Pa prostu / Па-просту

  • Nimiecki „palicjant” z Plantaŭ (1)

    Z cyklu "Płacz zvanoŭ" (Cz. 26)

    Pra nimieckich palicjantaŭ z hetaj wioski (u papierach Nowaj Świdziłaŭki), szto sześć wiorst na pałudniowy zachad ad Krynak, ja ŭże pisaŭ. Zaraz jak nastali hitleraŭcy, u aŭguście 1941 r. kala dwaccaci maładych mużczyn – katolikaŭ z Planataŭ, Guraniaŭ, Barsukowiny i Padlipak pryjszli na pastarunak nimieckaj…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Hapčyna vnučka

    Siête stałosie v marciovi.

    Porankami šče trochi moroziło, ale dniom sonečko dobre hrêło, sniêh davno rozstav napreč. Posliêdnich para dion pohoda była vže vesnianaja.Agata šparko išła z dočkoju na prystanok, vony vybralisie do Biłostoku do dochtora. Marjola raz-po-raz pudbihała, starajučysie pospiêti za materoju, a siête ne było takoje proste…. ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Refleksje

„Nasi chłopcy”

12 lipca 2025 r. w Muzeum Gdańska w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta otwarto wystawę „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”, którą można oglądać do 10 maja przyszłego roku. Od razu wywołała wiele kontrowersji ze względu na tematykę. Organizatorom zarzucono gloryfikowanie Wehrmachtu, reprezentowanie interesów niemieckich, itp. Ponieważ stało się o niej głośno, więc tym samym stała się ona jedną z „atrakcji turystycznych” tego lata, jako że przez centrum Gdańska przewijają się rzesze turystów.

Muzeum Gdańsk wydało oświadczenie: „Sprzeciwiamy się niesprawiedliwym i powierzchownym ocenom pojawiającym się w przestrzeni publicznej w związku z wystawą „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy” – wyłącznie ze strony osób, które nie zapoznały się ani z samą ekspozycją, ani z jej kontekstem historycznym i edukacyjnym. Ubolewamy nad tym, że narracja wokół wystawy bywa wykorzystywana instrumentalnie dla doraźnych celów politycznych. Muzeum Gdańska oświadcza w związku z wystawą czasową „Nasi Chłopcy”, że została przygotowana we współpracy z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie. To efekt pracy zespołu historyków i muzealników, którzy od lat zajmują się dokumentowaniem złożonych losów mieszkańców Pomorza i innych ziem wcielonych do III Rzeszy. Celem wystawy jest pokazanie tragicznego losu ludzi, którzy po 1939 roku znaleźli się pod brutalnym przymusem – wpisani na Volkslistę, powoływani do Wehrmachtu pod groźbą represji wobec siebie i swoich rodzin. Tytuł „Nasi Chłopcy” nie jest przypadkowy. Dotyczy on setek tysięcy osób – synów, braci i ojców z pomorskich rodzin. Zostali oni postawieni w sytuacji bez wyboru. Nasza wystawa pokazuje ich w sposób daleki od czarno-białych ocen. Przypominamy: przymusowa germanizacja, wpisy na Volkslistę, wcielenia do armii niemieckiej – to działania okupanta. Wielu Pomorzan za odmowę służby, za dezercję z Wehrmachtu i próbę przedostania się do Polskich Sił Zbrojnych czy do partyzantki, było skazywanych na śmierć i trafiło do obozów koncentracyjnych. Przykładem jest Stanisław Szuca, którego wysłano na front za propolską postawę jego rodziny w Wolnym Mieście Gdańsku. Na wystawie przedstawiamy też losy Edmunda Tyborskiego ze Swornych Gaci, który za ucieczkę z Wehrmachtu i próbę dołączenia do partyzantki został zgilotynowany, a jego rodzina zesłana do obozu. Aneksja ziem polskich, zmuszanie Polaków do podpisywania Volkslisty i przymusowe wcielanie do Wehrmachtu są niemiecką zbrodnią, której nie będziemy przemilczać. Nie będziemy milczeć o jej ofiarach, które przez dziesięciolecia ukrywały ten fakt, bojąc się potępienia i wykluczenia. Pokazujemy cierpienie ludzi, którym odebrano wybór. Nie zgadzamy się na przedstawianie ich jako zdrajców lub kolaborantów. Wykluczanie ofiar niemieckiej przemocy z polskiej narodowej wspólnoty jest nie tylko niegodne i niepatriotyczne, ale przypomina haniebną retorykę propagandy PRL-u, która przez dekady stygmatyzowała ofiary, a nie sprawców. Historiom osób przedstawionych na wystawie towarzyszą materiały edukacyjne, komentarze ekspertów i głosy rodzin, które przez dekady nie miały prawa wybrzmieć. Nie da się budować dojrzałej debaty o historii bez uczciwego spojrzenia na jej najbardziej bolesne aspekty. Zachęcamy do odwiedzenia wystawy – i dopiero potem do formułowania ocen”.

