– Ależ odkryłam cudowne miejsce! – napisałam do Grzesia, mojego kolegi z facebooka – i to gdzie? Kilkaset metrów od domu.
Żyjemy, wozimy dzieci do szkoły, jeździmy do pracy, po zakupy, do galerii, do kina, chodzimy stałymi, dobrze znanymi i wydeptanymi ścieżkami i nie mamy powodu, by zaprzestać odprawiania naszej codziennej liturgii, dopasowanej na miarę i wygodnej jak znoszone buty. A wystarczy skręcić w boczną drogę, tam gdzie krzaki, gdzie nikt (albo mało kto) chodzi, bo błoto, bo nie po drodze, bo po co. I voila! Oto Narnia. Macierzanka mruga fioletowym oczkiem, a ten świerk! Ma niesamowite gałęzie. Potężne pomnikowe sosny, jałowce ogromne jak lodowiec. A przecież nie ma tu żadnego rezerwatu, parku krajobrazowego, nic! Jak to możliwe, że ten niesamowity kawałek przyrody nie jest w ogóle chroniony? I jak to możliwe, że chmiel rośnie na świerku? Przecież obie te rośliny przynależą do zupełnie innych środowisk.
Kończy się jeden świat, zaczyna drugi
– To ekoton – poinformował mnie Grześ, który na przyrodzie zna się lepiej ode mnie.
Eko co? Na pomoc przychodzi Wikipedia. Ekoton – ekosytem, który stanowi strefę przejściową między co najmniej dwoma biocenozami. Efekt styku. Pogranicze. Kończy się jeden świat, zaczyna drugi. Ekotonem jest skraj lasu, wybrzeże, miedza. Tutaj, pod Nowodworcami, naliczyłam co najmniej cztery strefy – las stykał się z rozległymi nadrzecznymi łąkami, a tereny bagniste z piaszczystymi wydmami. Na jednej z takich wydm nasze praszczury urządziły sobie obozowisko. Stało się to około 10 tysięcy lat temu, po ustąpieniu lądolodu i pojawieniu się lasów przypominających tajgę. W latach 70. XX w. prowadzone były na wydmie badania archeologiczne. Potwierdziły one obecność łowców reniferów, posługujących się krzemiennymi narzędziami. Mieszkańcy wsi donoszą, że do dzisiaj wydma wyrzuca z siebie krzemienne ostrza strzał. Wydma, podobnie jak cenne przyrodniczo tereny wokół niej, nie jest chroniona ani zabezpieczona. Jej powierzchnia jest dewastowana przez współczesną jazdę quadami i procesy wywiewania piasku. O zabezpieczeniu wydmy mówi się od lat i od lat nic się w tej sprawie nie dzieje. Ostatnie lata badań wykazały, że podobnych wydm jest w okolicy więcej, kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt. Wiele z nich było zamieszkałych. Grześ prócz tego, że zna się na przyrodzie, jest amatorem-paleontologiem, penetrującym podobną do Supraśli dolinę Wisły. Co i rusz przywozi ze swoich wypraw a to żebro mamuta, a to ząb nosorożca włochatego, a to toporek krzemienny. Jego eksponaty przestają się już mieścić w pudłach ustawianych w pokoju, kuchni, na stole i pod stołem.
Wróćmy jednak do ekotonów. Są to niesamowicie piękne i cenne przyrodniczo siedliska. Przejście między różnymi strefami odbywa się na pewnej przestrzeni. Środowiska przechodzą jedne w drugie płynnie, bez ostro zaznaczonych granic. Przenikają się, stanowiąc mieszaninę form charakterystycznych dla obu stref, a także wytwarzają strukturę charakterystyczną tylko dla siebie samej. Pojawiają się tu gatunki, które jedynie w takich miejscach odnajdują dogodne warunki do życia. To decyduje o niezwykłym bogactwie gatunkowym ekotonów, ich wielowarstwowej strukturze i zróżnicowaniu. Ekotony są niezwykle ważne w przyrodzie, bowiem stanowią bufor chroniący oba środowiska i utrzymują je w stanie równowagi dynamicznej. Ostre cięcia są sztuczne i niezdrowe. Otwierają wrażliwe wnętrze na dewastujące wpływy. Obszary przedzielone ostrą i wyraźną granicą są najczęściej stworzone przez człowieka, jak na przykład zaorane pole pod lasem. Natura z jakiegoś powodu nie wytwarza ostrych granic.
