Sto dwadzieścia lat temu, a dokładnie 9 stycznia 1903 roku, w Podolanach – dawnej wsi, a obecnie części Białowieży, przyszedł na świat Konstanty Kozak. Nikt w jego rodzinie nie spodziewał się, że mały Kościa w przyszłości zostanie znanym na terenie Puszczy Białowieskiej hodowcą koników polskich, które od swych wymarłych przodków nazywane są popularnie tarpanami. Tarpany, to był jego ulubiony temat.
Przodkowie Konstantego osiedlili się w Podolanach już w XVIII wieku. Dziadek hodowcy utrzymywał się jeszcze z roli, ale ojciec pracował już jako gajowy. Gdy w 1915 roku carska administracja leśno-łowiecka ewakuowała się w głąb Rosji, rodzinę gajowego wywieziono do Niżnego Nowgorodu. Wrócili stamtąd jesienią 1918 roku. W Puszczy byli jeszcze Niemcy. Konstanty miał wówczas niespełna 16 lat i zapamiętał, jak okupanci przed wyjazdem stąd powołali straż leśną, złożoną z 20 pieszych i 5 konnych, którym wydano broń i amunicję. Sprostował też oficjalną wersję zabicia ostatniego żubra w lutym 1919 roku przez Bartłomieja Szpakowicza w nadleśnictwie Browsk. Według niego jest to informacja mylna. On sam widział, jak w marcu 1919 roku miejscowy kowal Stanisław Arantowicz zorganizował polowanie na żubrzycę, która wyszła z lasu na pole w Podolanach. Żubrzycę zastrzelono niedaleko jego domu. W obławie uczestniczyło siedem osób.
Konstanty początkowo pracował w lesie przy wycince drzew, później przeniósł się do tartaku. 15 kwietnia 1935 roku został pierwszym dozorcą-hodowcą koników polskich w wybudowanej na terenie Nadleśnictwa Gródek zagrodzie o powierzchni 4 hektarów. On też uczestniczył w jej budowie. Twierdził, że był to najciekawszy okres w jego życiu.
Hodowla koników powstała dzięki staraniom prof. Tadeusza Vetulaniego. Prowadził on nad nimi badania naukowe, opublikował też na ten temat kilka prac. Jego pragnieniem było założyć w warunkach Puszczy Białowieskiej regeneracyjną hodowlę dawnego tarpana leśnego, który zmieszał się z rasą zwykłych koni. Takie hybrydy zachowały się w okolicach Biłgoraja i Zamościa. Ich przodkowie pochodzili z Puszczy Białowieskiej; ostatnie osobniki zostały wywiezione stąd pod koniec XVIII wieku.
Przywozem koników do Białowieży zajmował się osobiście prof. Vetulani. Pierwsze sześć sztuk przybyło 8 lutego 1936 roku. Zaaklimatyzowały się one tutaj stosunkowo szybko. Do połowy 1937 roku ich liczba powiększyła się do 11 sztuk; w stadzie były również źrebięta, które przyszły na świat w białowieskim zwierzyńcu. Ponadto znajdowały się w nim dwie klacze, które zakupiono 10 maja tego samego roku w Mydlnikach pod Krakowem. Do końca 1937 roku pogłowie koników wzrosło do 21 sztuk. Dużo ich zostało pozyskanych do hodowli dzięki Głównej Komisji Remontowej Ministerstwa ds. Wojskowych. Przedstawiciele Komisji zakupywali koniki w woj. wileńskim, na Polesiu i w Jarosławlu. Jedną klacz z ogrodu zoologicznego przekazał Białowieży Uniwersytet Poznański. W tym samym roku całą hodowlę przeniesiono do nowego 22-hektarowego zwierzyńca wybudowanego na terenie nadleśnictwa, które nazywało się… Zwierzyniec. Wszyscy się cieszyli, kiedy u nowo narodzonego źrebięcia pojawiały chociażby najmniejsze cechy typowe dla dzikiego tarpana leśnego. Konstanty z czasem zżył się z konikami do tego stopnia, że nie było dla niego milszych na świecie zwierząt, jak właśnie one. Opiekował się nimi, karmił, poił. Cieszył się niezmiernie, kiedy na świat przychodziły kolejne sztuki. W sierpniu 1939 roku ich pogłowie w Puszczy wynosiło już 40 sztuk (z tego 35 sztuk przebywało w zwierzyńcu).