W tej samej sprawie wydało oświadczenie także Muzeum II Wojny Światowej: „Stanowczo sprzeciwiamy się powierzchownym i niesprawiedliwym atakom na wystawę „Nasi chłopcy”, formułowanym głównie przez osoby, które jej nie widziały. Ekspozycja nie gloryfikuje Wehrmachtu – pokazuje dramat Pomorzan wcielonych do niemieckiej armii pod groźbą śmierci lub represji wobec ich rodzin. Tytuł „Nasi chłopcy” to nie prowokacja, lecz odniesienie do rodzinnej pamięci o synach, ojcach i braciach, których losy naznaczyła brutalna polityka III Rzeszy. Wspomniani na wystawie mężczyźni często dezerterowali, trafiali do obozów, ginęli – jak Edmund Tyborski, zgilotynowany za próbę dołączenia do partyzantki. Odmawianie im dziś polskości to krzywdzący powrót do retoryki PRL-u, która piętnowała ofiary, a nie sprawców. Nie będziemy milczeć o tych historiach. Zachęcamy do rzetelnej debaty i odwiedzenia wystawy zanim zapadną kolejne wyroki wydane z wygodnej niewiedzy”. 

Jeszcze przed otwarciem wystawy dyrektor Muzeum Gdańsk prof. Waldemar Ossowski wyjaśniał, że wystawa „dotyczy doświadczeń przemilczanych zarówno w przestrzeni publicznej, często jednak i domowej. Dla wielu mieszkańców Pomorza Gdańskiego temat służby w niemieckiej armii wydawał się zbyt niebezpieczny, by mówić o nim otwarcie – pozostał w ukryciu, co miało zapobiec kłopotom. W zaufanym środowisku nie stanowił tabu, jednak w wielu rodzinach wyparto go zupełnie. Wierzymy, że muzeum jako instytucja zaufania publicznego ma obowiązek podejmować także trudne tematy. Nie po to, by usprawiedliwiać, czy oskarżać, lecz by tłumaczyć i pogłębiać zrozumienie. Tylko tak można budować wspólnotę opartą na empatii, a nie na uproszczeniach” (www.gdansk.pl/wiadomosci/Wystawa-Mieszkancy-Pomorza…). 

Na wystawie przedstawiono fotografie, dokumenty oraz relacje ze zbiorów muzealnych i prywatnych. Ekspozycję podzielono na trzy części: „W Rzeszy”, „Ślady” i „Głos”. Przy wejściu zgromadzono portrety młodych chłopców w mundurach Wehrmachtu, co wskazuje na niemałą skalę zjawiska. Portrety są anonimowe, ale pewnie przedstawiają konkretne osoby. 

W zbiorach rodzinnych mamy z mężem podobne fotografie, jako że mój teść Bolesław Głogowski, urodzony 6 grudnia 1921 r. w Tczewskich Łąkach, po wybuchu wojny został wcielony do Wehrmachtu. Jak mawiał miał dwa wyjścia: „albo Wehrmacht, albo Stutthof” – wyboru właściwie nie było. Jak wspominał swoją decyzję, wybór nie był wówczas trudny dla młodego chłopaka, mającego przed sobą całe życie – „obozu można nie przeżyć, a na wojnie może się uda”. Trafił na front zachodni  – do Normandii, gdzie w 1944 r. przeżył słynny „kocioł” podczas nalotów alianckich. Musiało to być wielkim przeżyciem, gdyż te opowieści o „kotle” z dzieciństwa pamięta mój mąż. Potem trafił do Armii Andersa i w 1948 r. jako podoficer wrócił do Polski. Często potem tego żałował. O służbie teścia w Wehrmachcie słyszałam od początku znajomości z nim. Teraz żałuję, że nie słuchałam tych opowieści do końca, bo gdy zaczynał wspominać, mój mąż, który te historie wysłuchiwał przez całe życie, mówił: „jedziemy do domu, bo ojciec znowu zaczyna…”. W zbiorach rodzinnych zachowały się zdjęcia ze służby w Wehrmachcie – z ulubioną siostrą, z mamą i rodzeństwem – pewnie robione w czasie urlopu. Ale także jako żołnierza Armii Andersa. Był Polakiem, synem legionisty, z rodowodem mazowiecko-kurpiowskim, czego dowodem było jego imię i nazwisko. Zdjęcia, które przesyłał do domu z Zachodu podpisywał po polsku. Nigdy nie miałam wątpliwości co do mojego teścia, jak i pozostałej rodziny mojego męża, pochodzącej z Pomorza – typowego pogranicza polsko-niemieckiego. 

