Temat polityki migracyjnej powraca w dyskusji publicznej falami – niczym przypływy, napędzane aktualnymi wydarzeniami i światowymi kryzysami. Dzisiaj te fale toczą się w rytm wydarzeń za wschodnią granicą, związanego z nimi kryzysu uchodźczego i takiego nabrzmiałego problemu w całej Unii Europejskiej. Pomijam tu migrantów, celowo wypychanych do Polski przez reżim w Mińsku wespół z Kremlem, bo to osobny problem polityczny. Jednak w takiej napiętej atmosferze mediach i na ulicach słyszymy czasem retorykę, wedle której tylko asymilacja ma być główną drogą dostępu do polskiej przestrzeni. Za każdym razem, gdy to słyszę, przewracam oczami. Nie tylko dlatego, że jestem polskim Białorusinem, urodzonym na ziemi moich przodków, ale przede wszystkim dlatego, że ta narracja ignoruje lekcje historii, a także nie bierze pod uwagę naturalnych procesów społecznych.
Zastanawiam się wtedy nad powojennymi losami społeczności ukraińskiej, która została rozsiana po całej Polsce w wyniku brutalnej polityki komunistycznych władz realizujących plan Akcji „Wisła”. Miał on na celu roztopienie Ukraińców w polskiej tkance narodowej, pozbawiając ich poczucia wspólnoty poprzez przymusowe przesiedlenia na tzw. ziemie odzyskane, skąd wcześniej wygnano Niemców. Władza liczyła, że rozsiane jednostki w naturalny sposób zintegrują się z nowym otoczeniem i zanikną jako odrębna grupa etniczna. Historia jednak udowodniła, że tak się do końca nie stało. Wystarczy spojrzeć na przykład polsko-ukraińskiej szkoły w Górowie Iławeckim, gdzie współczesne pokolenia odbudowują mosty między społecznościami. To miejsce jest żywym dowodem na to, że kultura, język i tożsamość nie znikają tylko dlatego, że ktoś próbuje je wymazać.
Przyjeżdżające do Polski dzieci ukraińskie czy białoruskie, które trafiają do polskich szkół, są na siebie „skazane” w najlepszym tego słowa znaczeniu. Trzymają się blisko, wspierają się wzajemnie, mówią w swoim języku na przerwach. I nie ma w tym nic dziwnego. Są przecież w obcym kraju, więc naturalnie szukają oparcia w tym, co znane i bliskie. A jednak niektórzy politycy i część społeczeństwa postrzegają ten proces jako problem, który należy rozwiązać najczęściej poprzez asymilację. Ale co właściwie kryje się pod tym słowem? Czy oznacza ono rzeczywistą integrację, otwartość na inne kultury, wspólne budowanie czegoś nowego? Nie. W tym kontekście asymilacja często staje się synonimem narzucania jedynej „prawdziwej” tożsamości narodowej – takiej, która wymaga wyzbycia się własnych korzeni i tradycji. Tyle że asymilacja to nie to samo co integracja. Polska przecież tego nie potrzebuje. Chcemy budować mosty, a nie burzyć tożsamości.
Po 2020 roku, gdy nasiliły się represje na Białorusi, do Polski przybyła nowa fala politycznych uchodźców. Zostali oni powitani przez białoruską mniejszość na Podlasiu, która od lat pielęgnuje swoją kulturę, język, tradycje. Istnienie białoruskich organizacji, wydawnictw czy cyklicznych wydarzeń, tudzież cerkiewnych nabożeństw, umożliwia tym nowym przybyszom poczucie przynależności i możliwość życia zgodnie z ich własnymi wartościami, bez wyrzekania się swojej tożsamości. Ta społeczność, pomimo emigracyjnych warunków, nie utraciła całkiem swojej więzi z ojczyzną i tak jak Polonia na całym świecie wciąż pielęgnuje swoje korzenie.
Asymilacja – rozumiana jako pełne zatarcie odmienności – nie jest ani potrzebna, ani pożądana. W Polsce, która sama przez wieki była państwem wielokulturowym, brakuje zrozumienia, że nauka języka, kultury i zwyczajów kraju gospodarza nie musi oznaczać wyzbycia się własnych korzeni. Historia pokazuje, że narzucanie takiego podejścia prowadziło do niszczenia różnorodności, a nie jej wzmacniania. Po wojnie komuniści próbowali zrównać różnorodność polskich regionów i mniejszości. Znamy przykłady z Mazur czy Śląska, gdzie próbowano wymazać lokalne tradycje. Jednak mimo to ludzie nie zapomnieli o swoim dziedzictwie.
Napięcia społeczne są nieustannie podsycane – to cudzoziemcy są winni bezrobociu, oni psują porządek i bezpieczeństwo. Ksenofobia staje się wtedy narzędziem kontroli, narzucanym społeczeństwu, które boi się tego, co nieznane. Politycy, zwłaszcza ci konserwatywni, przekonują, że obcy zagrażają naszej tożsamości, że tylko poprzez ich pełne podporządkowanie – asymilację – możemy ochronić to, co nasze. Ale czy naprawdę musimy dalej poddawać się tym lękom?
Młode pokolenia Ukraińców, Białorusinów i innych imigrantów, które dorastają w Polsce, mogą stać się budowniczymi mostów między narodami, o ile damy im taką szansę – bez narzucania dogmatów narodowościowych.
Jak pokazuje historia, to właśnie różnorodność, otwartość i dialog tworzą silniejsze społeczeństwa. Dlaczego więc nadal polskie społeczeństwo tak mocno ulega lękowi przed obcymi i nierzadko wciąż toleruje ksenofobię, co ludzi tylko od siebie oddala?
Tomasz Sulima