Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (4)

    Syne, kab adkapać ich, paprasili Bronisia Czarnamysaho z susiednich Klabanaŭcaŭ. Toj uziaŭ z saboju jaszcze dvoch mużczyn i noczu pajechali na miesca tragedii. Kali paczali raskopvać jamu, z siaredziny trysnuła kroŭ. Pamału vyciahnuli dva trupy Sidaroviczaŭ i pa cichu pryviaźli ich da Kundziczaŭ. Myła ich…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    13. Stan nevyznačanosti

    Orła wrona nie pokona! [Antykomunistyčne hasło v vojennum stani v Pôlščy.] Statut Białoruskiego Zrzeszenia Studentów (BAS) pisavsie mnoju miêseci dva. Odnočasno my začali vyšukuvati „našych” studentuv u akademikach raznych vyžšych škôł u Varšavi i psychologično pudhotovlati jich do toho, što budemo rejestrovati biłoruśku studenćku organizaciju… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Kaliś pisali

Sołowki – wyspa tortur i śmierci. W baraku

(Wspomnienia z katorgi sowieckiej, cz. 5)

W baraku

W baraku wre jak w garnku. Każdy pcha się i biega, szukając „najlepszego” miejsca. Młodzi lokują się na górnych pryczach, starsi na dolnych, znacząc zajęte miejsca ułozeniem swego pakunka.

Wreszcie szukanie miejsc zostało ukończone, rotę podzielono na „wzwody” (rodzaj naszych plutonów), odprawiono apel, podczas którego przestaliśmy pół godziny, – i spoczynek.

Nie sądź jednak, Czytelniku, że każdy z nas legł na swem miejscu choć może twardo, choć może twardo i wygodnie i po przemęczeniu kilkudniowem wreszcie zasnął snem sprawiedliwego. Tak może się dziać nawet największym przestępcom tylko w kraju kulturalnym, którego masz szczęście być obywatelem, nie zaś w kraju Sowietów, w kraju najszumniejszych haseł wolnościowych, a zarazem największego ucisku, najstraszniejszych gromów na wyzysk kapitalizmu i wydzierania z ust robotnikowi i chłopu ostatniego kęsa w kraju pohańbienia najświętszych uczuć człowieka, rozpusty i upodlenia.

Wyznaczono nam na pryczach po 25 centymetrów, ani centymetra więcej i na tej przestrzeni musieliśmy ulokować rzeczy i siebie do snu, jeść, pić i… wszy tłuc, które prześladowały nas strasznie. Wyziewy 250 ludzi brudnych, na pół chorych, przykrytych cuchnącą bielizną, czyniły powietrze w baraku niemożliwem do zniesienia. Z braku powietrza dusiliśmy się wszyscy, lecz na to żadnej rady nie było.

Ponieważ na przestrzeni jednego metra pryczy musiały ułożyć się do snu aż cztery osoby, nie było innego wyjścia, jak położyć się tylko na jednym i tym samym boku wszystkim.

Pomimo znacznego przemęczenia zasnąć nie mogłem. Najprzeróżniejsze myśli krążyły po głowie, raz silne i gwałtowne jak wicher, co za ścianami gwizdał, to znów ciężkie i upiorne. Jak długo tak leżałem nie mogłem określić, gdy naraz posłyszałem siarczyste przekleństwo. Podniosłem głowę i w szarem świetle palącej się na środku lampki ujrzałem siedzącego opodal przybyłego wraz z nami kozaka – kubańca z wyłupianemi z przerażenia oczami, wodzącego po ścianach, które całkowicie były pokryte brunatnemi plamami rozduszonych i żywych pluskiew, co chwilę padających z sufitu na śpiących. Wiele osób też nie spało i na hałas podniosło się na swych miejscach. Ci również nie mogli od razu przystosować się do nowych warunków życia i biada im, jeśli nie potrafią uczynić tego zaraz.