Dziadek męża Władysław Tutlewski spod Chełmży w czasie pierwszej wojny światowej był w armii pruskiej na froncie wschodnim na Łotwie. Tam była z nim młoda żona Weronika, która tam zmarła i gdzieś w łotewskiej ziemi złożono jej kości. Po I wojnie światowej ożenił się z jej siostrą Agatą i zamieszkał w Osowie Leśnym w Borach Tucholskich, gdzie od wieków mieszkał ród Ossowskich. Z drugiej strony – w armii rosyjskiej w czasie I wojny światowej na Łotwie był „dwajuradny” brat mojej babci Kseni z Jaryłówki, który idąc na wojnę zostawił żonę. Stamtąd już nie wrócił, po poznał tam Łotyszkę i założył drugą rodzinę. Może walczyli przeciwko sobie? Ważne, że obaj przeżyli I wojnę światową. 

II wojnę światową na Pomorzu wspominała córka Władysława Tutlewskiego, ciotka Weronika, urodzona w 1925 r, która musiała w czasie okupacji bardzo szybko nauczyć się niemieckiego, by móc funkcjonować w ówczesnych realiach. Po wejściu Armii Radzieckiej na Pomorze w 1945 r. wraz z siostrą Stefanią (moją teściową, urodzoną w 1927 r.) zostały wywiezione na Syberię, do Kemerowa, gdzie ciężko pracowały w kopalni. Wróciły po pół roku do domu. 

W 1946 r., gdy moja Jaryłówka do 1948 r. był w ZSRR, na Syberię trafiła także moja ciocia Lena (siostra ojca, urodzona w 1927 r.). Jak wracała stamtąd w 1949 r., Jaryłówka była już w Polsce, więc z konieczności została w oddalonej o pięć kilometrów Ciecierówce, gdzie wyszła za mąż i mieszkała tam do śmierci w 1997 r.

Nigdy w naszej rodzinie nikt nie miał do nikogo pretensji o lata wojny – wszystkim udało się przeżyć, choć bywało różnie, nawet bardzo strasznie. Mój dziadek, Paweł Kozłowski, starszy sierżant w 35 Pułku Piechoty z Brześcia, przed wybuchem II wojny światowej stacjonował w Borach Tucholskich i na początku września 1939 r. trafił do niewoli niemieckiej, skąd wrócił na Białostocczyznę dopiero pod koniec 1941 r. Trwała okupacja hitlerowska. Trzeba było jakoś funkcjonować. Pomagała znajomość języka niemieckiego, dzięki której otrzymał pracę w biurze dróżnika kolejowego w Waliłach Stacji. Też bywało różnie, zwłaszcza, że pod bokiem działała partyzantka sowiecka. 

Dziadek przeżył. Po wojnie w PRL nie chciał robić kariery wojskowej w Ludowym Wojsku Polskim, chociaż obiecano mu awanse. Zostawił po sobie dziennik wojenny „Pamiętnik z niewoli”, który ukazał się drukiem w Wydawnictwie Uniwersytetu Kazimierza w Bydgoszczy w 2023 r. Gdy uczyłam się w liceum o wojnie obronnej 1939 r., ojciec pokazał mi te dzienniki, mówiąc: „Zabacz, jak wyhladała abarona Polszczy u 1939 hodzie”. Wtedy uważałam, że prawda o wrześniu jest zapisana w podręcznikach, a nie w dziennikach mojego dziadka. Musiały minąć lata, by do dzienników wrócić i zweryfikować wiedzę o wrześniu 1939 roku. 

