtuazyjnie, obiecuję na przyszłość bardziej przykładać się do weryfikacji źródeł i aż przysiadam z wrażenia.
Czuję, że mam pomysł na wielki reportaż, który opowie historię, jaka nie miała prawa się wydarzyć, a się zdarzyła. Zacznie się ona, planuję, cytatem z „Wyznań” Ojca Kościoła, świętego Augustyna: „(…) Pontycjan opowiadał i opowiadał, a my siedzieliśmy bez słowa, zasłuchani. W jakimś momencie zaczął mówić o swoim pobycie, razem z trzema towarzyszami, w Trewirze. Pewnego popołudnia, kiedy cesarz przypatrywał się igrzyskom w cyrku, oni wyszli na przechadzkę po ogrodach przylegających do murów miejskich. Podzieli się na dwie grupy: Pontycjan szedł z jednym towarzyszem, a osobno szli dwaj inni. Właśnie wtedy druga z tych par natrafiła na dom, w którym mieszkali Twoi słudzy ubodzy w duchu, tacy, których jest królestwo niebieskie. I znaleźli tam książkę z opisem życia Antoniego. Jeden z nich zaczął czytać i stopniowo budził się w nim coraz większy podziw, coraz głębsze wzruszenie. Zanim przestał czytać, już myślał o tym, żeby wybrać takie życie i porzuciwszy doczesną służbę zaciągnąć się pod Twój znak; a byli oni tak zwanymi agentes in rebus (tajna policja cesarza – dop. AP; cytat za: św. Augustyn, Wyznania, w tłumaczeniu Zygmunta Kubiaka, Znak 2002).
Analogia wydawała się oczywista: tu i tam mamy do czynienia z ludźmi, którzy przechodzą na stronę tych, których wcześniej prześladowali. W przypadku H., to przecież koledzy z jego departamentu zamordowali księdza Jerzego Popiełuszkę i prawdopodobnie kilku innych duchownych. Jeden z nich przejrzał na oczy i warto o tej przemianie opowiedzieć – myślałem naiwnie.
W 2007 roku nie widziałem jednak akt osobowych H. z Instytutu Pamięci Narodowej. Gdybym je widział, mój entuzjazm byłby o wiele mniejszy. Póki co staram się oswajać bohatera mojego potencjalnego reportażu z pomysłem opisania jego życia. Mniej lub bardziej regularnie korespondujemy ze sobą e-mailowo przez kilka lat. Obiecujemy sobie też spotkanie face to face, do którego z różnych przyczyn nigdy nie doszło. Może po tym tekście się odezwie, bo jego telefon komórkowy nie odpowiada. Jeden z księży mówi mi, że słyszał, że H. jest od jakiegoś czasu na Ukrainie, gdzie miał związać się z jedną z niekanonicznych cerkwi.
Bo szybko wykończą
- pisze w e-mailach dużo i potoczyście. Ciągle mniej lub bardziej aluzyjnie sugeruje, że jestem tajniakiem, agentem albo współpracownikiem specsłużb. Bo i skąd sam wpadłbym na pomysł „zdyskredytowania” H. w oczach milionów ludzi, również za granicą, wszak internet jest powszechnie dostępny? Najchętniej widziałby mnie w roli oficera służb wojskowych, bo to przecież resort obrony miał doprowadzić do usunięcia go z ordynariatu. Czasami w przypływie miłosierdzia twierdzi, że może jestem tylko frajerem podatnym na manipulację różnych Bondów i to oni mnie zmanipulowali, co do osoby H.
Ani razu jednak nie wypiera się swoich związków ze Służbą Bezpieczeństwa, ale sentymentów do niej też nie czuje: „Nie ukrywam i nie ukrywałem, gdzie pracowałem (nie mam takiego zamiaru). To jest chluba, a nie ujma. I chyba nie ma w Polsce drugiego takiego przykładu. (…) Nie mam sentymentu do SB i MSW, bo tam mi szczególnie dokuczano i zrobiono postępowanie dyscyplinarne za ukrywanie pochodzenia ukraińskiego. (…) Przez 20 lat tępią mnie jako księdza bizantyjskiego i byłego oficera SB, bo jestem zbyt niewygodny dla ich układanki i klocków. Zwalczają (inwigilując, podsłuchując i poprzez swych agentów, wykluczając z Kościoła), nawet zagradzają drogę do Ołtarza i nie wolno mi ubrać krzyża, bo tak chcą WSI i ich agenci z PAKP”. Dostałem ojcowską radę: „Mogę poradzić w dobrej wierze Szanownemu Panu, najlepiej nie zajmować się polityką i Kościołem, bo szybko wykończą (tak jak prawnicy). Najlepiej zająć się sportem i kulturą świecką. Tak było w wojsku oraz MO i SB, gdzie najlepiej mieli kucharze, pisarze i gaciowi (intendenci), tj. spokojna, lekka fucha (bo po znajomości), reszta hołoty na front, a w razie czego niech giną, bo zweryfikujemy ich negatywnie (przecież zabijali)”.