Tu, gdzie życie występuje w całej swej bezwzględnej nagości, gdzie ludzie, w nadziei doczekania lepszego jutra, jak dzikie bestje walczą o egzystencję, a podłość i podstęp uwiły mocno swe gniazda – nie krępują się żadnemi względami. Tu człowiek za kawałek chleba gotów jest popełnić najohydniejszą zbrodnię, a za przyrzeczenie odzyskania wolności zamordować ojca lub brata. Jedyny ratunek – to skuć serce w żelazne obręcze, wytężyć maximum woli i za wszelką cenę przystosować się do nowej formy życia.

Ciszę, która wkrótce zaległa, po pewnym czasie znów zbudził okrzyk:

– Powierniś!

To hasło do przewracania się na drugi bok, gdyż wobec ciasnoty jedna lub parę osób uczynićby tego nie mogły. W grupie 15-20 ludzi, zajmujących jedną pryczę, zaczęto wszystkich budzić i cały szereg stopniowo przewrócił się na drugi bok. A za chwilę, pomimo nielitościwego dokuczania krwiożerczych insektów, na pryczy znów zaległa senna cisza.

Owo „hurtowe” przewracanie się z jednego odleżanego boku na drugi, jest niemniej od innych ciężką plagą Sołowek, gdyż pozbawia normalnego snu i rozstraja nery. To też później zaczęto przeważnie kłaść się „waletem”, to znaczy: u nóg jednego spoczywała głowa drugiego i tak cały szereg. Wprawdzie do cuchnącego powietrza baraku dołączył się wówczas „zapaszek” (często zbyt silny) nóg sąsiada, ale dawało to większą swobodę ruchów i chroniło przed gwałtownem szarpaniem chcących się przewrócić w nocy kolegów.

Nie mogłem zasnąć, oparłem głowę na łokciu i błędnie wodzilem palcami po sali. Wtem wzrok mój padł na miejsce, gdzie leżał najbliższy towarzysz z podróży b. wiceadmirał marynarki i zauważyłem, że on też nie śpi. Wstałem więc i zbliżywszy się do niego zagadnąłem:

– Nie śpi się?

– Ech, ciężko! – odrzekł. Zresztą po badaniach w G. P. U. – tu w ironicznie bolesnym grymasie skrzywił swą zmarszczkami pooraną twarz – mam tak rozstrojone nerwy, że i w lepszych warunkach nie wiem czy bym mógł spać. Zresztą – machnął ręką – niewiele mi już życia pozostało, czuję to…

Po pewnym namyśle takie oto rozpoczął opowiadanie o swem więzieniu i zesłaniu;

– Skazano mię na Sołowki bez terminu, a więc aż do śmierci, oskarżają zaś o szpiegostwo na rzecz Anglji… I znęcanoż to się nade mną na Łubiance (więzienie G. P. U.) mój Ty Boże! Trzy razy uroczyście i z namaszczeniem ogłaszano wyrok śmierci i zawsze dodawano, że jeżeli się przyznam do „wszystkiego”, to otrzymam w prezencie tylko 10 lat katorgi, a nawet i ta kara zostanie zmniejszona. Do czegoż miałem się przyznawać, jeżeli żadnego przestępstwa nie popełniłem, a rzekome uprawianie szpiegostwa było najwyraźniejszym wymysłem i podstępem. To też stale im powtarzałem: „jestem niewinny o o niczem nie wiem”.

Wówczas rozwścieczeni czekiści wprowadzali mię do lochów więzienia i kazali stawać „k stienkie”. Polecając duszę Bogu szykowałem się na śmierć. Padł strzał, lecz kula przelatywała nad głową nie wyrządzając mi żadnej krzywdy. Za pierwszym razem pomyślałem, że czekista chybił aczkolwiek odległość pomiędzy nami wynosiła zaledwie parę kroków. Wtem kat mój roześmiał się cynicznie i zarechotał:

– Ech, promachnułsia. Wproczem żal puli na takuju drań!

Zrozumiałem, była to tylko inscenizacja, zaprodukowana gwoli uczynienia zadość sadystycznej żądzy moich dręczycieli.

