Z biełoho tiela, z żowtych kostiej…. Anhiele Bożyj… IIsusie Christie Synie Bożyj… chrani od złych niedobrych liudej… nerwy zostańtie… more more w more weliki kamień… na kameniu światy Piotr i Paweł… pa kastiach nie chadzi, serca nie tomi… siad’ na piesoczku…
–W szeptuchy uwierzyłem, gdy pojechałem do Hanny z Rutki – przyznaje Jerzy. – Byłem wtedy po operacji brzucha, ale nadal miałem dolegliwości. Zamiast odpowiedzieć „dzień dobry” Hanna powitała mnie słowami: „Co, przyszedłeś brzuch leczyć?”. Nie wiem, skąd wiedziała. Nie znaliśmy się. Potem odprawiała nade mną różne obrzędy. Wodziła rękoma nad całym ciałem, jakby zdejmowała jakąś energię, szeptała, różne rzeczy robiła. Trwało to godzinę. Gdy skończyła, była tak słaba, że usiadła na ziemi. Nie była w stanie podnieść się. Od tego czasu poczułem się lepiej. Potem byłem kilka razy u różnych szeptuch. Za każdym razem czułem ulgę. Stawało mi się lekko, jakby ktoś ze mnie zdjął ciężar – mówi Jerzy.
Do Ludmiły [imiona bohaterek zostały zmienione – aut.] trafiliśmy z nim w niedzielne popołudnie. Drzemała w letniej kuchni. O tej porze dnia czuła się już zmęczona. Nie chciała nas przyjąć. Jej zachowanie – szorstkie, wręcz żołnierskie – odgradzało kolczastym płotem nieufności. Żadnych grzecznościowych konwenansów.
Szeptuchy nie podlegają politycznej poprawności. Mówią to co myślą bez oglądania się na rozmówcę. Zbyt dużo spotyka je przykrości, by otwierały się przed każdym. Łagodnieją, gdy z czasem zadzierzgają się osobiste więzy. Nabierają zaufania powoli.
– Jest niedziela. W niedzielę nie pracuje się – odcina się krótko Ludmiła.
– Ale to modlitwa przecież, rzecz święta, to i w niedzielę można – przekonujemy.
Ludmiła waha się, wykręca, lecz w końcu ulega. Wpuszcza nas do środka. To mały pokoik, letnia kuchnia. W kaflowym piecu pali się ogień. Na plicie stoi sagan, a w nim pyrkocze dżem malinowy. Ludmiła miesza w nim od czasu do czasu drewnianą chochlą i pilnuje, by się nie przypalił. Obok pieca stoi koliśni kredens, stara wersalka, na ścianie ikona, za ikoną wetknięta palma z bukszpanu. Tą palemkę poświęciła w niedzielę palmową w cerkwi. Asekuruje się. Tłumaczy, że ona nie leczy i nie daje gwarancji, że pomoże. Ona modli się, a uzdrawia Bóg. Jeśli kogoś chce uzdrowić, to uzdrawia. Jak nie chce, to nie uzdrowi. Ona tylko pomaga.
