Na stronie internetowej zaleszańskiego monasteru czytamy: „Męczenników, którzy zostali złożeni w ofierze – jak pisze Wielce Błogosławiony Metropolita Sawa w swoim posłaniu do wiernych – za wierność Bogu, Prawosławiu i ziemi swoich przodków. Ziemi, która była miejscem ich pracy, życia i doświadczenia. Ziemi, w której spoczywały kości ich przodków. Zmieniały się rządy, partie polityczne, życie społeczne, jedynie ziemia pozostawała tą samą od wieków.” A więc ziemia i przodkowie. Pater – patria – ojcowizna. Myślę, że gdyby męczennicy mieli jakikolwiek wybór, wybraliby życie. Lecz o tych, którzy przeżyli, już nie pamiętamy.
„Bury” przywraca pamięć
Postać „Burego” w ostatnich latach wywołała ogólnonarodową dyskusję, a wiedza, która się w owym czasie pojawiła, postawiła pod znakiem zapytania przynajmniej niektóre aspekty działalności Wyklętych. Gloryfikacja postaci pokroju „Burego” i „Łupaszki” wyraźnie sprawie nie służy i obniża prestiż Wyklętych w oczach opinii publicznej. Działania „Burego”, mimo że powoływał się na polski interes narodowy, ostatecznie wspomogły aparat komunistyczny państwa i osiągnęły cele odwrotne od zamierzonych. Ze śledztwa prowadzonego przez IPN wynika, że akcje przeprowadzone wobec mieszkańców podlaskich wsi obniżyły autorytet organizacji podziemnych i dostarczały argumentów propagandowych o bandytyzmie oddziałów partyzanckich, a ludność białoruską radykalizowały i powodowały brak zrozumienia dla polskich dążeń niepodległościowych.
Wygląda na to, że gloryfikacja postaci „Burego” i „Łupaszki” na nacjonalistycznych marszach na terenach, gdzie dokonywali oni swoich mordów, paradoksalnie przysłużyła się sprawie białoruskiej także obecnie. To dzięki nim wydobyliśmy na światło wydarzenia sprzed lat. Bo przecież o tym się nie mówiło. Temat nie istniał ani w naszych rodzinach, ani w przestrzeni publicznej. Większość z nas jeszcze dekadę temu nie miała pojęcia, co stało się w Zaleszanach czy Zaniach. Groby zamordowanych zarastały chaszczami i niepamięcią. Dzięki „Buremu” zaczęliśmy mówić, wypłynęły opowieści i traumy, które – jak się okazało – wciąż są żywe i bolesne. Upomnieliśmy się o naszych zmarłych i o naszą pamięć. Pojawiły się książki, reportaże, artykuły i nagrania. Tablice pamiątkowe i pomniki. Ikony, święta i odnowione mogiły.
To dobrze , że odzyskaliśmy głos, że mówimy o krzywdach. Według praw psychologii to nas oczyszcza, pomaga uporać się z traumą. Jest to etap niezbędny w powrocie do psychicznej równowagi. Niedobrze jednak zbyt długo lub zbyt uporczywie tkwić w poczuciu krzywdy, w roli ofiary. Nieustanne rozpamiętywanie przeszłych wydarzeń nie pozwala zagoić się ranom. Rola ofiary jest poniekąd wygodna. Stawia nas w roli słabych, bezbronnych, wymagających nieustannej opieki. Pozwala uniknąć wzięcia odpowiedzialności za swój los i pójścia naprzód. Widać to dobrze na przykładzie polskich traum, jak rzeź wołyńska. Echa dawnych wydarzeń powracają jak zmory zza grobu, opętują, odbierają racjonalny osąd, wywołują niekończącą się listą roszczeń i pretensji. To my zawsze byliśmy krzywdzeni a zatem – sami nigdy nie krzywdziliśmy. Świat znów jest czarno-biały, a my okopani na swoich pozycjach. Spirala nienawiści i przemocy rozkręca się bez końca. Aby uzyskać spokój istnieje tylko jedna droga: przebaczenie.
Kto zabił Franciszka Olszewskiego?