Odprowadzono mię znów do celi, by następnej nocy powtórzyć to samo. A gdy robiono trzeci taki eksperyment na moich nerwach, już nie obawiałem się niczego, wiedząc o co im chodzi. Nie pozostało to jednak bez śladu na mojem zdrowiu. Wskutek rozstroju nerwowego zapadłem na osłabienie pęcherza moczowego i cierpię przez to okropnie. W Moskwie miałem przynajmniej możność częstego zmieniania bielizny, a tu…

Na piersi smutnie opadła głowa i czuć było, że człowiek ten jest bliski największej rozpaczy.

– Nie zobaczę już więcej wolności – rzekł cicho i zapłakał.

Nie omylił się – po kilku miesiącach zmarł od brudów i wszy.

W toku rozmowy przyłączył się jeszcze do nas więzień grupy Czechów, który jako prezes komitetu kościelnego dostał 10 lat, za zbieranie bez zezwolenia władz pieniędzy na odnowienie kaplicy i ksiądz Baranowski, który za nawoływanie z ambony do moralności i za katechizację dzieci dostał 3 lata Sołowek.

A gdy mu zaproponowano wymianę do Polski, nie zgodził się nie chcąc porzucić swojej parafji, z którą utrzymywał listowny kontakt i w czasie uwięzienia. (Oto przykład prawdziwego misjonarstwa na Wschodzie. Przyp. red.).

Aczkolwiek mówiliśmy cicho, ksiądz B. uprzedził nas, by o żadnych przeżyciach nie opowiadać, gdyż można za to narazić się na karę administracyjną w lepszym wypadku, a na dodanie terminu w gorszym.

Nad rankiem powietrze w baraku stało się do tego stopnia nieznośne, że dyżurny kompanji zmuszony był otworzyć drzwi, przez które bladymi kłębami gwałtownie zaczęło wdzierać się nieco świeższego powietrza.

(D. c. n.)

Franciszek Pietkiewicz

„Kurjer Wileński”, nr 4 (2246), 6 stycznia 1932 r.

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • У лістападзе

    505 – 1519 г. Заканчэньне пабудовы Барысаглебскай царквы ў Навагарадку, помніка архітэктуры готыкі. 445 – 1579 г. Пераўтварэньне Віленскай Езуіцкай Акадэміі ў Віленскі Унівэрсытэт – першы унівэрсытэт ва ўсходняй Эўропе. 405 – 1619 г. Надрукаваньне „Грамматики словенския правильная синтагма” Мялеція Сматрыцкага. 325 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (456) – У 1568 г. пачала дзейнасьць заблудаўская друкарня ў маёнтку Рыгора Хадкевіча, у якой друкаваліся кірылічныя кнігі, між іншым „Евангельле вучыцельнае” (1569) і „Псалтыр з Часасловам” (1570).
  • (208) – 4.11.1816 г. у мястэчку Кублічы каля Лепеля нар. Арцём Вярыга-Дарэўскі (пам. у ссылцы ў Сібіры ў 1884 г.), паэт, драматург, публіцыст. Быў сябрам У. Сыракомлі, В. Дуніна-Марцінкевіча. Пісаў на беларускай і польскай мовах. Запачаткаваў беларускія пераклады творчасьці А. Міцкевіча, між іншым пераклаў „Конрада Валенрода”.
  • (137) – 4.11.1887 г. у Капылі, Слуцкага павету нар. Зьміцер Жылуновіч (літаратурны псэўданім Цішка Гартны, замучаны савецкай бясьпекай 11.04.1937 г.), пісьменьнік, выдатны беларускі дзяржаўны дзеяч. Пісаць пачаў у 1908 г. у „Нашай Ніве”.
  • (109) – у лістападзе 1915 г. у выніку стараньняў беларускіх нацыянальных дзеячаў (падчас нямецкай акупацыі) пачалі адкрывацца на Віленшчыне першыя беларускія школы.
  • (95) – 4.11.1929 г. у в. Таргуны каля Докшыц нар. Сяргей Карніловіч, выпускнік Гімназіі імя Янкі Купалы ў Віндышбэргэрдорфе (Нямеччына). З 1949 г. жыў у эміграцыі ў Кліўленд (ЗША). Адзін з самых актыўных арганізатараў беларускага грамадзка-рэлігійнага жыцьця ў гэтым горадзе, між іншым

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis