TW „Dąb” w październiku 1968 r. doniósł jeszcze na innego kolegę z pracy, Władysława T. – kierownika planowania:
Pochodzi spod Dąbrowy Białostockiej. Ukończył seminarium duchowne. Został wyświęcony na księdza. Miał już jedno kazanie. Zalicza siebie do księży chuliganów. Dlatego żaden z księży nie chciał otoczyć go opieką przez kilka miesięcy. W związku z tym udał się do wydziału zatrudnienia gdzieś koło Szczecina i poprosił o pracę, co oczywiście zostało z miejsca pozytywnie załatwione. Od tej pory pracuje w melioracji i jednocześnie uczy się w Wyższej Szkole Rolniczej w Lublinie.
W tym samym doniesieniu „Dąb” zadenuncjował jeszcze dwie osoby, które rzekomo miały „lewe” świadectwa maturalne. O pierwszym takim przypadku dowiedział się w Słobódce, rodzinnej wsi żony. Był to Michał Ch. obecnie zamieszkały w Łodzi. Ukończył prawo i ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim, prawdopodobnie zrobił doktorat ekonomii we Wrocławiu. Ze słów mieszkańców wsi Słobódki wynika, że świadectwo dojrzałości kupił w Hajnówce przed studiami. Był nauczycielem w szkole podstawowej w Narewce.
Drugą taką osobą miała być Nina Ś., solistka zespołu „Lawonicha”. Pogłoski o tym krążyły w BTSK, o czym Dudzikowi opowiedziała woźna Chmielewska. Ten poinformował o tym kapitana Fiedoruka, który zapisał:
Jak wynika z opowiadania Marii Chmielewskiej, była solistka estrady „Lawonicha” też nabyła świadectwo dojrzałości za pieniądze przed przeniesieniem się do Warszawy, gdzie prawdopodobnie pracuje w Teatrze Wielkim.
Denuncjowane przez Dudzika osoby miewały potem kłopoty. W doniesieniu złożonym pod koniec stycznia 1969 r. poinformował on, że „syn białogwardzisty” na imieninach pracownicy 2 stycznia indagowany, żeby opowiedział jakiś kawał, powiedział że za opowiadanie kawałów można mieć nieprzyjemności i że on już nie będzie taki frajer.
O tym, że Zdzisław T. opowiada w pracy polityczne anegdoty, szkalujące kierownictwo Partii i Rządu PRL i obozu socjalistycznego, służby zawiadomiły jego dyrektora. Tow. Kapelko przeprowadził z inżynierem rozmowę ostrzegawczą. Dała ona wynik pozytywny, ponieważ ten zaniechał opowiadania anegdot o treści politycznej – napisano w raporcie.
W pierwszym roku działalności agenturalnej „Dąb” w ciągu dziesięciu miesięcy przekazał szesnaście informacji, istotnych dla prowadzonych przez Wydział III spraw operacyjnych bądź przesłanych do innych komórek SB i MO. Były one weryfikowane przez „inne źródła pracy operacyjnej”.
Dudzik dwukrotnie pobrał wynagrodzenie na łączną kwotę 600 zł za wykonanie zleconych zadań oraz tytułem zwrotu poniesionych kosztów.
Tw. do współpracy jest chętny – pisał w raporcie kapitan Fiedoruk – ma dobrą pamięć, jest inteligentny, rozmowny, wśród otoczenia posiada dobrą opinię, zdekonspirowany nie jest, na spotkania przychodzi punktualnie, informacje przekazuje w formie pisemnej i ustnej.
Postanowiono, że w dalszej pracy agenturalnej Jan Dudzik będzie miał zadania, dotyczące m.in.
- Rozpracowania osób zdradzających tendencje do wrogiej działalności nacjonalistycznej wśród mniejszości białoruskiej.
- Okresowej obserwacji osób, które w przeszłości były związane z działalnością nacjonalistyczną w celu ustalenia ich aktualnej postawy politycznej.
