Halina Maksymiuk
I smerť ne bude miêti vołodarstva.
Rozdiahnuty pokojniki v odno
Z žyvymi złučatsie i z miêseciom na zachodi;
Koli obhłodany jich kosti vže struchliêjut,
Na łôktiach i nohach jim zahoratsie zory;
Choť podurêjut, vony vernutsie do rozumu,
Choť vtoplatsie u mory, vony znov voskresnut;
Choť propadut lubovniki, ostanetsie lubov,
I smerť ne bude miêti vołodarstva.
(Dylan Thomas „And Death Shall Have No Dominion”; perekład Jana Maksimjuka)
– Dmitior, ne vmiraj! – rydała Sońka, sediačy pry łôžkovi muža i trymajučy joho za ruku. – Jak ja ostanusie tut odna z chłopcima? Ne damo rady, hospodarka zavelika.
Chustka jôj na hołoviê perekrunułasie, i z-pud jijiê vyhladała jasna kosa. Jeji zelony očy, use takije chorošy, teper byli opuchnuty od płaču, a huby hôrko skryvlany. Vona ne pospiêła naveť partucha zniati, u kotorum kormiła porosiatka.
Dmitior ležav rozpalany v posteli, zo zliêplanymi vołosami, na preč perepočałuj podušci, i ne čuv ani płaču žônki, ani chlipania diti. Starêjšomu Ivanovi było vsioho dvanadceť liêt, a Korniłovi ono deseť.
Dmitior naveť ne odpluščyv očy. Tyždeń tomu vôn naskrôź promerz u liêsi, potum počav kašlati, schvatiła joho velika horačka i nijak ne odpuskała. Natirali joho husiačym šmalciom, pojili ziôłkami, zavivali v mokry prostyniê, kob zbiti horačku, ale ničoho ne pomohało. Baba Chrystina, vjoskova šeptucha, ono rozłožyła ruki:
– Može kob do dochtora, do Biêlśka? Ja vže ne dam rady jomu pomohčy.
Sońka dohovoryłasie zo švagrom, što zavtra raneńko povezut Dmitra do Biêlśka. Zakutajut u perynu, połožat na zelezniakovi, vysłanym siênom, dobre prykryjut i povezut.
Ale jak ono pospiêli vpravitisie, Dmitrovi pohôršało. Vôn stav kidatisie na łôžkovi, štoraz tiažêj dychav, tresła jim zimnicia. Ažno raptom naprutivsie, zachrôp… i vmer.
Sońka vpała na kolina i stała molitisie, chłopci za joju. Potum vona zapaliła sviêčku i posłała chłopci do susiêduv i svojakôv, kob pryjšli z Dmitrom poproščatisie. Tôlko diłôv teper, vona až schvatiłasie za hołovu. Płačučy, stała dumati, što jôj treba zrobiti…
Vona chuteńko prybrała kuchniu, potum prynesła z komory kopańku. Dmitra treba pomyti, znajti odežu. Pokôl zyjdutsie lude, treba vsio našykovati. Nebavom prybiêhli sestra Katia i švagor, pryveli Kolu, jaki vse zbivav truny dla merciôv, kob zniav miêru. Vony pomohli joj obmyti Dmitra, perediahnuli joho v prazničnu rubašku, kotoru Sońka łoni sama vyšyvała, i v novy nohavici. Švagor skazav, što po batiušku pojiêde zavtra z samoho rania, jak ono vpravlatsie.
– Treba nakazati i do Zubova, i do Stupnik, do svojakôv, šče i Zojci do Pasynok, Sirožci do Ploskuv… – stała pereličuvati Sońka, kovkajučy slozy.
– Zavtra, jak pojiêdu do batiuški, to nakažu Sirožci i poprošu, kob zjiêzdiv do Vôjškuv, do Marfy. A do Zubova možeš i chłopci posłati. Ne propadut. A koli chovati budem?
– U pjatniciu vypadaje, chiba što batiuška skaže inakš, ale ne dumaju.
– Mamu pryvedu posla, jak diêti vže pôjdut spati, – stisnuła jijiê za ruku Katia.
Sońka chutko posłała čystu prostyń na łôžko, Dmitra vynesli na chatu i tam połožyli. Sviêčku obvinuli šmatkoju i vstavili do jakohoś zbanočka, kob ne perechiliłasie i ne zalapała voskom stoła.
Dmitior vyhladav tak spokôjno, jakby spav, vytiahnuty na ciêłe łôžko, z zapluščanymi očyma, taki čysteńki, z pryčesanymi vołosami i złožanymi na hrudiach rukami. Kola šče pospiêv Dmitra pobryti.