Co dolega? Nerwy. Nerwy to ważna sprawa. Kiedyś nazywało się to kołtun. Taki kołtun potrafił bardzo groźny być, całe życie zmarnować.– I baba jedna męczy mnie – powiada Jerzy. – To od tego też zamówcie, jeśli możecie.– Ja już wiem, od czego zamawiać – ucina kobieta. – Co umiem, to zrobię. Siadaj na taborecie, tyłem do mnie – instruuje. Potem przynosi drewnianą dzieżę, taką do rozczyniania chleba, a w niej popiół z pieca. Wygląda jak mąka, tylko ma szary kolor. Jest drobniutki, pozbawiony wszelkich niedopałków. Stawia ją na podłogę, nachyla się i dłonią nasypuje popiół do szklanki. Gdy jest już pełna, szklankę ciasno obwiązuje lnianą szmatką i zaczyna przesuwać tą szklanką dookoła Jerzego. Głowa, ramiona, dłonie, plecy, klatka piersiowa. Szepcze. Chwilami całkiem głośno i wyraźnie. Nie jest to modlitwa, chociaż od czasu do czasu pojawia się w niej imię Boga i anioły. To raczej rymowany wierszyk, z wplecionymi modlitwami prawosławnymi, dość jednak swobodnie skonstruowanymi . Z biełoho tiela, z żowtych kostiej…. Anhiele Bożyj… IIsusie Christie Synie Bożyj… chrani od złych niedobrych liudej… nerwy zostańtie… more more w more weliki kamień… na kameniu światy Piotr i Paweł… pa kastiach nie chadzi, serca nie tomi… siad’ na piesoczku…Modlitwy prawosławne wymawia wyraźnie, a gdy przechodzi na zamawianie, ścisza głos, można wyłowić tylko pojedyncze słowa i frazy. W odróżnieniu od innych szeptuch nie ma u niej nieskończonej liczby ikon, przed którymi odprawia obrzędy. Zresztą, nawet na tę jedną nie za bardzo zwraca uwagę. Jej oczy są utkwione gdzieś w przestrzeni, w jakimś niewidzialnym punkcie, który dla naszych oczu jest niedostępny. Ludmiła znajduje się w innej rzeczywistości. Szepcze szybko, na wdechu i wydechu, jakby w transie.– A skąd wiedzieliście, jak do mnie przyjechać? – przerywa nagle.– Ludzie nas pokierowali z sąsiedniej wsi – odpowiadamy zgodnie z prawdą. Odwiązuje szmatkę i sprawdza, czy w popiele porobiły się szczeliny. Jeśli tak, to dobrze. Znaczy, że popiół zły wiatr wyciąga. Wysypuje popiół z powrotem do dzieży i napełnia kolejną szklankę. Obrzęd zaczyna się od początku. Tak trzy razy. Potem treść modlitw się zmienia, zaczyna przypominać modlitwy z cerkiewnego modlitewnika. Ludmiła dotyka palcami skroni Jerzego i uciska tak mocno, że końcówki jej palców stają się białe. Jerzy ma zamknięte oczy i od czasu do czasu głośno wzdycha.– Już mi lżej – stwierdza w pewnej chwili. Rytuał trwa jakieś 15 minut.– To wszystko. Tylko mi nie dziękujcie – Ludmiła siada na krzesełku i stwierdza, że osłabła. Dzieje się z nią tak od czasu, gdy zachorowała na covid. Pewnego dnia poszła do łazienki i zauważyła, że nie czuje zapachu płynu. Innych objawów nie miała. Ale od tamtej pory jakaś słabsza zrobiła się. A może to wiek? Już ma prawie 90 lat.Zamawianiem zajmuje się od prawie dwudziestu. Zaczęła szeptać po śmierci męża. Daru nikt jej nie przekazał. Od Boga ma dar. Sama zaczęła zamawiać. Jeden podpowiedział, drugi coś pokazał. Resztę sama ułożyła. Bóg jej dał słowa. Dużo ludzi do niej przyjeżdża. Z zagranicy nawet. Raz z Masiewa babcia nakierowała swoją córkę z Londynu, której dziecko wiatr przewiał. Maleńkie jeszcze było. Lekarze dali tylko leki przeciwbólowe, więc przyjechała do niej. Dziecko wyzdrowiało. Komu pomoże, komu nie pomoże, Bóg jeden wie, co zrobić. Trzeba wierzyć. Jeden wierzy, drugi nie. Bóg decyduje. I z Warszawy przyjeżdżają. Po siedem godzin jadą. I pielęgniarki nawet przyjeżdżają.