- Obserwacji cudzoziemców przyjeżdżających na czasowy pobyt do Polski i osób wyjeżdżających czasowo do krajów kapitalistycznych.
W miejscu pracy, czyli Wojewódzkim Biurze Projektów Wodno-Melioracyjnych w Białymstoku, gdzie był kierownikiem pracowni projektowej, miał być także wykorzystywany w kierunku zbierania informacji, świadczących o wrogiej działalności na odcinku gospodarki narodowej.
Mimo że od zakończenia działań wojennych na Białostocczyźnie minęło już blisko ćwierć wieku, a wiele czynów z tego okresu podlegało amnestii bądź przedawnieniu, SB nadal ścigała osoby, które współpracowały z hitlerowskim okupantem. Dudzik jako że służył w takiej formacji, teraz otrzymał zadanie w celu rozszyfrowania składu osobowego białostockiego „Schutzmanschaftu” i obecnego ich miejsca zamieszkania.
TW „Dąb” tak w pracy jak i w życiu pozazawodowym uważnie przysłuchiwał się, co mówią inni. Często sam zagajał rozmowy, mając na względzie to, co szczególnie interesowało SB. Z powierzanych zadań wywiązywał się rzetelnie. Pisał obszerne i skrupulatne donosy, zawierające często również sprawy rodzinne i osobiste, dotyczące inwigilowanych przez niego osób, w tym natury obyczajowej.
W 1969 r. i latach kolejnych agent wiele doniesień złożył na osoby z pracy, które wyjeżdżały na staże i praktyki zawodowe do NRD, Francji, Holandii, Norwegii. SB brała ich potem pod lupę.
Dzięki informacjom uzyskanym przez Dudzika w swych w stronach rodzinnych SB namierzyła m.in. byłych mieszkańców Gródka i okolicznych wsi, którzy wraz z nim służyli w niemieckiej białoruskiej formacji wojskowej. Niektórzy w lipcu 1944 r. wybyli wraz z okupantem i zamieszkali po wojnie na Zachodzie. „Dąb” podał adresy ich bliskich, co umożliwiło przechwytywanie przysyłanej do nich z Norwegii lub USA korespondencji.
Latem 1969 r. agent poinformował, że z Maroka na dwumiesięczny urlop przyjechał do Polski Antoni Z. Był to jeden z pracowników jego biura, oddelegowany do pracy za granicą. Na kontrakcie przebywał wraz z żoną i jej córką. „Dąb” powiadamiał, że podróż w obie strony opłaciła firma w Maroku. Żona przyleciała samolotem, a mąż z jej córką przyjechał samochodem „Fiat” przez Marsylię, Francję, NRF i NRD. Powrót do Maroka planują samochodem przez Czechosłowację, Austrię, Szwajcarię i Francję.
W tym doniesieniu znalazła się też ciekawa informacja o prezesie GS-u w Gródku. Według tw. był nim wówczas były oficer Armii Czerwonej. Po zakończeniu działań wojennych jako sowiecki pełnomocnik nadzorował on w Gródku repatriację Białorusinów z Polski do ZSRR. Wtedy poznał miejscową dziewczynę i z nią się ożenił. Oboje wyjechali do Związku Radzieckiego, a po jakimś czasie wrócili do Gródka jako… repatrianci. Były sowiecki oficer miał nazywać się inaczej, ale dla podkreślenia polskości zmienił w dokumentach swe nazwisko i imię (Konstanty na Kazimierz). SB potem kwestię tę wyjaśniała.
17 listopada 1969 r. agent otrzymał zadanie częściej uczestniczyć w organizowanych przez BTSK odczytach dla ludności znającej język białoruski. Miał zaprzyjaźnić się z prelegentami i za ich pośrednictwem nawiązać „przyjazne stosunki z dziennikarzami „Niwy” i „Gazety Białostockiej”. Kazano mu też zrobić rozeznanie odnośnie dyskusji po zakończeniu odczytów – osób dyskutujących negatywnie i wodzących rej w społeczeństwie.
