Z festynu w Rybakach w 1971 r. zachowały się panoramiczne zdjęcia, na których widać nieprzebrane tłumy uczestników, w tym wiele młodzieży. Z czasem miejscowość znalazła się przy Zalewie Siemianówka, którego wody pochłonęły pięć białoruskich wsi.
Tamta masowa impreza nie mogła ujść uwadze SB. TW „Dąb” znalazł się na niej z własnej inicjatywy za zgodą oficera prowadzącego, który w raporcie podkreślił, że festyn został legalnie zorganizowany za wiedzą władz wojewódzkich i powiatowych.
Przekazana przez Dudzika informacja o tej imprezie dla kpt. Fiedoruka nie przedstawiała większych wartości operacyjnych, bowiem zajął się tym osobiście zastępca komendanta powiatowego ds. służby bezpieczeństwa. 15 lipca zostało wysłanych do wsi Rybaki kilku tw. oraz pracownicy operacyjni i mundurowi funkcjonariusze MO.
Relację z pobytu na festynie „Dąb” przekazał już następnego dnia. Poinformował, że nikogo z cudzoziemców nie spotkał. Nie było też Mojsieni ani Poznańskiego. Janowicz był obecny, ale unikał pracowników tygodnika „Niwa” i ZG BTSK. Z Chmielewskim też nie rozmawiał, wymienili się tylko pozdrowieniami.
W latach 1970-1971, podobnie jak później, w donosach Dudzika najwięcej informacji pochodziło z jego miejsca pracy. Wtedy było to na przełomie dwóch etapów „budowy socjalizmu”, kiedy kończyła się epoka Gomułki i zaczynała dekada gierkowska. Nastroje społeczne w tym okresie kształtowały podwyżki cen, braki w zaopatrzeniu sklepów, wydarzenia Grudnia ’70 i ich konsekwencje polityczne oraz nadzieje na lepsze po zmianach w kierownictwie partii. „Dąb” miał zadanie przekazywać informacje o atmosferze w miejscu pracy i poglądach osób ze swego otoczenia na temat tego, co działo się w kraju i na świecie.
Tymczasem w PRL zaczynała się dekada przyśpieszonego rozwoju. Tamto pokolenie, choć „drugą Polskę” budowano za kredyty zachodnich banków, do dziś wspomina ówczesną rzeczywistość z sentymentem i w kolorowych barwach. Szczególnie dla takich osób jak inżynier Jan Dudzik z pewnością było to fascynujące dziesięciolecie. Jako tajny współpracownik SB nabrał jeszcze większego przekonania, że swym donosicielstwem przyczynia się, „aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”.
Rzeczywiście w dekadzie gierkowskiej standard życia w kraju znacząco się podniósł, poprawiło się zaopatrzenie sklepów, było ono najobfitsze w historii PRL. Na półkach pojawiły się niewidziane wcześniej pomarańcze, coca-cola, a w kinach i telewizji wyświetlano amerykańskie filmy, z radia leciały światowe przeboje.
Popularna stawała się też wówczas tzw. turystyka handlowa. Wraz z nastaniem rządów Gierka Polacy w porównaniu do obywateli innych państw bloku wschodniego zaczęli mieć znacznie więcej możliwości dla służbowych i prywatnych wyjazdów zagranicznych. Podróżowano do „demoludów” i nie tylko w celu nie tyle zwiedzania zabytków, co dla zarobku, wożąc na handel różnorakie rzeczy, poupychane w walizkach, torbach i plecakach. Za granicą kupowano natomiast to, co po przyjeździe do kraju można było spieniężyć ze sporym zyskiem ze względu na ogromne wówczas różnice w cenach w poszczególnych państwach.
To masowe zjawisko, trwające potem w zasadzie aż do końca lat dziewięćdziesiątych, znalazło też odzwierciedlenie w donosach Dudzika. Wielokrotnie przekazywał on drobiazgowe nieraz informacje o tym, kto spośród pracowników jego biura wyjeżdżał za granicę i co opowiadał po powrocie. Szczególnie intratne były oczywiście wyjazdy do krajów kapitalistycznych, ze względów politycznych one oczywiście SB najbardziej interesowały.