„Naszych chłopców” mieliśmy też na Białostocczyźnie i w Zachodniej Białorusi – w zależności, kto sprawował tam władzę. W okresie międzywojennym Białorusini służyli w wojsku polskim, w 1939 r. byli do niego mobilizowani mężczyźni w wieku poborowym. Po 17 września 1939 r. młodzi chłopcy byli mobilizowani do Armii Radzieckiej, w czasie okupacji niemieckiej – do Biełaruskaj Krajowaj Abarony, od lipca 1944 r. – do Armii Radzieckiej. Nie mieli wyjścia. Niektórzy stali się mięsem armatnim i zginęli w zwycięskim pochodzie Armii Radzieckiej pod Warszawą, pod Berlinem albo na innych polach bitew. 

Zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, jeden z organizatorów wystawy Janusz Marszalec, powiedział: „Wielu Pomorzan, którzy zdezerterowali i dołączyli do aliantów, pozostało na Zachodzie. Ci, którzy wybrali powojenną Polskę, a temat ich służby mógł wzbudzać podejrzenie – często palili dokumenty, niszczyli fotografie, ukrywali odznaczenia. Niektórzy, jak Tony Halik, budowali zupełnie inną wersję swojej wojennej historii. Pytania, które dziś zadajemy, przez dekady nie wybrzmiewały. Czy można służyć w mundurze agresora i jednocześnie być ofiarą wojny? Czy mamy prawo do pamięci o tych, których nie było w podręcznikach szkolnych ani w rocznicowych przemówieniach? Odpowiedzi nie zawsze są proste, ale intencja pozostaje niezmienna: naszym celem jest zrozumienie – ludzi i sytuacji. Pamięć nie musi dzielić – może łączyć” (www.gdansk.pl/wiadomosci/Wystawa-Mieszkancy-Pomorza…). 

Muzeum Gdańska planuje wydarzenia towarzyszące wystawie; spotkania, dyskusje, podcasty i wykłady oraz promocję katalogu.

Helena Głogowska

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны. Неабходныя палі пазначаны як *

Календарыюм

Гадоў таму

  • у верасьні

    – барацьба ў 1195 г. полацкіх князёў супраць смаленскага князя Давыда Расьцісловіца. Разгром палачанамі войскаў смаленскага князя. – 8 верасьня 1380 г. кулікоўская бітва. Перамога маскоўскіх войск на чале з князем Дзмітрыем Данскім над мангола-татарскімі войскамі. – 8 верасьня 1514 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (492) – 27.09.1533 г. на тэрыторыі Румыніі нар. Стэфан Баторы, кароль Рэчы Паспалітай, выбраны ў сьнежні 1575 г., з чэрвеня 1576 г. вялікі князь ВКЛ. Абавязваўся захоўваць самастойнасьць ВКЛ, на яго тэрыторыі заснаваў езуіцкія калегіi і Віленскую акадэмію. Памёр у Гародні 12.12.1586 г.
  • (420) – 27 верасьня 1605 г. войскі Рэчы Паспалітай разграмілі швэдзкую армію ў Кірхгольмскай бітве.
  • (122) – 27.09.1903 г. нар. Вера Харужая (замардавана Немцамі ў 1942 г.), дзеячка камуністычнага руху ў Заходняй Беларусі, асуджана ў працэсе ў Беластоку ў 1928 г., грыпсы з турмаў, у якіх была яна зьняволена, склалі кнігу „Лісты на волю”.
  • (116) – 27.09.1909 г. у Скварцах каля Койданава нар. Лукаш Калюга, беларускі пісьменьнік. У 1931 г. закончыў Беларускі Пэдагагічны Тэхнікум, быў членам літаратурнага аб’яднаньня „Узвышша”. Пачаў публікаваць аповесьці і апавяданьні з 1927 г.. У студзені 1933 г. арыштаваны і асуджаны на 5 гадоў пазбаўленьня волі ў Ірбіце ў Сьвярдлоўскай вобласьці. Паўторна арыштаваны 2.10.1937 г. і ў той жа дзень расстраляны. У 1974 г. выйшаў яго зборнік апавяданьняў і аповесьцей „Ні госьць ні гаспадар”.
  • (105) – 27.09.1920 г. войскі С. Булак-Балаховіча захапілі Пінск.
  • (67) – 27.09.1958 г. у Менску памёр Аляксей Туранкоў, беларускі кампазытар (нар. 9(21).01.1886 г. у Пецярбургу). Пахаваны на Вайсковых могілках.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары / Poprzednie numery

Усе правы абаронены; 2025 Czasopis
Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com