Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    23. Zabytaja tragedia kala Krynak (4)

    Syne, kab adkapać ich, paprasili Bronisia Czarnamysaho z susiednich Klabanaŭcaŭ. Toj uziaŭ z saboju jaszcze dvoch mużczyn i noczu pajechali na miesca tragedii. Kali paczali raskopvać jamu, z siaredziny trysnuła kroŭ. Pamału vyciahnuli dva trupy Sidaroviczaŭ i pa cichu pryviaźli ich da Kundziczaŭ. Myła ich…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    13. Stan nevyznačanosti

    Orła wrona nie pokona! [Antykomunistyčne hasło v vojennum stani v Pôlščy.] Statut Białoruskiego Zrzeszenia Studentów (BAS) pisavsie mnoju miêseci dva. Odnočasno my začali vyšukuvati „našych” studentuv u akademikach raznych vyžšych škôł u Varšavi i psychologično pudhotovlati jich do toho, što budemo rejestrovati biłoruśku studenćku organizaciju… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Opowiadanie

Palteczko

(z cyklu „Nieistotne opowieści”)

– A co z opowieścią o Żydach w Mętnej? – Luba wzięła z półki gruby brulion w miękkich zielonych okładkach. – O tej rodzinie, którą Niemcy wywieźli do getta w Siemiatyczach, a stamtąd zapewne do Treblinki? 

Gdy Michał zaczął pisać swoje opowieści, przeglądali razem jego notatki i odnaleźli wśród nich spisany z dyktafonu zapis rozmowy z ciotką Eugenią. Fragmenty jej wypowiedzi składały się  na niezbyt wyraźny obraz żydowskiej rodziny, której dom stał na niewielkim wzniesieniu tuż przy wjeździe do wsi od strony Siemiatycz, przy drodze, na górce, po lewej stronie. Spłonął w 1944 roku, jak zresztą większość domów, podpalonych przez uciekających Niemców. Ten żydowski dom zniknął z krajobrazu, bo nie miał go kto odbudować. Zniknął też ze wspomnień, rozmów, zniknął z opowieści. Jakby go nigdy nie było. A był przecież.

*

(…)Siedzieli na końcu wsi i czekali aż ta cała spłonie. Dominika, matka ciotki Eugenii i Died (– Ty chyba joho ne znajesz – powiedziała ciotka Eugenia do Michała, a ten kiwnął głową, bo go nie znał). Wieś płonęła bardzo dobrze, zapalone strzechy dymiły i chętnie wystrzeliwały jasnymi płomieniami. Jedną z chat, stojącą pośrodku, akurat na rozstaju dróg, ktoś uratował – zanim ogień rozszedł się po dachu powyrywał ze strzechy palące się snopy, odrzucając je byle gdzie. Poparzone i osmolone ręce to nie tak wiele za ocalenie domu – ktoś potem powiedział. Niestety dużej, nowej chaty dwa podwórza dalej, po drugiej stronie drogi, nie dało się uratować. Na początku nie chciała się palić, więc zniecierpliwieni żołnierze polali ścianę benzyną. 

Siedzieli teraz i czekali na śmierć. Żołnierz w niemieckim mundurze mówił po polsku. Nazwał ich bandytami, choć jakoś tak bez przekonania, jakby sam nie wierzył w to, co mówił. Bo też i nie wyglądali na bandytów. Dominika miała oczy mokre od łez, nie wiadomo, czy bardziej ze strachu i emocji, czy może od dymu, który powoli rozwiewał się wśród drzew i krzaków. Żołnierz patrzył na nich i na dopalającą się wieś, oni zaś ukradkiem spoglądali na jego prawą rękę obejmującą lufę karabinu. Drgnęli, gdy go uniósł… Ten jednak zapytał tylko:

– To co, wasze domy już się spaliły?

Dominika bojąc się spojrzeć mu w oczy odpowiedziała cicho:

– Tak, spaliły się. Spaliły na pewno…

– To dobrze – powiedział żołnierz. Skinął głową i  kazał im wracać do wsi.

*

– Nie potrafię opisać miejsca, którego nie znam – Michał wziął brulion do ręki i położył go na chwilę na kuchennym stole. – Nie umiem. Żeby było wiarygodnie i przekonująco. Czyjeś wspomnienia… To dla mnie za mało, żeby napisać zdanie.  

– No tak, zdania piszą się same – Luba podniosła zeszyt i zaczęła go kartkować. Mówiła powoli, skupiając się na tekście. Wskazała ołówkiem na zapiski w dole strony: – O, tutaj. Tu ciotka Eugenia opowiada o żydowskim domu. O tym miejscu, gdzie stał. Przeczytać ci?

– Nie, niekoniecznie – Michał odpowiedział trochę nieobecnym głosem. Wyglądał na zamyślonego. Nagle się ożywił i zaczął opowiadać.