Mam „szczęście” do grobów. Może po prostu za dużo się włóczę. Na starym katolickim cmentarzu w Hodyszewie, otoczonym rozwalającym się ogrodzeniem i sosnami, tkwią w ziemi małe drewniane krzyżyki. Są anonimowe. Pamięć o pochowanych tu ludziach zatarł czas. Zachował się tylko jeden grób, z żelaznym krzyżem i tabliczką: Śp. Franciszek Olszewski żył lat 22, zamordowany przez bandę 8 XII 1945 r. Zainteresował mnie ten grób. Miejsce pochówku i imię wskazują na to, że był Polakiem i katolikiem. A jednak i on został zamordowany przez bandę. Przez jaką bandę? Przez partyzantów? Przez których? I dlaczego? Zmarł 8 grudnia 1945 roku. W tym okresie jeszcze nie było „Burego” na tych terenach. Dopiero w styczniu pojawia się tutaj i dokonuje masakry. Kto zabił Franciszka Olszewskiego?
Ze śledztwa przeprowadzonego przez IPN wynika, że na tych terenach działało wiele różnych oddziałów partyzanckich wywodzących się z AK, AL, NSZ i NZW. Obok nich działały uzbrojone grupy trudniące się zwykłym rabunkiem i terroryzowaniem miejscowej ludności. Partyzanci związani z podziemiem niepodległościowym również działali w sposób opresyjny, zabierali żywność i nakładali na miejscowych różne uciążliwe świadczenia. Miejscowa ludność nie orientowała się w niuansach poszczególnych grup partyzanckich. Żyła w nieustannym strachu. Zwykli bandyci nierzadko podszywali się pod różnych żołnierzy. Raz po raz ktoś wychylał się z lasu, zastraszał, zmuszał i grabił. Takie traktowanie wzbudzało zrozumiałą niechęć do partyzantów bez względu na ich proweniencję. Prawosławni mieszkańcy Podlasia nigdy nie mieli wykrystalizowanej świadomości narodowej. Nigdy więc nie usiłowali innym narzucać własnej tożsamości, religii, białorutenizować, kolonizować ani zabierać ziem. Nie rozumieli sensu walki niepodległościowej. Owszem, byli wśród nich zwolennicy komunistów, ale większość, jak zeznała siostra jednego z zamordowanych furmanów z Pasiecznik: „Była to prosta wieś i nikt nie sprzyjał ani komunistom, ani sowietom. Po prostu każdy chciał tutaj spokojnie żyć”.
Tak się składa, że moja rodzina ze strony mamy pochodzi spod Hodyszewa, ze wsi Ściony, Świrydy i Zanie. Moja babcia miała wówczas 15 lat i mieszkała w Świrydach, wsi graniczącej z Zaniami. Gdy jeszcze żyła, próbowałam ją wypytać o tamte czasy. Jako 15-letnia panienka dobrze pamiętała atmosferę tych dni. Nie potrafiła jednak nic powiedzieć o tożsamości partyzantów. Nie potrafiła określić nawet ich narodowości. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Dla niej wszyscy oni byli „bandytami”.
Józku, po co ty mnie gubisz
Zastanawia mnie ten powojenny chaos. Wojna się skończyła, a pokoju nadal nie było. Napady, grabieże były na porządku dziennym. Padały trupy, między nimi – Franciszek Olszewski. Banda „Burego” szła przez Podlasie, paląc wsie, mordując i gwałcąc. Co wówczas robiło państwo polskie? Nowe struktury były jeszcze zbyt słabe żeby zapanować nad powojennym pandemonium. Panowała anarchia i chaos. Okrucieństwa wojny znieczuliły ludzi na przemoc, wypaczały psychikę. Ludzkie życie stało się bezwartościowe, zadanie komuś śmierci – banalne. Ludzie żyjący w poczuciu nieustannego strachu nikomu nie ufali, nawet sąsiadom. I znów sięgam do zeznań świadków w archiwach IPN: starosta bielski Roman Woźniak w piśmie do Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego napisał: „Stosunek ludności białoruskiej do ludności polskiej był i jest nieszczery, nieufny, a nierzadko wrogi, ale taki sam jest stosunek Polaków”. Żona Piotra Nikołajskiego z Zań, opowiadając o okolicznościach śmierci męża, twierdziła, że wśród napastników niektórzy zauważyli mieszkańców sąsiednich wsi. Inny mieszkaniec wsi widział, jak jego matka prosiła sprawcę, aby jej nie zabijał, ale sprawca i tak ją zastrzelił. Syn zeznał, że zabójcą był znany mu mieszkaniec sąsiedniej wsi.