Sońka peremyła tvar, skinuła partuch, chutko natiahnuła čysty sajan i soročku. Byv uže najvyžšy čas, bo do chaty vujšła Jevdokija, perežegnałasie, pomoliłasie koło Dmitra, a potum počała čytati psałtyr. Posla stali prychoditi lude z sioła. Usiê krestilisie, zhovoruvali molitvu, potum siadali na łavi i słuchali, jak Jevdokija čytaje, čaš od času krutili hołovami i šeptalisie: nichto ne spodivavsie, što Dmitior umre tak mołodo, jomu było vsioho trydceť štyry roki.
Ivan z Korniłom plontalisie za materoju, ne viêdajučy, što jim teper robiti. Mołodšy płakav i ter očy, a starêjšy to prysiadav na stôlčykovi, to biêh odčyniati dvery, staravsie do čohoś prydatisie.
Sońka diviłasie na svojich synôv i ono žal stiskav jijiê za hrudi. Vony zdalisie jôj takije drubneńki, takije maleńki, a vže sirotami ostalisie.
– I što ja teper počnu tut odna? – podumałosie jôj. Vona žałosno hlanuła v storonu Dmitra.
Dvery odčynilisie i do chaty vujšła mati. Podiviłasie na svoju dočku, obniała jijiê i prychiliła do sebe.
– Ditiatko moje, jakaja tiažka dola tobiê prypała, – skazała mati tak, kob usiê včuli. – Takaja mołodaja, a vže vdovicia.
Pryjiêchała Rajka, najstarêjša sestra Sońki, staraja panna, kotora žyła u Pasynkach, u diaďka, i hlediêła jomu vnukuv.
Nastupny dniê projšli Sońci jak u snovi. Vona chodiła, prybirała v chati, upravlałasie, stojała nad mohiłoju, šykovała obiêd, spovidałasie, płakała – ne pometała, chto pryjiêchav na pochorony, naveť ne pometała, čy spała. Ale koli vsiê vže pujšli, a sestry pomohli jôj popratati, vona vpała na łôžko i zasnuła jak kameń.
Rano razom z synami vpraviłasie – chłopci pomohali jak mohli. Dmitior vže od maleńkosti pryučuvav jich do roboty, i vony, jak na svôj viêk, mnôho vmiêli. Rajka pryšykovała vsiêm snedanie.
Sońka prysiêła na prypičku i stała dumati, što teper robiti i jak žyti. Poka bidy ne było. Prybližałasie zima i velikoji praci ne było. Kartopli zakopciovany, zbože zabezpečane, siêna povno, drov tože chvatit, ale što navesniê?
– Jak chočeš, to ja v tebe ostanusie, – zaproponovała raptom Rajka. – Pomohu vo vsiôm. Ale tobiê treba bude najti jakohoś mužyka, bo odna tut ne dasi rady.
Sońka podiviłasie na Rajku. Vona była starêjša za jijiê na dvanadceť liêt. Nikoli nikomu ne skazała, čom ne schotiêła vyjti zamuž. Ne toje, što nichto joju ne cikavivsie. Para kavaliêruv prychodiło v divosnuby, ale vona pro zamuž i čuti ne chotiêła. Dva roki tomu pojiêchała do Pasynok, jijiê poprosili, kob popilnovała diti, i vona zhodiłasie, ale na Spasa hovoryła, što nudno jôj za Knorozami i chotiêła b vernutisie. Rajka miêła temny vołosy, po baťkovi, ščupła była, tvar šče chorošy, ale koło očy vže pojavilisie peršy zmorščki.
– Ostańsie, Rajko, ostańsie. Mniê lokš bude, – až plasnuła rukami Sońka. – Mušu teper poplanovati, kob navesniê po poradku vsio robiti. Tiažko nam bude.
– To ja poprošu Kolki, kob zo mnoju pudjiêchav do Pasynok, po odežu i manatki, – utiêšyłasie Rajka.
I tak jakoś perebyli zimu, a navesniê počałosie. Kola stav učyti Ivana orati, i razom vony siak-tak zaorali pole. Potum Sońka za para hrošy naniała SidorovohoVołodiu, kob vyvjuz hnôj i posiêjav pšeniciu. Z Rajkoju vony załožyli horod, posadili kartopli, ale tiažko było. Ustavali vže v štyry hodiny rania, kob pospiêti vpravitisie, zvaryti jiêsti i biêhčy v pole. A šče i kvoktuchi na jajcia posadili, kob i kureniata byli, i husi, i kački. Od rania do samoji nočy roboty chvatało.