Metafizyka pogranicza
Pogranicza zawsze mnie fascynowały. Jest w nich metafizyka. Styk różnych światów, wartości, kultur. Spotkanie dwóch biegunów, plusa i minusa, rodzi napięcie, pojawia się dynamika, zaczyna płynąć prąd. W pograniczach drzemie potencjał niezwykłej kreatywności. Na styku dwóch frontów atmosferycznych miotane są błyskawice. Podobno z takich wyładowań wykluło się życie. Nazwa ekoton wywodzi się z greki. Oikos oznacza dom, a tonos – napięcie. A więc tam, gdzie obok siebie stoją dwa domy, nie wszystko zawsze układa się harmonijnie. Ekoton przypomina styk dwóch płyt tektonicznych. Płyty oddalają się od siebie i zbliżają, napierają jedna na drugą, ulegają kolizjom, zderzeniom, by znów szukać punktu równowagi, dostosowania. Tam, gdzie płyty tektoniczne sąsiadują ze sobą, drży ziemia, wybuchają wulkany. Pogranicza eksplodują wielością gatunków i form. Bogactwo gatunkowe ekotonów przyciągało nie tylko inne gatunki, np. drapieżców, którzy żywili się niższymi ogniwami łańcucha pokarmowego. Takie siedliska były też niezwykle atrakcyjne dla ludzi. Szczególnie atrakcyjne z tego punktu widzenia był styk środowisk lądowych i wodnych, a szczególnie morskich. Łukasz Łuczaj w swojej książce „W dziką stronę” przywołuje hipotezę ewolucji człowieka, stworzoną kilkadziesiąt lat temu przez oceanografa Alistera Hardy’ego. Zanegował on teorię, iż ojczyzną gatunku ludzkiego była sawanna i ukuł własną – „wodnej małpy”. O tym, że u zarania mielibyśmy być wodnymi małpami, mają świadczyć szczątkowe błony pławne między palcami, gruczoły łzowe jak u zwierząt wodnych, umiejętność pływania i kontrolowania oddechu. A może zasiedlaliśmy właśnie styk sawanny i morza? Dla wszystkożernego człowieka możliwość penetracji kilku środowisk – lądowego, które dostarczałoby pokarmu zwierzęcego i roślinnego oraz morskiego – bogatego w ryby, owoce morza i wodorosty, stanowiłoby najkorzystniejsze połączenie. Badania nad zasiedleniem przez gatunek ludzi obu Ameryk potwierdzają tę hipotezę. Indianie na miejsca zamieszkania wybierali właśnie ekotony – brzegi mórz, jezior i rzek, stykające się z terenami zalesionymi i otwartymi. Wchodząc przez Alaskę i cieśninę Beringa opanowali wkrótce cały kontynent i wszystkie jego różnorodne środowiska (tajgę, lasy liściaste, stepy, półpustynie lasy zwrotnikowe), ale początkowo poruszali się jedynie wzdłuż brzegu oceanu. Żywili się małżami, rybami, żółwiami, nadmorskimi ptakami i ich jajami, jednocześnie uprawiając zbieractwo i łowiectwo na lądzie. Indianie wybrzeża Pacyfiku jako pierwsi mieli czas oddawać się działalności przypominającej sztukę. Działo się tak za przyczyną bogatych ławic łososia, wpływających z oceanu do rzek Gór Skalistych.
Natura nie lubi symetrii
To w ekotonach po raz pierwszy wystąpiło zjawisko sedentyzmu, czyli osiadłego trybu życia. Korzystanie z kilku sieci różnorodnych źródeł pożywienia dawało możliwość przerzucania się z jednego źródła na inne, w zależności od pory roku i okresu. Wymagało to jedynie przestawienia się na pozyskiwanie pokarmu z innego ekotonu, a nie wędrowania w jego poszukiwaniu. Ludy Ameryk żyjące głębiej lądu prowadziły już odmienny, zbieracko-łowiecki, styl życia koczowników, co wymuszało życie w dużo większym rozproszeniu. Przyjęcie osiadłego trybu życia sprzyjało udomowieniu roślin i zwierząt, rozwojowi rolnictwa i hodowli. Pierwsze osady, wsie i proto-miasta powstawały w deltach wielkich rzek – starożytny Sumer w dolinie Eufratu i Tygrysu, Egipt w delcie Nilu, cywilizacje rozwinęły się w dolinach Indusu i Żółtej Rzeki. Pierwsze duże i stałe osady powstawały nie na suchym stepie, lecz na mokradłach, a szczególnie w ujściach wielkich rzek do morza, których coroczne wylewy użyźniały glebę i zapoczątkowały rozwój rolnictwa irygacyjnego i ostatecznie – rozwój cywilizacji.