Józef A. tak opowiadał o okolicznościach śmierci swojej matki: „Wieczorem w naszym domu były dwie sąsiadki. Przyszły na sąsiedzkie pogaduszki. Około godz. 19-20 przyszedł do nas Józef Kordiukiewicz i powiedział, że we wsi jest banda. Matka wyjrzała na zewnątrz domu i, powracając do izby, powiedziała że wschodnia część wsi się pali. Po kilku minutach matka wzięła obraz katolickiej Matki Boskiej oraz gromnicę i wyszła na zewnątrz, a my za nią, łącznie pięć osób. W tym samym czasie z ulicy podeszło trzech osobników. Jeden zapytał w naszym kierunku – prawosławni czy katolicy? Matka odpowiedziała – „panowie, jesteśmy Polakami, jak nie wierzycie może to potwierdzić sąsiadka”. Sąsiadka nie potwierdziła, matka została zastrzelona, reszta rodziny i sąsiadki przybyłe na pogaduszki spalone. Paweł Filipczuk, również z Zań, widział, jak jeden z napastników podpala jego stodołę. Filipczuk rozpoznał go i powiedział „Józku, po co ty mnie gubisz?”. Wymieniony Józek odszedł. Po pewnym czasie nadszedł inny mężczyzna i zastrzelił Filipczuka. Wszystko widziała inna mieszkanka wsi, ukryta w pobliskich krzakach.
Franciszek Olszewski nie dawał mi spokoju. Odwiedziłam naszą 91-letnią już sąsiadkę ze Ścion. Niewiele wiedziała na temat mogiły w Hodyszewie, ale wspomniała, że dwa dni wcześniej byli u niej ludzie z IPN i wypytywali o to samo. Widać nie tylko ja zainteresowałam się tajemniczą mogiłą. Zapotrzebowanie na bohaterów najwyraźniej nie maleje. Postanowiłam zadzwonić w tej sprawie do wujka, który pochodził z Zań. Wujek okazał się być doskonale poinformowany. Franciszka Olszewskiego określił słowami „chuligan”, „bandyta” i „wyjątkowy łajdak”. Olszewski należał do jednej z band. Wszyscy we wsi się go bali. Pewnego dnia ukradł sąsiadowi świnię. W ramach wymierzenia sprawiedliwości banda postanowiła dokonać samosądu. Przyjechali po niego wieczorem na wozie i wyciągnęli go z domu. Zarzucili mu na szyję postronek i uczepili do wozu. Ciągnęli go „jak krowę” po ziemi przez kilka kilometrów na cmentarz w Hodyszewie. Trasa przebiegała przez wieś Ściony, obserwowali ją mieszkańcy. Po dotarciu na cmentarz Hodyszewie dokonali egzekucji i zakopali na cmentarzu. – To były takie czasy – ciągnął wujek – że człowiek człowiekowi był wrogiem. Raz w Zaniach dwóch sąsiadów jechało na furze. Jeden z nich zauważył, że zginęły mu pieniądze. Oskarżył tego drugiego i go zabił. Ot i tyle.
Nad mogiłą Franciszka Olszewskiego nadal zalega cisza.
Ewa Zwierzyńska
*Na stronie internetowej www.siemianowka.pl. wpis Jerzego Szymaniuka został usunięty, a postać Jana Mackiewicza przedstawiona zgodnie z wizją artykułu Rostkowskiego i Łuczaka. Na stronie Encyklopedii Puszczy Białowieskiej mój wpis pozostał bez zmian.