Vołodia ne raz i ne dva prychodiv pomohati za hrošy abo za jiêdło. Vôn žyv sam odin, pola ne miêv, ono kusok horodu, i chodiv po ludiach parubkovati. Nichto ne pometav, kôlko jomu liêt, ale praciovav vôn dobre i Sońka ne škodovała vydanych na joho hrošy. Ale vsio ž ne davali rady. Treba było pomenšati hospodarku.
– Ty povinna vyjti zamuž, – skazała odnoho večera Rajka. – Ty šče mołodaja i choroša. Tut hospodar potrêbny.
– Što ty hovoryš! – oburyłasie na sestru Sońka. – Šče i rôk ne minuv po Dmitrovi… – vona rozpłakałasie.
– Čas prôjde jak bač, zmarniêješ tut sama odna z takoju robotoju, a potum syny poženiatsie i ne budeš nikomu potrêbna, – polapała jijiê po ruciê Rajka. – Ja ž ne kažu, što ty povinna znajti sobiê mužyka zaraz, ale ty povinna pro siête podumati.
I Sońka dumała. Znała, što Rajka maje raciju, ale z hołovy jôj nijak ne vychodiv Dmitior. Vony tak zhôdno žyli, tak jôj za jim było dobre, vôn tak dbav pro synôv… Slozy znov zakrutilisie v jeji očach.
I koli rôk puzniêj stav svatatisie do jijiê Vikientij z Kutłôv, to vona ne skazała niê. Pohovoryła z synami, Ivan byv uže pudliêtkom, jomu same stuknuło štyrnadceť liêt, a i Korniło trochu pomužniêv i dobre praciovav. Obadva z jasnymi vołosami, zelonymi očyma, chorošy i vidny byli jeji chłopci.
–Robi jak chočeš, ale baťka vôn mniê ne zastupit, i ja nikoli ne budu joho nazyvati baťkom, – skazav tverdo Ivan. – Dobre znaju, što tobiê tiažko, tomu robi jak zadumała.
– Ja tože baťkom nazyvati joho ne budu, – skazav naburmušany Korniło. – Vôn nam preč nepotrêbny! – kryknuv menšy i vybih z chaty, laskajučy dveryma.
Sońka tiažko vzdychnuła, ale čerez tyždeń dała znati Vikientijovi, što vyjde za joho.
Zvinčalisie vony zaraz po Ruzdviê, i Vikientij stav z jimi žyti. Sonci tiažko było pryvyknuti do novoho muža, a synam do ojčyma. Ne polubiv Vikientij ani Ivana, ani Korniła. Sam byv linivy, ale chłopci do roboty haniav. Na Rajku tože divivsie vovkom, ale Sońka tverdo skazała, što taja tut ostanetsie i vsio. Potrêbna pomošč.
Ivan i Korniło słuchalisie tôlko matery, na ojčyma staralisie ne zvoročuvati vvahi. I to najbôlš nervovało Vikientija. Vôn chotiêv, kob joho považali, kob z jim ličylisie. Pryjšov na hospodarku, a ne kob byti parubkom. Ale pry jôm hospodarka, zamiś rozrostatisie, menšała.
U sinokôs na łonci Ivan z Korniłom trochu posvarylisie, ale nakłali fôru siêna i pojiêchali vykidati. Sońka ostałasie, kob pudhrebsti reštu, a potum pomału pujšła dochaty.
– Dobre, sto vže kuneć sinokosuv, – podumała, obtirajučy pôt z łoba. – Ja teper tak chutko mučusie…
Vona dobre znała pryčynu – zagrubiêła od Vikientija – ale šče ničoho ne skazała ani mužovi, ani synam.
Na pudvôrku ne było vidno ni Vikientija, ni Ivana. Z chaty čuti było Rajku, taja tkała novy płachty, zimoju vony obiêdvi zdorovo naprali nitok z vovny, na minułym tyžniovi pokrasili, a včora našykovali osnovu i ničanici, i sestra od rania zaniałasie tkaniom.
Sońka poplełasie do kłuni, štoś jôj ne davało spokoju, jakby jakiś kameń zalôh na hrudiach. Vona prerekrestiłasie i z perelakom podiviłasie na nebo. Vikientij brontav deś koło chliva, ale jak ono jijiê zobačyv, odrazu schovavsie. A Sonci ažno stisnułosie sercie. Štoś było ne tak.
– A de Ivan? Ivane, Ivane! – vona stała klikati. Odčyniła dvery do kłuni, ale tam syna ne było.