Wszyscyśmy z ekotonów! – chciałby się zakrzyknąć, stojąc pod Nowodworcami. Za plecami las, przed oczami zabagniona dolina Supraśli, a pod nogami piasek wydmy. To sąsiedztwo piaszczystych łach i czarnych bagien, suchych pagórków porośniętych sosenkami i podmokłych torfowisk, to sąsiedztwo skrajności i brak upodobania w wyważonym środku – to cecha charakterystyczna Podlasia. Tak jakby nie można tu było być tylko trochę, w połowie, w uprzejmej obojętności, w umiarkowanej racjonalności. Poruszając się po skraju, po granicy, trzeba uważać, gdzie stawia się stopę. Chwila nieuwagi, a przyjazna dróżka zamienia się w zdradliwą jamę. Rozpięta między skrajnościami podlaska dusza wykrzywia się i zagina, wyje i milczy, wzlatuje ku górze i spada w odrętwienie. Asymetria plącze kroki, utyka na jedną nogę, zatacza nierówne koła niczym spirala. Natura nie lubi symetrii. DNA większości organizmów na Ziemi składa się z podwójnej helisy zwiniętej w prawą stronę. Większość muszli ślimaków też jest prawoskrętna, chociaż zdarzają się i lewoskrętne. W przyrodzie zdarza się niemal wszystko, każdy wyjątek, każda osobliwość, jest możliwa.
W zróżnicowanej gęstwinie
Naturalne ekosystemy, pozostawione bez ingerencji człowieka, ewoluują w kierunku coraz większego różnicowania. Na jednym drzewie w Amazonii naliczono 41 gatunków mrówek – tyle, ile mieszka na wszystkich drzewach w Wielkiej Brytanii. Mnożyć się, dzielić, różnicować, zajmować wszystkie nisze, każdy ustęp, rów, wzniesienie, być najlepiej dostosowanym. W wyścigu o życie wygrywa najsilniejszy i najlepiej przystosowany. Różnicowanie, wielopiętrowość, wąska specjalizacja, sprzyjają powstawaniu unikalnych form. Natura w swoim nieskrępowanej kreacji nie wytwarza wielkiej liczby osobników jednego gatunku, raczej na odwrót – las naturalny to las bardzo wielu gatunków o stosunkowo niewielkiej liczbie osobników. Dochodzi nawet do sytuacji, gdy dany gatunek ma tylko kilkuset przedstawicieli, zamieszkujących bardzo ograniczony obszar, czasem tylko jedno wzgórze.
Beata Pawlikowska w książce „Blondynka w dżungli” opisuje wydarzenie z 1991 roku, gdy grupa naukowców z Malezji wyruszyła do dżungli amazońskiej, by szukać nowych środków leczniczych. Pobrano wiele próbek liści, kwiatów, gałęzi. Okazało się, że gałęzie drzew gumowych zawierały związek hamujący rozprzestrzenianie się wirusa HIV. Gdy naukowcy wrócili do dżungli, by zdobyć więcej materiału do badań, okazało się, że na miejscu zastali wielką połać wykarczowanego lasu. Nie znaleźli podobnego drzewa w pobliżu, a drzewa rosnące w innych okolicach nie zawierały leczniczego związku.
Portal Nauka w Polsce donosi, że „w Amazonii rośnie 16 tys. gatunków drzew. Połowa z nich należy do 227 gatunków, co stanowi 1,4 proc. Modelowanie matematyczne dostarczyło też informacji na temat gatunków najrzadszych. Zdaniem naukowców liczebność około sześciu tysięcy gatunków drzew w Amazonii nie przekracza tysiąca sztuk, co automatycznie kwalifikuje je jako kandydatów do Czerwonej Księgi Gatunków Zagrożonych IUCN (Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody).
Dokończenie nastąpi
Ewa Zwierzyńska