BeJot: A co dziś znaczy literatura? „Być albo nie być” – czy to jest pytanie? Dodaję po białorusku: heta stało nudotaju słuchać i słuchać, jak ułada muczycca, ci joj być, ci ni być, chibo szto czaławiek małady i pierszy raz czytaja ci słuchaja hetyja słowy.
Tolo: Dla samobójcy bez wątpienia. A szerzej? Do niedawna było to pytaniem. Biorę oczywiście pewien skrót czasowy. Do holokaustu miało polor i pozór głębi, i już zaczynało stanowić wątpliwe oparcie w filozofii.
BeJot: Tak. U Heideggera ważne staje się bycie, a nie symetryczne niebycie, o którym guzik wiemy. Tyle wiemy, że niebycie pożera całkowicie, i nie zwraca ani życia, ani domu twego, a więc nie jest symetrią do bycia. No i w holokauście nikt się nie roztrząsał nad pytaniem „Być albo nie być”. Być! – wyli ludzie. Być!
Tolo: Do niedawna jeszcze można było być: świat się jeszcze ciągle otwierał, i ludzie mieli nadzieję na wiele zmian na lepsze. Mogli cieszyć się byciem. Dziś nawet w kontekście rewoltującej klimatycznie Ziemi Szekspirowskie pytanie jest pięknoduchostwem, utraciło siłę nośną. Po co tak wiele gadać o tym, jak gada Hamlet.
BeJot: Tamta epoka z takim gadaniem definitywnie przeminęła. Gadanie to było dość długo ważne. Nie tylko klimat wyżera nam słowa. Propaganda nie dopuszcza rozumu do głosu. Co obchodzi kogo dawne „Być albo nie być”. Co kogo obchodzi, czy to jest pytanie i o tym gadanie. Co kogo obchodzi monolog Hamleta. To już nie jest pytanie, a ten monolog to już denerwujące pitolenie. Mówię z punktu widzenia człowieka, który chce jeszcze pożyć, a nie wielce ważnego i ważniejącego polityka, pomiatającego życiem upatrzonego wroga.
Przebrnęłam przez tomiszcze esejów Susan Sontag, są niestrawne, mają lekceważące spojrzenie na literaturę czy ogólniej sztukę europejską. Sontag lekceważy Becketta, Camusa, nie czuje ani humorystycznej, ani kobiecej głębi „Okna na podwórze” Hitchcocka, i tak dalej, patrzy zaoceannie mocarstwowo (to się czuje), ale co do Szekspira to może ma rację, że się zużył, przynajmniej częściowo. „Być albo nie być” to już nie jest pytanie na dzisiaj. Człowiek chce żyć, a nie tracić życie. To jest norma. Ziemia uśmierca, ludzie wojny uśmiercają. Żyć! Być! To prostsze pragnienie, niż długie pitolenie o „być albo nie być”. Młodzi już nie mogą żyć w straszniejącym świecie. Nie pitoląc, odbierają sobie życie. W statystykach są – liczni i bezimienni. Bezimienni!
Robert D. Kaplan w książce „Tragizm polityki w naszych czasach” mówi o konieczności przywrócenia greckiego tragicznego spojrzenia na bycie. Rozprawia o tragicznej rzeczywistości, o tym właśnie, że takie spojrzenie mieli starożytni Grecy, a przechowali je między innymi Szekspir, Dostojewski, Conrad, i że jedynie takie ułożenie umysłu – tragiczne – pozostaje nadal nośne, wszak nasza cywilizacja bierze się z tamtej myślącej Grecji. Albo się nie bierze. Albo o tym zapominamy. I u części ludzi, przede wszystkim u polityków przeważa tani optymizm, że wszędzie można zaprowadzić tak zwaną demokrację, czyli neoliberalizm z innego narodu, innego kontynentu. Suchej (spokojnie rozważnej) nitki nie zostawił ten myślący tragicznie Amerykanin na amerykańskich politykach, pełnych optymizmu i według niego (przez ten optymizm) krańcowo nieznających życia, a więc niebiorących pod uwagę skutków zaprowadzania po świecie tej demokracji. A skutki są straszne – chaos i wojny domowe. Mechanizm ten nie ulega zmianie. Nie staje się nigdzie żaden raj w wyniku „zaprowadzania demokracji”, robienia swego narodu z innego narodu. D. Kaplan obiera tragiczny punkt widzenia, który umożliwia mu wolne myślenie, i z tego punktu widzenia może wypowiedzieć ważkie zdanie, jakże łagodnie, ale oskarżająco: Putin nie odrobił tej greckiej lekcji! Nie wziął pod uwagę skutków swej polityki! Jaka prosta, wolna, tragiczna konstatacja! D. Kaplan był korespondentem wojennym, w Afganistanie, w Iraku.