Dla przykładu 18 stycznia 1971 r. „Dąb” doniósł, iż jego współpracownik Jacek Sz. na zaproszenie ciotecznej siostry przebywał przez miesiąc w Szwecji. Zawiózł tam sześć litrów wódki i trzy białe lisy (modne wówczas futerka na szyję). Siostra załatwiła mu pracę tragarza przy transporcie ryb i przy okazji kilka dni przebywał w Amsterdamie. „Dąb” donosił:
(…) Za zarobione pieniądze kupił bluzkę ortalionową, kilka męskich golfów, buty skórzane z długimi cholewami. W czasie pobytu w Amsterdamie kupił kilka zdjęć pornograficznych i przywiózł je do Polski, za zegarek ręczny. Część zarobionych koron zamienił w Szwecji w banku na dolary i do kraju przywiózł 30 dolarów.
Dla porównania czarnorynkowy kurs dolara wynosił wówczas 100 zł przy przeciętnych zarobkach nieco ponad dwa tysiące złotych miesięcznie.
W jednym z doniesień w późniejszych latach „Dąb” informował, że:
W okresie pracy w BPWM Jacek Sz. jako turysta odwiedził już prawie wszystkie kraje socjalistyczne (był w ZSRR, Jugosławii, Rumunii, Bułgarii, Czechosłowacji i na Węgrzech). Moim zdaniem jest człowiekiem dość sprytnym w sprawach handlowych. Stosunek jego do PRL jest raczej negatywny.
W tamtym okresie Dudzik także korzystał ż życia. Dobrze zarabiał, miał też dodatkowe dochody i przywileje jako ceniony agent służb. Na pewno pozwalało mu to zapewnić sobie i rodzinie dostatni standard życia. Korzystał z półdarmowych wczasów. On także jeździł na zagraniczne wycieczki, m.in. do ZSRR i na Węgry.
Tylko zdrowie mu nie dopisało, w połowie lat siedemdziesiątym zaczął mieć problemy z sercem. Z pewnością miały na to wpływ przeżycia z czasów okupacji, kiedy na służbie u hitlerowców był „pistoletem w ich ręku”, jak to miał wyznać dziadzini Nadziei Dudzik z Gródka. Na jego zdrowiu odbił się też na pewno krótki tuż po wojnie pobyt w więzieniu i późniejsze lata, kiedy wciąż był pod obserwacją organów bezpieczeństwa PRL i długo ukrywał przed nimi swą okupacyjną przeszłość. Jako tajny współpracownik również żył w ciągłym stresie, obawiając się, że wyjdzie to na jaw. Podczas rozmów z oficerami prowadzącymi wyrażał z tego powodu niepokój. Zapewniano go wówczas, że nie ma obaw, iż może zostać zdekonspirowany, tylko musi ściśle się trzymać wskazówek i zaleceń służb.
Dziennikarze „Niwy”, pracownicy i działacze BTSK również cieszyli się z okresowej prosperity w kraju. Ale tylko prywatnie, bowiem ruch białoruski ogarnął kryzys. Na początku lat siedemdziesiątych odgórnie zmniejszono nakład „Niwy”, chociaż poczytność tygodnika tak mocno jeszcze nie spadła. Z powodu redukcji etatów został zlikwidowany niezwykle popularny i ceniony reprezentacyjny zespół estradowy BTSK „Lawonicha”. Wiele innych – śpiewaczych, tanecznych i teatralnych – pozbawiono dotychczasowej opieki instruktorskiej i wsparcia finansowego. Zlikwidowano także opłacane przez BTSK Regionalne Białoruskie Muzeum Etnograficzne w Białowieży. Bardzo niekorzystnie nałożyła się na to jeszcze likwidacja w wielu szkołach nauczania języka białoruskiego.