Prawidłowa postawa ideowa
Anatola H. nie znajdziemy w katalogu IPN. Mimo że są tam jego dwaj starsi bracia. Obaj związani III wydziałem SB, zajmującym się PRL-owską opozycją. Trochę to dziwne, bo na dziennikarski wniosek otrzymałem jego dossier na nośniku CD. Przez nieuwagę, niedopatrzenie? Katalog pomija współpracowników i funkcjonariuszy służb nowej Polski, którzy wywodzą się z poprzedniego systemu. Ich nazwiska znajdują się w tzw. zbiorze zastrzeżonym, objętym klauzulami tajności. Czy to przypadek H? Nie wiem. Trochę to dziwne, że kolejne aktualizacje katalogu ciągle nie przynoszą jego biogramu.
- urodził się w 1954 roku w Szczecinku. Kończy studia prawnicze. Zaczyna pracę w Milicji Obywatelskiej. W maju 1981 r. składa raport o przeniesienie z wydziału dochodzeniowo-śledczego do pracy w administracji resortowej lub Służby Bezpieczeństwa. Motywuje to tym, iż „nerwowy tryb mojej pracy i bezpośredni kontakt z elementem przestępczym wytwarza u mnie przeświadczenie, że nie nadaję się do tej pracy”.
Prośba zostaje rozpatrzona pozytywnie. Od 15 czerwca 1981 r. pracuje już jako inspektor Wydziału IV KWMO w Przemyślu i od starszego kaprala dochodzi powoli do stopnia porucznika. W międzyczasie kończy podyplomowe studium MSW w Świdrze. Jest członkiem PZPR. Składa wnioski o przyznanie dodatku specjalnego, bo „często pracuje poza godzinami służbowymi oraz w niedziele i święta.”.
Opinia służbowa z 14 lipca 1986 r.: „Por. A. H. odpowiedzialny jest za opracowanie meldunków operacyjnych i informacji do władz resortowych i politycznych województwa. Uczestniczy w zabezpieczaniu operacyjnym i technicznym imprez i uroczystości kościelnych (…). Postawa ideowa, moralna i społeczno-polityczna jest prawidłowa. W ubiegłej kadencji w wydziałowej organizacji partyjnej pełnił funkcje kierownicze szkolenia partyjnego. Z funkcji tej wywiązywał się bez zastrzeżeń. Przydatny do protokołowania zebrań partyjnych”.
Związek protestuje
W 1988 H. składa raport o przeniesienie do pracy przy wydziale pomocniczym przy Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Przemyślu (dawna KWMO po reformie nazewnictwa – dop. AP). Jak twierdzi, stan zdrowia uniemożliwia mu dalszą pracę w wydziale operacyjnym. Zaczyna być też „mało aktywny w kolektywie organizacji partyjnej”. „Firma” proponuje mu zatem pracę w czterech ogniwach organizacyjnych WUSW i RUSW (Rejonowy Urząd Spraw Wewnętrznych – dop. AP), na które nie wyraził zgody.
Opinia naczelnika wydziału kadr z 31 maja 1989 r.: „Przyjął taktykę człowieka poważnie chorego i około pół roku pozostaje na zwolnieniu lekarskim”. Lekarze stwierdzają jednak u H. m.in. chorobę wrzodową dwunastnicy i nerwicę naczyniowo-sercową. Kolejna opinia jest już inna: „Stan zdrowia dyskwalifikuje badanego do służby na zajmowanym stanowisku, pozwala jednak na podjęcie innego zatrudnienia. Brak podstaw do przyznania grupy inwalidzkiej”. W rezultacie po kilku miesiącach H. zostaje inspektorem szkolenia RUSW w Przemyślu. Nie na długo. Mamy koniec roku 1989 r. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej RUSW w Przemyślu protestuje, bo nie chce byłego esbeka na tym stanowisku.
Orzeczenie lekarskie z dnia 10 lipca 1990 r.: „Funkcjonariusz Policji, lat 36, dwukrotnie leczony w szpitalu specjalistycznym w Przemyślu, z powodu nerwicy zostaje uznany za niezdolnego do dalszej służby i zakwalifikowany do trzeciej grupy inwalidzkiej z ogólnego stanu zdrowia oraz do trzeciej grupy w związku ze służbą w MO – tylko na jeden rok celem przystosowania się do pracy poza resortem”.
Nie będę taił żadnych wiadomości
- nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw. Mamy rok 1990, Polska staje się innym krajem, więc H. nabiera odwagi, odgraża się, szantażuje: „W związku ze złożonym przeze mnie w dniu 31.08.1990 zobowiązaniem do zachowania w tajemnicy wiadomości uzyskanych z okresu pracy w organach S.B., M.S.W., oświadczam że o ile zaistnieje konieczność zmuszająca mnie do obrony własnej oraz mojej rodziny, jak również dla poszanowania praworządności i demokratyzacji społecznej, nie będę taił żadnych wiadomości z okresu pracy w Resorcie M.S.W.” (stylistyka wszystkich wypowiedzi Anatola H. w oryginale – dop. AP).
– Arcybiskup Adam wyświęcił go na kapłana, ale nic w latach 90. nie było wiadomo o jego przeszłości w resorcie spraw wewnętrznych PRL. Sam się do tego też nie przyznał. Gdybyśmy mieli taką wiedzę, byłoby zupełnie inaczej – zapewniał mnie kilka lat temu jeden z wysokich rangą duchownych prawosławnej diecezji przemysko-gorlickiej.
Arkadiusz Panasiuk