Gdy patrzyłam na obrazki z Usnarza Górnego, które w telewizji oglądała cała Polska, ukazujące grupę 32 migrantów uwięzionych na granicy polsko-białoruskiej, miałam odczucie, że dokonuje się koniec świata. Koniec świata, który znamy, którego porządek został ustanowiony po II wojnie światowej, a który został zawarty w wielu międzynarodowych aktach prawnych w odpowiedzi na okrucieństwa wojny. Dużo mówiono wówczas o prawach człowieka, o humanitaryzmie, o prawie do pomocy i o obowiązku jej udzielania. Jednym z tych dokumentów była konwencja genewska z 1951 r. , dotycząca statusu uchodźców. Stanowi ona o nienakładaniu kar za nielegalny wjazd uchodźców, których życie i wolność było w niebezpieczeństwie, zakazie ich wydalania, okazaniu wszelkiej pomocy oraz życzliwości, w tym umożliwieniu złożenia wniosku o azyl. Mówi także o tym, że uchodźca nie może być zawrócony do granicy terytoriów uznanych za niebezpieczne. Prawo to miało zabezpieczyć podstawowe prawa człowieka, który ratował swoje życie, nawet jeśli przekraczał granice nielegalnie i nie miał dokumentów. Życie ludzkie miało znaczyć więcej niż biurokratyczne formalności. Konwencja genewska została ratyfikowana przez Polskę w 1991 r. , a prawa uchodźców potwierdzone w Konstytucji w art.56. Ta cywilizacja, na którą się umówiliśmy, oparta na prawach człowieka, przestaje istnieć na naszych oczach.
Po 76 latach od końca koszmaru II wojny światowej, po długim okresie pokoju i stabilności, ten świat kruszy się i upada w gruzy. Nagle, gdzieś na wschodnich rubieżach Polski okazało się, że istnieje strefa, w której owe prawa nie obowiązują. Strefa niczyja, jakby eksterytorialna, do której nikt nie chce się przyznać, i za którą nikt nie chce wziąć odpowiedzialności, choć coś takiego jak strefa niczyja nie istnieje, bo granica jest zawsze ściśle określoną linią. W owej strefie obowiązujące prawo zostało zawieszone, skasowane, unieważnione, a ludzie w niej uwięzieni nie podlegają żadnej ochronie i nie mają żadnych praw. Ich los zależy od polityków.
Polska nie jest wyjątkiem. Podobne działania wobec uchodźców stosowane są na Litwie, Łotwie, a wcześniej przez państwa basenu Morza Śródziemnego. A Unia Europejska milczy. To milczenie jest głośne i jednoznaczne. Nikt w UE nie protestuje, nie wydaje oświadczeń, nie potępia, nie reaguje. Każe to domniemywać, że UE takie właśnie postępowanie uznaje i respektuje, a nie mogąc go poprzeć oficjalnie, milcząco je akceptuje.
I to dlatego świat w kształcie, który znaliśmy, odchodzi do przeszłości. Witajcie w nowym świecie, w którym prawa człowieka przestają obowiązywać. W którym decyduje naga przemoc.
W tym nowym świecie pojawił się termin pushback. Nowomowa uszyta na miarę nowych czasów, oznaczająca ni mniej ni więcej tylko wyrzucanie uchodźców z powrotem za granicę. Nieprzyjmowanie wniosków o azyl nie doczekało się jeszcze swojego określenia. Odmawianie pomocy prawnej również nie.