Gdy we wrześniu 1939 roku rozpoczęła się II wojna światowa, cała Puszcza Białowieska znalazła się pod okupacją radziecką. Dyrektor Parku, prof. Jan Jerzy Karpiński, przed opuszczeniem Białowieży wypłacił Kozakowi z góry trzymiesięczną pensję, wydał broń i polecił pilnie strzec koników, a następnie przekazać je tej władzy, która tu nastanie. I tak Kozak przekazał koniki Rosjanom. Ci na szczęście hodowli nie wstrzymali, próbowali ją nawet rozwijać. Prace nad odnowieniem gatunku – według informacji Kozaka – rozpoczął prof. Wit, który przyjeżdżał do Białowieży aż z Moskwy. Na miejscu pracowali zootechnicy Chudiakow i Kułagin, również lekarz weterynarii Nożnikowa. Wiosną 1941 roku Kozak został skierowany do budowy nowego zwierzyńca na Dzikim Nikorze, ale prace te przerwała napaść Niemiec na ZSRR.
Lata okupacji niemieckiej były ciężkie zarówno dla ludzi, jak i zwierzyny. Kozakowi kilka razy groziła śmierć, gdyż do wychodzących z lasu Niemcy strzelali bez ostrzeżenia. Inni strażnicy uciekli albo zrezygnowali z pracy, on jednak wytrwał, doglądając nie tylko koników, ale także żubrów. Zdarzało się, że odwiedzali go partyzanci.
Hodowla zmarniała. Niemcy nie dbali o tarpany. Już na początku swego panowania w Białowieży wywieźli 20 najcenniejszych sztuk z przedwojennego przychówku do ogrodów zoologicznych Berlina, Monachium i Królewca. Kolejna partia, składająca się z ośmiu sztuk, została wysłana w lutym 1942 roku. W następnym roku wysłano jeszcze dwie sztuki, a w 1944 roku, na kilka miesięcy przed zakończeniem działań wojennych na tym terenie, trzy tarpany otrzymał naczelnik białowieskiego garnizonu Frevert. Podczas okupacji pracami w zwierzyńcu kierował nadleśniczy Szulc.
Puszcza Białowieska odetchnęła dopiero w połowie lipca 1944 roku. Radzieckie kierownictwo wojskowe już na drugi dzień po wypędzeniu stąd hitlerowców zainteresowało się hodowlą tarpanów. NKWD sprawdziło Kozaka. Uwierzono mu, że zajmował się tylko opieką nad tarpanami. Otrzymał nowe papiery, dostał nawet broń i polecenie opiekowania się resztkami hodowli. Przez ponad dziesięć dni, dopóty Rosjanie nie zdobyli Bielska Podlaskiego, w jego stróżówce mieścił się tymczasowo sztab wojskowy. Z tego okresu Konstanty zapamiętał szczególnie kapitana Pinczuka, który pomagał mu w organizacji pracy.
W momencie przejęcia hodowli przez władze polskie w zwierzyńcu znajdowało się 13 koników. Nowy dekret, na podstawie którego Kozak został zatrudniony na swym starym miejscu, wręczył mu osobiście dyrektor Karpiński. Było to 15 marca 1945 roku. Niebawem do Białowieży przyjechał profesor Vetulani, wznawiając swoje badania. Jeździł nawet do Niemiec szukać wywiezionych koników, ale ich nie odnalazł.
W lipcu 1949 roku w rezerwacie koników pojawiła się egzema. Dyrektor BPN polecił Kozakowi objąć wszystkie funkcje leśniczego, aż do zlikwidowania choroby.
W 1964 roku Kozak został awansowany ze starszego strażnika hodowcy na leśniczego. Od tego czasu w zakresie jego obowiązków znalazła się również opieka nad żubrami. Hodowla tarpanów stanęła w miejscu. Nie udawało się uzyskać nowych cech, typowych dla tego gatunku. Na nieszczęście zmarł też prof. Vetulani. W Parku zaczęto się zastanawiać, co robić dalej. Ktoś zaproponował pooznaczać wszystkie koniki i wypuścić je na wolność. Zrobiono już nawet odpowiednie stemple (jeden taki stempel Kozak zachował sobie na pamiątkę), ale w końcu uznano, że to rozwiązanie bezsensowne. Hodowlę na polecenie Ministerstwa Rolnictwa przejął PGR w Popielnie. Koniki, które obecnie można oglądać w rezerwacie pokazowym, to są potomkami sztuk ze starej hodowli.