– Męża miała dobrego, ale bardzo ciężko pracowała. Mieli krowy i hektary. Roboty było co niemiara. No i nie miała córki, tylko dwóch synów. Matki, które nie mają córek, są nieszczęśliwe. Tak ludzie mówią i to jest prawda. Synowska miłość jest wielka. Mówię do syna: ty mnie powinieneś pożałować czasem. I on stara się. Ale mężczyzna po męsku żałuje. Tylko kobieta zrozumie kobietę. Bardzo dobre wnuczki ma. Dbają o nią bardzo. Pewnego razu, gdy zachorowała, jedna wnuczka zapakowała ją do samochodu i zawiozła do lekarza aż do Białegostoku. Za wszystko zapłaciła. A nie zawsze tak jest. Nierzadko wnuki albo dzieci nie dość że nie płacą, to jeszcze zabiorą. – A lekarz to kazał zawołać wnuczkę do gabinetu i osobiście podziękował, że tak o babcię dba. Także jest z dzieci bardzo zadowolona.– Największy grzech to matki nie szanować – stwierdza. – To grzech niewybaczalny. Jest jeden alkoholik we wsi, co matką pomiata, awanturuje się, pieniądze zabiera, a i uderzy czasem. On przeklęty będzie na wieki – mówi – oj, straszne będzie miał bytowanie po śmierci, a może jeszcze i za życia Bóg pokarze. Nie chciałabym być w jego skórze. Najgorsze cierpienia czekają go. W tym momencie jej wzrok pada na aparat fotograficzny Jerzego i Ludmiła wpada we wściekłość.– Gdybym go zauważyła wcześniej, nie przyjęłabym was w ogóle! – krzyczy. – Żadnych zdjęć! Kiedyś przyjechał jeden reporter i zrobił jej zdjęcie do gazety. Ludzie we wsi zaczęli się z niej śmiać. – Po co mi to? – denerwuje się. – Ja wam dobro chcę zrobić, modlę się za was, to i wy zła nie róbcie dla mnie. I tak sąsiedzi obgadują, może i wyśmiewają za plecami. Im mniej ludzi wie, tym lepiej. Z trudem udaje nam się ją udobruchać i zapewnić, że żadnych zdjęć robić nie będziemy. Zapisuje nasze imiona na kartce, bo jedna zamowa to nie wystarczy. Trzeba nieustannie modlić się i prosić Boga, i ona będzie to robiła przez najbliższy czas.– I wy się macie modlić – nakazuje. – Zamowy wam nie podam, bo nie mogę. Moc stracę. Ale dam wam jedną modlitwę. Bardzo skuteczną. Do samodzielnego stosowania w domu. Kiedyś jedna Ukrainka mi ją przywiozła, wnuczka zrobiła kopie na xero do rozdawania ludziom. Modlitwa owa pojawiła się na niebie w 1766 roku, złote litery wisiały w powietrzu i nie chciały zniknąć. Została spisana dopiero w 1791 roku gdy litery spłynęły do rąk świętego monarchy. Jest to modlitwa na wszystkie potrzeby i biedy, do stosowania w białej magii przeciw czarnej. Gdy kto ma krwawiącą ranę, niech przyłoży ją do rany, a krew przestanie płynąć, gdy która chce zajść w ciążę, niech nosi przy sobie i będzie miała dziecko. Jest to modlitwa droższa od srebra i złota i nie trzeba się jej bać, bo nikomu nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. Kto nie wierzy niech zawiesi tę modlitwę na zwierzęciu i strzeli – zwierzę nie zginie. A kto nie wierzy, będzie ukarany gromem, wiatrem i biczem. Szczególnie ten, kto pracuje w niedzielę. Jeśli będzie przestrzegać przykazań – wyzdrowieje. Kto nie wierzy, nie będzie zbawiony, i straszny jego los na sądzie ostatecznym będzie.– Musisz przyjechać jeszcze raz, koniecznie – mówi do Jerzego. – Jeden zabieg nie wystarczy. Czasem po jednym robi się jeszcze gorzej, bo energia jest wzruszona, a proces niezakończony, modlitwa z chorobą walczy. Trzeba przyjechać co najmniej dwa razy, a najlepiej trzy. Wtedy energia układa się na właściwe miejsce. Kiedyś takich jak ja dużo było we wsi. Każda matka potrafiła zrobić proste zamowy dla swoich domowników. No, ale to byli koliśni ljude. Teraz ja jedna na całą okolicę zostałam.