Jednak to nie Polska wymyśliła pushbacki. Stosuje je od około trzech lat Frontex na Morzu Śródziemnym. Wcześniej UE stosowała prawo morskie, które nakładało obowiązek pomocy jednostkom pływającym. Następnie zakupiła izraelskie drony, by monitorować sytuację na wodach. Portal Salam Lab w artykule z dn. 25.07.2021r. „Unia Europejska rezygnuje z ratowania ludzi na Morzu Śródziemnym” wyjaśnia: Dlaczego akurat drony? Ponieważ nie są one jednostkami pływającymi, nie dotyczy ich zobowiązanie do udzielania pomocy tonącym jednostkom – nie mają nawet jak tego robić. Dzięki temu Frontex może przyglądać się z powietrza tonącym ludziom i usprawiedliwiać brak reakcji tym, że nie ma w pobliżu żadnego statku. (…) Analiza Guardiana wykazała, że pushbacki wobec migrantów na granicach UE zarówno na morzu jak i na lądzie kosztowały już życie dwóch tysięcy osób spośród czterdziestu tysięcy odepchniðtych od europejskiej fortecy. Praktykę pushback potępiło Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR). I choć państwa przegrywają przed sądami międzynarodowymi, swoich praktyk nie zaprzestają.
Kaja Kojder i Michał Demski, mieszkańcy gminy Krynki, na profilu Salam Lab napisali, że grupy głodnych, przemarzniętych, okaleczonych ludzi są przerzucane przez służby z jednej strony granicy na drugą. Są wyłapywani, przetrzymywani w samochodach Straży Granicznej bądź w jej placówkach, a następnie nocami przewożeni na granicę, wyrzucani do lasu, na bagna… Ile istnień ludzkich pochłonie polsko-białoruska granica?
Pojawiają się głosy, że większość z nich nie ucieka przecież z krajów objętych wojną, jak np. Irak, czy kraje Afryki Północnej, sugerując że migracja ma wymiar ekonomiczny. Niestety nie jest to wszystko takie proste. W Iraku władzę przejęli szyici, którzy prześladują mniejszości: sunnitów, chrześcijan, Jazydów czy Kurdów, dzięki którym pokonano państwo islamskie. Tam, gdzie panował ISIS, a więc na prawie połowie terytorium Iraku, wszystko zostało doszczętnie zniszczone – szpitale, szkoły, zakłady pracy, nie ma dróg, mostów, domów, infrastruktury. Nielubianym mniejszościom grozi zemsta obecnie rządzących. Iracka rodzina, nawet jakby chciała wrócić, to nie ma gdzie. Nie ma domu, nie ma szkoły, do której mogliby posłać dzieci, nie mają pracy. Ucieka z reguły klasa średnia, którą stać na kosztowną podróż, często ludzie wykształceni, którzy nie chcą żyć pod islamskim szariatem. Podobna sytuacja panuje w Syrii i niektórych krajach afrykańskich, które są państwami zupełnie upadłymi, panuje w nich anarchia, rządy klanów wymierzających samosądy, dokonują się zabójstwa i tortury, na to wszystko nakłada się głód i susza. Brak jakichkolwiek perspektyw na życie sprawiają, że desperacko decydują się na niebezpieczną podróż do Europy. Paradoksalnie w Afganistanie, którego uchodźcy traktowani są jak wojenni, panuje całkiem niewojenna sytuacja. Talibowie bowiem przejęli kraj prawie pokojowo, nie dokonując zniszczeń. W takie niuanse jednak na granicy polsko-białoruskiej nikt nie wnika. Afgańczyk, Irakijczyk czy Kongijczyk witani są jednakowo: przez concentrinę i uzbrojone wojsko.
I wówczas trafiają do strefy niczyjej, gdzie niczym w trójkącie bermudzkim urywa się z nimi wszelki kontakt, nawet telefoniczny. Nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Nie wiadomo, czy i gdzie są, i w jakim stanie. Gdzieś tam, na końcu świata, pomiędzy Polską a Białorusią, między życiem a śmiercią, przeszłością tych ludzi, o której nie wiemy nic, a przyszłością, o której marzyli, zaplątani w tryby wielkiej polityki, okrutnie obojętnej na ich jednostkowe losy: rozmywają się w białej plamie, zapadają w czarnej dziurze, nikną w czeluściach podlaskich lasów i bagien, w przestrzeni, w której życie ludzkie i prawa człowieka przestają mieć znaczenie.
Ewa Zwierzyńska