W lipcu 1963 roku Kozak kupił w BPN jednego tarpana, którego zaprzęgał jak normalnego konia. Używał go przy pracach polowych. Sąsiedzi pilnie obserwowali, jak się konik sprawuje.
O tym, że praca przy żubrach jest bardziej niebezpieczna niż przy konikach, Kozak miał okazję przekonać się nie raz. Włodzimierz Pirożnikow – szef Ośrodka Hodowli Żubrów BPN – odnotował jedno z takich niebezpiecznych zdarzeń w pierwszym tomie „Księgi Pamiątkowej Żyrowiaków” (Gołuchów-Kielce 1990):
„Pewnego razu w maju, w jednej z zagród rezerwatu hodowlanego padło cielę. Matka żubrzyca już trzecią dobę nie odstępowała nieżywego zwierzęcia. Z uwagi na postępujący rozkład padliny i względy sanitarne obowiązkiem strażników i hodowców było usunięcie padliny poza obręb rezerwatu, by ją po wykonaniu sekcji zakopać. Spośród obecnych sześciu strażników najstarszy wiekiem był Konstanty Kozak. Odbyła się narada, prowadzona oczywiście w języku białoruskim. Toczyła się ona mniej więcej następująco:
– Nu, Kazak, ty użo starejszy ad nas usiech. Swaje doczki ty użo addau zamuż. Biary hety czartapałoch i prahani jejo k czortu”. Oznaczało to, że leśniczy miał wziąć wypchany sianem kombinezon uwieszony na dłuższej żerdzi i sprowokować odejście żubrzycy od martwego cielęcia. Kozak rzeczywiście, zniewolony argumentacją kolegów, ruszył naprzód. Żubrzyca, spostrzegłszy zbliżającego się intruza, natychmiast zaatakowała go z właściwą sobie wściekłością. Przerażony leśniczy zawrócił i zdołał dobiec do ogrodzenia, gdzie jednak przewrócił się na wiszącym korycie karmowym, umocowanym na szczelnym płocie… Rozszalałe zwierzę starało się zębami ściągnąć człowieka pod przednie racice… Strażnicy stojący na ryglu płotu darli się z całych sił do spółki z poszkodowanym leśniczym, nie przebierając w słowach. W tym czasie dwóch innych strażników wpadło przez otwór w płocie i wywlekło nieszczęsne cielę. Atakująca żubrzyca pozostawiła na chwilę leżącego Kozaka i pobiegła z powrotem do opuszczonego dziecka. Tej chwili wystarczyło, by koledzy wyciągnęli na pół żywego ze strachu leśniczego poza ogrodzenie, do korytarza. Wszyscy obecni, oczywiście prócz Kozaka, byli dumni z pomysłowego wykonania bojowego zadania”.
Konstanty Kozak przeszedł na emeryturę 1 maja 1968 roku, po 33 latach nieprzerwanej pracy na tym samym miejscu. Będąc już na emeryturze z większą pasją zaczął poświęcać się przewodnictwu turystycznemu. Wycieczki oprowadzał już od chwili utworzenia Koła Przewodników PTTK w Białowieży 26 kwietnia 1959 roku, był członkiem jego pierwszego zarządu. Należał do grona najaktywniejszych przewodników białowieskich. Na trasie można go było spotkać o każdej porze roku. Zdjęcie Konstantego Kozaka, prowadzącego grupę wycieczkową w ścisłym rezerwacie przyrody, znalazło się nawet w wydanej w NRD książce A. Körnera i R. R. Vettera pt. „Wildnis der Wisente”.
Za wybitne zasługi na niwie przewodnictwa Kozak otrzymał nagrodę, przyznaną mu przez Zarząd Koła Przewodników PTTK w Białowieży. W tym czasie stykałem się z nim dosyć często i zawsze podziwiałem jego kondycję. Wydawało się, że ten człowiek jest nie do zdarcia. Niestety, czasu oszukać nie da się nikomu.
Konstanty Kozak zmarł 22 listopada 1984 roku w wieku 81 lat. Jego żona Maria dołączyła do niego 20 listopada 1998 roku, dożywając 89 lat. Oboje spoczywają we wspólnym grobie na białowieskim cmentarzu.
Piotr Bajko