Ma wielką rację D. Kaplan, uporczywie przypominając, że Europa wzięła się ze starożytnej Grecji. Tak samo Ameryka i Rosja. Żadne mocarstwo nie odrobiło greckiej lekcji mówienia o skutkach, rozmyślania o czynach, mających urządzać przez nas (lepszych) komuś raj na ziemi – ani mocarstwo, ani wszelkie państwo z rodowodem greckim. Jedynie daleka Azja to nie Grecja. Chyba Białorusini mało są greccy, albo są na sposób „dziki”. Czują potęgę Ziemi, a jeśli protestują przeciw reżimowi, to bez krwawej przemocy. Tak. To na pewno jest poczucie tragiczności życia i jego cenności. Przez to są lekceważeni wyśmiewani przez prędkich zwolenników wojen. Ja też tak jestem widziana. A mnie ǔsio adno, choć dusza balić.
Tragiczny punkt widzenia jest doskonałym wyborem dla mówienia. Genialne wybrnięcie, żeby mówić ani poprawnie, a nie poprawnie politycznie. Mówić pełnym głosem bez gromkiego przekonywania o swojej racji. Mówcie, bezimienni, gdziekolwiek możecie. Przyda się każda odrobina saloityzmu. Tak, tylko D. Kaplan jako były korespondent wojenny nie całkiem trzyma się tego greckiego saloityzmu podczas omawiania tragizmu polityki, bo jednak jest coś takiego, jak racja stanu ojczyzny. Saloita na to nie zważa. (Już tłumaczyłam, co to jest być saloitą: możnych się czepiać i racji stanu też). Autor wybrnie tak: Miloszewiczem kręciła szyja w postaci żony. Był to straszny morderca. Ceausescu kręciła szyja w postaci żony. Był to straszny morderca. I wielu reżimami też kręciło tak, żeństwo w męstwie. Morderco-żona. A to patriarchalny punkt widzenia. Takie szyjne kręcenie to przecież wynik patriarchalizmu. Rozumiem, że racja stanu… Jednak przyjęcie jako dogmatu, że ten i ten to „straszny morderca”, z góry, politycznie i nieodwołalnie, to nie jest to, a na dodatek winna temu jest baba. Straszne szyje z bab? „Odniewieśćcie mnie” – woła autor babą z Szekspira. No i się ta i ta odniewieściła jako szyja – straszna morderczyni. Ojej. Ale baby odniewieściają się tak. Dziś lepiej powiedzieć: odkobiecają się. Bo to baby robią. Są jak straszni mężczyźni. Baba-wojna. Nawiasem mówiąc: straszna baba-facet Miloszowicz została-został uniewinniony-uniewinniona ze wszystkich zarzutów, o czym o jego-jej śmierci obwieszczono drobniutkim drukiem w gazetach na dalekiej głupiej stronie. Co?! No to. Uniewinniono najmniejszymi litereczkami. D. Kaplan o tym ni mru mru.
Niewiesta nieniewiestnaja – śpiewamy w SCS o Bogurodzicy. Twoje czrewo byst’ prostranniejsze niebies…. (Twoje wnętrze było obszerniejsze niż niebiosa). Ja jeszcze te modlitwy pamiętam. Jeszcze nasze świątynie je śpiewają. Odkobiecona kobieta od wieków wybrzmiewa nam w modlitwie w SCS. A kto dziś zna SCS?! Ja. Nie razi mnie SCS. Nie wiem, jakby to brzmiało po białorusku. Powinnam wiedzieć. Adbabiannaja baba. Jeszcze nie tak dawno temu byliśmy unitami i wszystko mieliśmy po białorusku. Nasza „niewiesta nieniewiestnaja” w SCS jest dobra. Nie odniewieszcza się, nie odbabia, żeby zabijać, jawnie, szyją czy łapami swemi.