Wszystko to odbywało się w duchu nowej polityki władz centralnych, zmierzającej do budowy PRL jako państwa narodowo jednolitego. W jej rezultacie tożsamość mniejszości białoruskiej – ciągle jeszcze dość chwiejna – uległa pogorszeniu, a na Białostocczyźnie tempa nabrały procesy asymilacyjno-polonizacyjne, które nigdy już nie wyhamowały.
SB dobrze wiedziała o tych problemach, na bieżąco monitorowała sytuację i nastroje w środowisku białoruskim. 17 kwietnia 1972 r. TW „Dąb” otrzymał zadanie:
W rozmowie z M. Chmielewskim i innymi osobami zaangażowanymi w pracy BTSK i ewentualnie redakcji tygodnika „Niwa” zorientować się jaka jest atmosfera w tym środowisku i na jakim ewentualnie tle ona powstała. Chodzi o rozpoznanie przyczyn niezadowoleń, na jakie trudności napotykają w pracy kulturalnej i inne problemy, które nurtują tę mniejszość.
Kapitana Fiedoruka interesowało też, czy Chmielewski spotyka się z Sokratem Janowiczem i jak ocenia go z „widzenia pisarskiego”. Autor „Zahonów” nastrój przygnębienia przeżywał podwójnie, bowiem przechodził osobistą gehennę, zgotowaną mu półtora roku wcześniej przez komunistyczny aparat w Białymstoku. Mimo to w tych kręgach wciąż postrzegano go jako „niebezpiecznego nacjonalistę białoruskiego i wroga socjalizmu”. Tym bardziej, że ucieczkę z niedoli ujrzał w pisarstwie i w związku z tym nawiązywał coraz to nowe kontakty z polskim środowiskiem literackim w Warszawie.
Dąb” miał poczynić odpowiednie kroki celem odwiedzin Janowicza wspólnie z Chmielewskim. Do tego raczej nie doszło, gdyż w późniejszych raportach sprawozdawczych brakuje na ten temat informacji.
Na kolejnym spotkaniu, które odbyło się 16 maja, agent doniósł na Adę Czeczugę, która niedawno przeszła z pracy w BTSK (była tam korektorką w dziale wydawniczym) do redakcji „Niwy”, a wcześniej pracowała jako spikerka magazynu radiowego w białostockiej rozgłośni Polskiego Radia. Pochodziła z Mińska, była zamężna z naukowcem z Akademii Medycznej. Miała ona uwodzić młodego pracownika ZG BTSK. Taką informację agentowi przekazał jego syn. Jako że często bywał na imprezach w siedzibie ZG BTSK ojciec wypytał go również o panujące tam nastroje w związku z niekorzystnymi dla ruchu białoruskiego decyzjami rządu. Syn nie stwierdził, aby działo się tam coś, co nie jest zgodne z polityką partii.
Według informacji, dopisanej w notatce przez Fiedoruka, Ada Czeczuga miała uwodzić kierownika wydziału kulturalno-oświatowego ZG BTSK, który kończył Wyższą Szkołę Muzyczną w Warszawie i od 1 września przechodził do pracy w szkolnictwie w Bielsku Podlaskim. Jednocześnie powierzone mu zostało prowadzenie chóru tamtejszego oddziału BTSK.
W tym czasie trwały też przygotowania do VII zjazdu organizacji, który odbył się we wrześniu. W związku z tym „Dąb” otrzymał zadanie:
(…) W prowadzonych rozmowach z Michałem Chmielewskim i innymi osobami zmierzać do ustalenia:
– kogo typują w skład przyszłego zarządu, co to za osoby, gdzie pracują i jakie zajmują stanowiska, co przemawia za tym, że osoba ta może wchodzić w skład zarządu,
– kogo typuje się na przewodniczącego i sekretarza ZG BTSK,
W rozmowach zwracać uwagę na przyjazd do Polski cudzoziemców z państw kapitalistycznych.
