Często przywołuję w pamięci pogawędkę z pewnym małżeństwem, którą odbyłem dawno temu, jeszcze w latach siedemdziesiątych. Oboje mieli po osiemdziesiąt lat, dzisiaj już na pewno nie żyją. W pewnym momencie starszy pan powiedział: – Życie bardzo szybko mija. Nie zdążyliśmy z żoną nawet spostrzec, kiedy się zestarzeliśmy. Byłem mocno zdziwiony tym wyznaniem. Tyle lat przecież przeżyli! Nie sposób tego nie odczuć, nie zauważyć – myślałem. Cóż, wtedy miałem zaledwie dwadzieścia parę lat.
Dzisiaj dobijam siedemdziesiątki i wiem, że ów pan powiedział najczystszą prawdę. Sam odnoszę wrażenie, jakbym jeszcze nie żył. Życie przemknęło w labiryncie codziennych trosk i kłopotów. Szybko i niezauważenie! Nawet teraz, gdy już od kilku dobrych lat jestem emerytem, dni upływają w okamgnieniu. A przecież mam o wiele więcej czasu, by delektować się chwilą. No cóż, widocznie taka jest natura życia.
Rwą się już moje więzi z miejscem, w którym się urodziłem i spędziłem całe życie. Białowieża nie jest już tą samą miejscowością, z którą byłem związany nie tylko fizycznie, ale również uczuciowo, duchowo. Odeszła wraz z ludźmi, którzy ją tworzyli, nadawali jej osobliwy klimat. Nastały nowe czasy, niepodobne do poprzednich. Nowe pokolenia żyją już innymi problemami, inaczej myślą, mają inne priorytety życiowe. Coraz bardziej uświadamiam sobie, że funkcjonuję w innym świecie, niezrozumiałym dla mnie i obcym. Wiem też, że nie zaprzyjaźnię się z nim, gdyż jest on dla mnie nie do zaakceptowania.
Moja Białowieża pustoszeje. Wystarczy przejść się jakąkolwiek ulicą, by natrafić na rząd pustych domów, w oknach których nie widać już palącego się wieczorem światła. Ich starsi mieszkańcy odeszli do wieczności, a dzieci rozsypały się po całym świecie. Budynki stoją i niszczeją. Niektóre znajdują nowych nabywców. Są to przeważnie ludzie z dużych miast, którzy widzą je na ogół jako miejsce letniego wypoczynku, ale już nie stałego zamieszkania.
Architekturę obecnej Białowieży można określić krótko – od Sasa do Lasa. Zdaje się, że nikt już nie dba o jednolity styl budynków, charakterystyczny dla tych terenów. Przeważają wzory typowe dla innych regionów kraju czy nawet zagranicy. Wprowadzają je z reguły nowi właściciele, ale robią to także potomkowie dawnych białowieżan. Domy w większości zmieniły swój wygląd. Są przystosowywane do nowych potrzeb i zadań. Wiele z nich przekształciło się w kwatery turystyczne. Dawny wiejski charakter miejscowości odchodzi do przeszłości.
Zmiany zaszły już chyba za daleko. Nie wyobrażam sobie, by można było cokolwiek odwrócić, zatrzymać. Pozostaje chyba tylko machnąć na to ręką. Wszyscy martwią się o przyszłość Puszczy Białowieskiej. A nie zauważono, że dawna Białowieża po cichu zgasła.
Wymiotło z białowieskich opłotków również dominującą tu jeszcze do lat osiemdziesiątych białoruskość. Używany niegdyś powszechnie dialekt białoruski zaniknął prawie całkowicie. Na ulicy nie usłyszy się go z ust ludzi poniżej pięćdziesiątki. Sam tego doświadczam w rozmowach z moimi znajomymi-rówieśnikami, których zostało już niewielu. Coraz częściej i chętniej rozmawiamy po polsku. A jeszcze tak niedawno rozmawialiśmy wyłącznie pa swojamu. Ze swymi dziećmi rozmawiamy już wyłącznie po polsku. Nie mam o to do nikogo pretensji. Sam poddałem się temu procesowi.
Młodzież białowieska, dawniej liczna i gwarna, teraz jest prawie niewidoczna. Wyjeżdża stąd niemal w komplecie. Najpierw za nauką, później za pracą. Obecnie młodego białowieżanina spotyka się najczęściej gdzieś w głębi kraju lub za granicą. Dopóki jeszcze żyją rodzice, odwiedzają rodzinną miejscowość. Po ich śmierci sprzedają rodowe posiadłości, „najlepiej jakiemuś bogatemu warszawiakowi”. Bo teraz ważniejsze są pieniądze niż ojcowizna, zroszona trudem i potem wielu pokoleń. Rzadko który białowieżanin wraca po szkole czy studiach do rodzinnej miejscowości. Zdecydowana większość nie wiąże z nią przyszłości. Wpadają tutaj z rzadka na początku listopada, by odwiedzić groby bliskich. Zatrzymują się w hotelu lub jakiejś prywatnej kwaterze, bo ich rodowe posiadłości są już w innych rękach. Poznać ich można po twarzach, wpatrujących się rozpaczliwie w ludzki tłum i próbujących wyłuskać znajome lica. Niestety, odnajdują je najczęściej na zdjęciach umieszczonych na nagrobkach. Nie do końca jeszcze sobie uświadamiają, że zapamiętany przez nich obraz Białowieży należy już do przeszłości.
Ja to już wiem! Siedzę na brzegu Styksu, taplam nogami w jego nurcie i czekam na Charona, który przewiezie mnie na drugi brzeg, skąd nie ma powrotu. Tkwi jeszcze we mnie iskierka nadziei, że może po tamtej stronie odnajdę moją Białowieżę i ludzi, z którymi łączyły mnie serdeczne więzi.
Piotr Bajko