3 lutego 1970 r. „Dąb” poinformował, że:
Wszelkie odczyty, jakie są prowadzone w Oddziale Miejskim BTSK w Białymstoku kontroluje za pomocą swego syna, który szczegółowo o wszystkim informuje. Wrogich wypowiedzi ani prowokacyjnych pytań nie stwierdza się.
Zaznaczył, iż sam od czasu do czasu uczęszcza na odczyty i również nie stwierdził nacjonalistycznych wypowiedzi lub stanowisk.
W tym samym doniesieniu poinformował, że Zdzisław T. znów zaczął opowiadać polityczne dowcipy. Przytoczył następujący:
Słyszeliście, że w Czechosłowacji wybrano nowego premiera rządu i że został nim Winetu, a to dlatego, żeby nauczył białych kochać czerwonych.
Jedno z kolejnych zadań, które otrzymał „Dąb”, dotyczyło Stanisława Poznańskiego – redaktora magazynu białoruskiego w rozgłośni Polskiego Radia w Białymstoku i Włodzimierza Pawłowskiego – kierownika kulturalno-oświatowego ZG BTSK. W rozmowie z Michałem Chmielewskim miał on się zorientować co sobą przedstawiają (…) szczególnie mieć na uwadze ustalenie ich poglądów politycznych, stanowiska w kwestiach narodowościowych w Polsce i ZSRR.
W sporządzonej 5 stycznia 1971 r. charakterystyce tajnego współpracownika za 1970 r. kapitan Fiedoruk napisał, iż Dudzik jak poprzednio tak i obecnie reprezentuje pogląd ateistyczny, pomimo że nie jest członkiem partii. Oficer prowadzący chwali go w tym raporcie m.in. za to, że samoczynnie wytypował w miejscu pracy grupę inżynierów zajmujących negatywną postawę w stosunku do polityki PRL.
Powierzone agentowi pole inwigilacji nie zmieniło się. W dalszym ciągu miał on wynajdywać i obserwować przyjeżdżających do kraju cudzoziemców oraz osoby ze swego otoczenia, wyjeżdżające na kontrakty do państw kapitalistycznych. Dodatkowo otrzymał zadanie nawiązania kontaktu osobistego bądź korespondencyjnego z cudzoziemcami narodowości białoruskiej, zamieszkałymi w państwach kapitalistycznych i za ich pośrednictwem dążyć do nawiązania kontaktów z pracownikami ośrodków nacjonalistycznych.
W tym okresie „Dąb” był też zaangażowany do rozpracowania osób ze środowiska białoruskiego w Białymstoku, przede wszystkim Sokrata Janowicza, który we wrześniu 1970 r. odmówił dalszej współpracy z SB jako tw. „Kostuś”. Było to następstwem uwzięcia się na niego twardogłowych towarzyszy i „spółdzielni z Sienkiewicza” za nieopatrzne wyjawienie przez niego „destrukcyjnych” poglądów politycznych. Za to został wykluczony z szeregów partii i zwolniony z pracy w „Niwie”. Przeżył trwającą ponad dwa lata gehennę, gdyż SB blokowała mu znalezienie jakiegokolwiek zatrudnienia i śledziła każdy jego krok.
30 listopada 1970 r. „Dąb” otrzymał zadanie odwiedzić Michała Chmielewskiego, wówczas przewodniczącego BTSK, by dowiedzieć się od niego, jak on i pracownicy „Niwy” odnieśli się do zwolnienia Janowicza (zwolniony został słusznie, czy też nie). Miał go też zapytać, gdzie Sokrat ma zamiar teraz pracować.
Oficer prowadzący powiedział Dudzikowi, by zasugerował Chmielewskiemu pomoc w znalezieniu pracy dla Janowicza. Z jednej strony miał to być pretekst do wspólnych odwiedzin u niego w celu rozeznania jego poglądów, stosunku do partii i rządu, organów wojewódzkich itp., a z drugiej swego rodzaju zasadzka, by sprawdzić szefa BTSK. Chmielewski był tego świadomy, zachował czujność i ostrożność. W głębi duszy współczuł Sokratowi i był zły na służby, że zrobiły mu wielką krzywdę, ale nie mógł ryzykować, obawiając się własnych kłopotów.