Nośny jest inny cytat z Szekspira, przywołany przez D. Kaplana: „powstanie psychiczne”. Nośny? No nie wiem. Powstanie psychiczne jest dziś możliwe? W cichym kącie najwyżej. Resztę robią media, co zauważa D. Kaplan, a zauważa tragicznie: media okłamują ludzi. Sam niewiele może w apodyktycznym Kantowskim wymogu, wzmocnionym przez Heideggera: róbcie pokój, nie wojnę. Kolejna książka do połowy rzetelna. Autor mówi o politykach jako postaciach tragicznych. Ich „dobro” to uderzenie „lepszym dobrem”. Po hamletowsku, tragicznie, autor staje po stronie królów z ich z mękami, czyli władzy, ale czy tego już nie dość? Co mnie obchodzą męki króla? Chociaż.. W końcu przyznaje, że Ameryka zmieniła się z demokracji w imperium z kuriozalnymi momentami trampizmu (żywotnego). I jeszcze coś istotnego mówi, choć mnie tym przeraża: lepszy jest nawet reżim czy tyrania jako porządek, niż anarchia, chaos, wojna domowa. Oj. Według niego – jakikolwiek porządek jest lepszy od chaosu i jego skutków: zabijamy się w domu, w rodzinie, w ojczyźnie. Jak u Hobbesa: upadek władzy, czyli porządku, oznacza: każdy walczy z każdym. Spytam: porządek Łukaszenki porządek lepszy od wzajemnego wybijania się? Według D. Kaplana – tak! jakikolwiek porządek lepszy. Większość białoruska też tak myśli? Nie wiem. Wiem, że białoruskie protesty są eleganckie. Czy uporczywe? Skuteczne? Nie wiem. Wiem, że to powstanie psychiczne – nieustające, i już się medialnym obserwatorom znudziło. Bo ile można bez memów i prędkich prostych hasełek. Białoruskie protesty nie są popkulturowe. A to już wada.
Tolo: Nieodzowne pytanie o literaturę – „dla kogo” mówić, pisać? Właśnie wróciłem ze spotkania z młodym, dobrze mającym się pisarzem. Już książek bez liku, i już nakłady do szczytu, jeśli wierzyć powtarzanemu słowu w mediach i na spotkaniach. Obciachowy, jak ty mówisz, druk, nadmiernie rzadki, żeby wyszła stosowna objętość. Kiedy po trzydziestu pięciu minutach prowadząca po raz trzeci nawiązała do recept kulinarnych, do gadki o jedzeniu, opuściłem jedzeniowo-prowincjonalne powietrze i wyszedłem na takie samo powietrze, bo niosłem rosnącą alergię w stosunku to takich spotkań. Ponieważ wyszedłem z tą alergiczną luką (zadanej bezmyślności), to natychmiast wdarł się w nią dotkliwy hałas, bo Olsztyn to jednak miasto.
Chińczyk Mo Yan, książka pt. „Bum”. Mówi wprost i à propos: „Kiedy (…) subiektywny zamysł autora dokładnie pokrywa się z wrażeniami czytelnika, to być może mamy do czynienia z bestsellerem, lecz niekoniecznie z wielką literaturą”. Co do bestsellerów – przynajmniej sytuacja jest jasna: czytelnik dawno to wie.
Wypada powtórzyć pytanie: a co dziś znaczy literatura? Z Szekspirem będziemy się jeszcze rozliczać. To nie jego wina, że czas nadżera i jego wspaniałą twórczość. Najkrótszej odpowiedzi udzielił nam S. Beckett w sztuce pt. „Katastrofa”. Najkrócej mówiąc: literatura tyle znaczy, co nic. Wiarygodność Becketta jest raczej nie do podważenia. Oto w trakcie próby ostatniej sceny (tekst czy scenariusz sztuki nie istnieje) – aktor pozbawiany jest stopniowo języka, gestu, ciała, jakiejkolwiek scenicznej osobowości. Po wycięciu czarnym światłem wszystkiego pozostaje jego opuszczona głowa barwy popiołu (bez twarzy).
Cdn.
Tamara Bołdak-Janowska