– Mamo, mamo! – počuła raptom tichi hołos z połôvnika.
Sońka zahlanuła tam i pobačyła svojoho syna, bliêdnoho jak połotno, vôn ležav na siênovi i ne vorušyvsie.
– Ivanku, synočku, što tobiê? – Sońka pryklaknuła koło joho.
–Vikientij… skinuv mene na tôk… až z-pud jentok… – skazav syn. – Nedobre zo mnoju, mamo…
– Jak skinuv, čom? – odnoju rukoju Sońka dotknułasie ruki syna, druhoju stała hładiti joho po hołoviê. Dryžali jôj huby, očy povnilisie slozami, za hrudi stiskało tak, što až duch zajmało.
– Ne znaju, mamo, ja jomu ničoho ne zrobiv… ja… ja do joho naveť ne odzyvavsie. A vôn na mene… viłkami zamachnuvsie… I ja na tôk hołovoju vpav.
Ivan uvažno rozhlanuvsie, čerez pazy v doskach połôvnika prosviêčuvało soncie, drobinki pylavy tanciovali v poviêtry, było dušno. Vôn oblizav svojiê peresochły huby.
– Piti choču, prynesi mniê vody, – poprosiv.
– Zaraz, synočku, uže bihu, – Sońka chutko vstała z koliên.
– Korniłku! Korniłku! – kryčała vona, bihučy čerez pudvôrok.
Menšy syn vyskočyv z chaty i z perelakom hlanuv na jijiê.
– Bižy po Chrystinu, švidko, na odnôj noziê! – kryknuła Sońka. Vona vbiêhła do chaty, schvatiła kružku, nabrała vody i pobiêhła nazad. Rajka za joju.
– Pi, synočku, pi, – Sońka odnoju rukoju pudniała hołovu Ivana, a druhoju prytknuła kružku do rota.
– Što stałosie? –zapytałasie Rajka, perelakana nasmerť.
– Zopchnuv mojoho Ivana zo storony, z-pud samych jentok.
– Vikientij? – šepnuła Rajka.
Chrystina, koli pryjšła, podiviłasie na Ivana, poohladała joho z kažnoji storony, pochitała hołovoju, perekrestiłasie i skazała, kob jiêchati po batiušku.
Sońka zahlanuła jôj hłuboko v očy i poniała, što proti smerti ničoho ne zrobiš. Zaprehli konia i Korniło pojiêchav po batiušku. A nad raniom Ivan dojšov. Sidiêli pry jôm na zmiênu, to Rajka, to Sońka, to Korniło.
Koli vujšov do chaty Vikientij, Sońka hlanuła na joho tak, što vôn znov vernuvsie na pudvôrok. Vona ne znała, što jôj robiti: jak daliêj žyti z takim čołoviêkom, jak z jim lahati do odnoho łôžka, jak jomu jiêsti davati…
Pochovali Ivana koło Dmitra. Sońka popopłakała. Na pochorony pryjiêchała i Vikientijova simja. Pry obiêdi vsiê svarylisie spočatku na Vikientija, a potum rozsvarylisie mižy soboju. A vona była gruba. Ničoho po jôj ne było vidno, jak było i z synami, ale za neciêłych pjať miseciôv pryjde na sviêt ditia Vikientija, a tohdy što?
– Ty poplanovav i Korniła zabiti? – zapytałasie Sońka pry vsiêch.
– Što ty, Soniu, na samum diêli, što ty? Ja ž neschoti, a vôn tak na krajovi stojav i tomu vpav, – tłumačyvsie Vikientij.
– Stavaj pered ikonami i prysiahaj, što nikoli mojoho menšoho syna ne pokryvdiš, – tverdo skazała Sońka.
Ciêła joho simja ono roty rozdziaviła, jak Vikientij poklaknuv, perežegnavsie i pered ikonoju Božoji Matery prysiahnuv, što nikoli ne toje što Korniła ne pokryvdit, ale i ruki ne pudnime na joho, naveť jak toj ne bude słuchatisie.
– I šče odna rêč, – skazała Sońka. – Ciêła hospodarka prypade po mojôj smerti Korniłovi, – vona podiviłasie Vikientijovi v očy. – Prysiahaj, što žadnoji pretenziji miêti ne budeš.
I Vikientij prysiahnuv.
A večerom Sońka skazała jomu, što zagrubiêła, ale chaj vôn tak ne tiêšytsie.
– Zapometaj, što jak vroditsie dočka, to bude žyti, ale jak bude chłopeć, to zadušu, pobačyš!
Vikientijovi i Sońci vrodilisie try dočki.