***Nadzieja jest jeszcze całkiem krzepka i młoda. Ubrana po roboczemu, na głowie zawiązana chustka. Kręci się po kuchni i smaży drożdżowe placki. Dzisiaj ma gości, przyjechała do niej rodzina, dzieci, wnuki. Mąż wjeżdża na podwórko traktorem, przywiózł z pola ziemniaki, będzie je dzisiaj zwalał do piwniczki. Przyjmie mnie, oczywiście że przyjmie. Jej dom, zwykła drewniana chata, niczym nie różni się od pozostałych we wsi. Kuchnia jest dokładnie taka sama jak inne, z wielkim kaflowym piecem, stolikiem przy oknie zasłanym ceratą i ikoną na pokuci. Na parapecie czerwienieją pelargonie, obok doniczki wyleguje się kot. Jest uśmiechnięta i otwarta. Może mi przekazać wszystkie zamowy, nie ma problemu. One są po to, by pomagać ludziom. Czy straci wtedy moc? Nie, nie straci. To jakieś przesądy są z tą utratą mocy. To modlitwa ma moc. Im więcej ludzi się modli, tym lepiej. Ze swojej posługi nie robi tajemnicy. Co ją obchodzi, co ludzie mówią? Niech mówią co chcą. A przyjeżdżają do niej prawie codziennie. Zamawia najczęściej od nerwów, a także na choroby kobiece. Najczęściej na wodę. Od perelaku zamawia na chleb, trzeba go potem jeść przez trzy dni. Na różę pali len, a na urok zamawia się wodę. Potem tą woda trzeba obmyć ciało. Nadzia najbardziej lubi zamawiać na wodę. Ma taki dar, że w wodzie widzi choroby. Woda ma największą moc. Gdy ktoś rzuci na ciebie urok, należy po prostu odmówić Bogurodzicę. A czasem tak jest, że sam na siebie rzucisz urok nieświadomie. Wtedy nic nie pomoże. Chyba że woda. Nalewa wody do plastikowej butelki, staje przed ikoną i rozpoczyna szeptanie: …zamawlaju od suchoty od kowtuna, i maczyti, i wsiakija boliezni, a ty nie soprotiwlajsia na swoich miestach ostonawlajsia, idi na suchije liesa i na porożnije polia, a ty od maczyti nie sporotiwlajsia na swoich miestach ostonawlajsia… Potem modlitwy z prawosławnego modlitewnika. I znów zamowy. Należy tę wodę popijać codziennie i modlić się przed ikoną. I będzie dobrze. Choroba ustępuje. Cierpliwym trzeba być. Czasem wiele razy przyjechać na zamawianie. Ona pieniędzy ode mnie nie weźmie. Żadnych. Od nikogo nigdy nie wzięła i nie weźmie. Podziękowań też nie. Bogu dziękować trzeba. Jeszcze placków mi zapakuje ciepłych. I jabłek z sadu przyniesie. Jej ciepło i serdeczność nie mają granic. Na stole stawia gorącą herbatę. Jest rozmowna, jakbyśmy były przyjaciółkami od lat. Widać jak wielką przyjemność sprawia jej obcowanie z ludźmi. Dużo opowiada o sobie, ale też jest ciekawa mojej osoby. Czym się zajmuję? Jestem lekarzem? To ją skonsultuję.
Dokończenie nastąpi
Ewa Zwierzyńska
Fot. autorka