Do interesującego zdarzenia doszło 7 grudnia 1972 r., kiedy to TW „Dąb” o ósmej rano sam wywołał spotkanie, na którym usprawiedliwił się, że nie mógł wykonać jednego z zadań. Poinformował, że w jego biurze „rozpoczynają się znów rozróby personalne”. Rozmowa została przeprowadzona na dworcu PKS. Fiedoruk wręczył wówczas Dudzikowi kwotę 300 zł jako wynagrodzenie za przekazywanie informacji oraz zwrot kosztów poniesionych podczas wykonywania zleconych zadań.
O sytuacji w ZG BTSK po zmianach kierownictwa organizacji, dokonanych na wrześniowym zjeździe, „Dąb” poinformował 19 lutego 1973 r. Agent zrobił dokładne rozeznanie dzięki odnowieniu dawnej przyjaźni z nowym przewodniczącym Mikołajem Samocikiem, który mu powiedział, że:
(…) Praca tego towarzystwa nie jest dostatecznie zorganizowana, ponieważ do pracy [poprzedni sekretarz] Zieniuk przyjmował tylko niewiasty, a te zamiast prowadzić pracę w terenie, siedzą na miejscu zamieszkania, wyjeżdżają tylko do miast powiatowych. Należałoby zmienić instruktorów, ale brak chętnych na te stanowiska ze względu na niskie uposażenie (1800 zł).
Samocik był teraz w pełni etatowym przewodniczącym ZG BTSK. Jego poprzednik Michał Chmielewski łączył tę funkcję z pracą dziennikarza „Niwy” za dodatkowym wynagrodzeniem. Etat sekretarza, którym był Jan Zieniuk, MSW zlikwidowało. Chmielewski Dudzikowi miał powiedzieć, że nie żałuje stanowiska, ale 1200 zł, które co miesiąc otrzymywał jako wynagrodzenie za pełnioną funkcję. Żalił się na uciążliwości pracy społecznej, jaką wykonywał, gdyż młodzież z Białegostoku, a raczej ucząca się w Białymstoku, stroni od BTSK, pomimo że na poprzednim terenie zamieszkania, np. Bielsk Podlaski, Hajnówka itp. brała aktywny udział w działalności BTSK.
Chmielewski objaśnił też, dlaczego przestał istnieć zespół „Lawonicha”:
Do byłej estrady „Lawonicha” Zieniuk angażował nauczycieli, gdy ci w szkołach mało zarabiali. Podniesiono zarobki w szkołach, estrada przestała istnieć, ponieważ członkowie odeszli do swych zawodów. Ale Towarzystwo poniosło ogromne starty, ponieważ obecnie należy włożyć wiele pracy społecznej, aby on istniała, czyli zorganizować ludzi do pracy, nie mówiąc o wyszkoleniu tego zespołu.
W połowie 1973 r. kpt. Mikołaj Fiedoruk w wieku pięćdziesięciu lat zakończył służbę, przechodząc na emeryturę. Nowym opiekunem Jana Dudzika jako tajnego współpracownika SB został kpt. Władysław Perwenis. W jego raportach, sporządzanych na podstawie doniesień podwładnego agenta, informacje o sytuacji w środowisku białoruskim pojawiają się już sporadycznie. „Dąb” donosił mu przede wszystkim na swych współpracowników z Biura Projektów Wodno-Melioracyjnych, skupiając się na ich kontaktach i wyjazdach zagranicznych. 1 października 1973 r. przekazał aż kilka naraz tego typu informacji, w tym taką:
Wiktor M. – pracownik BPWM jako kierownik zespołu pomiarowego – jest repatriantem z ZSRR. W USA przebywał na zaproszenie pewnego obywatela zapoznanego na przyjęciu u swoich sąsiadów. Wiktor M. jest człowiekiem skrytym, stara się unikać towarzystwa, nie znosi restauracji, lubi pić nawet czysty spirytus, ale sam w domu lub delegacji. Stosunek jego do dzisiejszej rzeczywistości jest negatywny. Jak wynika z rozmowy jest wyraźnie zachwycony życiem w USA.
Cdn.
Jerzy Chmielewski