Dudzik zdołał porozmawiać z Chmielewskim dopiero w styczniu, ale niczego konkretnego się nie dowiedział.:
Na zapytanie, czy słusznie wyrzucili z pracy Janowicza Sokrata, Chmielewski Michał odpowiedział, że jest za ciekawy, prawdopodobnie napisał coś do Mińska, zadarł się z sekretarzem partii Mikulskim i redaktorem Omilianowiczem. W każdym bądź razie niepotrzebnie wlazł w nieswoje sprawy. (Z informacji przekazanej 18 stycznia 1971 r.).
Następną rozmowę z Chmielewskim Dudzik miał na początku marca. Tym razem dotyczyła ona Jana Ciełuszeckiego, który przyszedł do „Niwy” na miejsce zwolnione przez Sokrata Janowicza. Wcześniej krótko pracował on w KW PZPR i na etacie instruktora w BTSK. Chmielewski prywatnie miał o nim dobre zdanie, ale miał zastrzeżenia odnośnie poziomu pisanych przez niego artykułów, wymagających gruntownego opracowania redakcyjnego. Tłumaczył to brakiem przygotowania i doświadczenia dziennikarskiego.
Na temat Ciełuszeckiego Dudzik wydobył od Chmielewskiego szereg informacji o jego życiu prywatnym. Usłyszał, że podobno ma wujka w USA, od którego otrzymuje listy. Rozpowiadać o tym miała pracownica „Niwy” Janina Cz. Rzekomo na adres redakcji przyszedł list z USA, adresowany do Ciełuszeckiego, który odbierając go poinformował, że pisze do niego dalszy wujek dawno zamieszkały w USA, którego zna tylko z opowiadań rodziców.
Konsekwencją donosu była przeprowadzona z adresatem rozmowa operacyjna.
Od Chmielewskiego Dudzik dowiedział się, że 15 sierpnia w Rybakach nad Narwią odbędzie się białoruski festyn ludowy. Umówili się, że tam się spotkają. W związku z tym „Dąb” zobowiązał się, że o ile będą tam cudzoziemcy, zwróci szczególną uwagę na zachowanie i ich kontakty z naszymi obywatelami. Miał także postarać się nawiązać z nimi kontakty towarzyskie. Zastrzegł jednak, że czy cudzoziemcy będą, trudno przypuszczać.
Na festyn w Rybakach wybierał się także Konstanty Mojsienia, którego SB znów postanowiła inwigilować. „Dąb” od dłuższego czasu miał zadanie do niego się zbliżyć, ale dotąd nie było takich możliwości, gdyż figurant mieszkał w Hajnówce. Teraz nadarzyła się okazja, by nawiązać z nim bliższy kontakt towarzyski.
Kpt. Fiedoruk wysyłając tam swego agenta powierzył mu następujące zadanie:
W rozmowach ze znajomymi zwracać uwagę na ich wypowiedzi i zachowanie się. Mieć na uwadze również ewentualną rozmowę z Janowiczem Sokratem i jego kontakt ze Stanisławem Poznańskim, a także kontakt pomiędzy Janowiczem, Mojsienią i Geniusz Jerzym.
Takie imprezy jak w Rybakach w okresie letnim BTSK organizowało w różnych wsiach wschodniej Białostocczyzny, wówczas jeszcze gęsto zaludnionych. Stały się bardzo popularne, występy białoruskich zespołów na wsiach gromadziły nieraz tysięczne tłumy z całej okolicy. BTSK organizuje je do dziś, ale mają teraz przeważnie charakter niewielkich spotkań miłośników piosenki białoruskiej. Nawet w centrach gminnych i powiatowych tłumów już nie przyciągają, choć nadal są bardzo ważne dla pielęgnowania białoruskiej tożsamości kulturowej w regionie.
Cdn.
Jerzy Chmielewski