– Kiedyś szukałem tam kasztanów… – popatrzył na Lubę i uśmiechnął się lekko. – Do szkoły, do robienia ludzików. Żołędzi miałem dużo, za to kasztana ani jednego. Ktoś w domu powiedział mi, że w tej kępie drzew za wsią, na prawo, za skarpą, rośnie kasztanowiec. Ale kto to powiedział? Hm… Nie pamiętam. Poszedłem tam i zdziwiłem się, że w ogóle nie znam tego miejsca. Zdziwiłem się, bo wydawało mi się, że znam wszystkie miejsca w okolicy. A tu, proszę, coś nowego. To miejsce nie miało żadnej nazwy. Rosły tu stare drzewa i krzaki, a pole nie miało regularnych kształtów, nie dochodziło do ogrodzenia podwórza, tylko dziwnie kończyło się na linii tych grubych drzew. Dlaczego nikt nie wykarczował tych zarośli? – zadawałem sobie pytanie. Ale gdy tylko stamtąd wyszedłem, szybko o nim zapomniałem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że byłem tam zaledwie kilka razy w życiu, dwa, może trzy…

– Pójdźmy tam dzisiaj – powiedziała Luba. Michał jakby się zawahał, ale po chwili zastanowienia zgodził się. Ustalili jednak, że pójdą jutro zaraz po śniadaniu.  Dzisiaj było już za późno na spacer. 

*

Przy śniadaniu Luba przeglądała zeszyt z notatkami.

– Zobacz – podsunęła brulion Michałowi i wskazała ołówkiem kilka linijek na dole strony. – Ciotka mówiła o żydowskiej gospodyni: „Mejerycha”, czyli Mejerowa, żona jakiegoś Mejera, może Meyera przez „y”.

Michał spojrzał i odrzekł:

– Tak, tak samo jak o innych kobietach ze wsi. Używa imion mężów zamiast ich własnych. Na przykład Oleszczycha to była żona Oleśka, Terenticha – Terentija. Zdaje się, że ta żydowska rodzina była akceptowana przez wieś i chyba uznawana za swoją. A mimo to… – Michał nie dokończył zdania i zakreślił ołówkiem fragment tekstu. – Tu wspominała o dwóch dziewczynkach, z którymi razem chodziły do lasu na jagody, do „szesnastego oddziału” – dodał. – Dziwne, że nie pamięta ich imion.

– Tyle lat temu to było. Zapomniała po prostu. 

– Raczej wymazała z pamięci.

– A jest jakaś różnica? 

– Jest. 

Luba patrzyła na Michała, jakby domagała się wyjaśnień.

– Zapominanie jest… – Michał zawahał się na chwilę. – Mija czas i zapominasz. Zapominanie jest ciągle. To taki nasz mechanizm obronny. Życie wypełnia się stale coraz to nowymi zdarzeniami i doświadczeniami, a one zakrywają tamte dawne. Można powiedzieć, zasypują przeszłość. Powstaje taka gruba skorupa, która przykrywa to, co było kiedyś i nasze dawne przeżycia. Zapominanie wygrywa z pamiętaniem i dzięki temu pozwala nam normalnie żyć. No, ale czasem pod wpływem jakiegoś silnego doznania ta warstwa pęka i kruszy się, a wtedy nagle wracają dawno zapomniane zdarzenia, osoby, wrażenia. 

– Co masz na myśli, jakie doznania?

– No, nie wiem, to może być cokolwiek, co spowoduje, że wspomnienie na chwilę przejmuje nad tobą kontrolę. Spotykasz na przykład kogoś z dawnych czasów i od razu umieszczasz go tylko w tamtym przeszłym kontekście – bo przecież w twoim bieżącym życiu jest nieobecny. 

– Czyli gdyby ktoś twojej ciotce powiedział na przykład: „Pamiętasz, jedna z tych dziewczynek, córek Mejera, upadła z koszykiem jagód i rozbiła kolano..”, prawdopodobnie przypomniałaby sobie jej imię.

– Bardzo możliwe. Ale raczej nikt jej nie przypomni i chyba nie zrobił tego w przeszłości. Bo mimo tych wspólnych lat, ci swoi Żydzi nie byli traktowani tak, jak inni mieszkańcy wsi. Z nikim nie byli spokrewnieni, mieszkali na uboczu, kilkadziesiąt metrów za ostatnim domem… 

Mielnik. Główna bóżnica. Rys. Jarosław Wojtach, ilustracja pochodzi z T. Wiśniewski, Bóżnice Białostocczyzny, Białystok 1992
Mielnik. Główna bóżnica. Rys. Jarosław Wojtach, ilustracja pochodzi z T. Wiśniewski, Bóżnice Białostocczyzny, Białystok 1992

Michał przypomniał nagle, że przed wojną babcia Dominika bywała czasem w tym domu. Przychodziła rozpalać w piecu podczas szabasu. Zaczął głośno zastanawiać się, czy wspominała coś o zapłacie.

– Bułki pszenne, śledzie… Coś mi się kojarzy. Ale nie wiem, czy to nie inna scena. Jedzie sobie Mejer z Mielnika i wtedy podchodzi do niego babcia Dominika. Dostaje bułkę..? Nie pamiętam. Za rozpalanie w piecu dawali jej chyba jakieś drobne pieniądze.  

– Byli religijni – powiedziała Luba, gdy Michał przerwał na chwilę. – Dla ludzi na wsi dziwnie, a może nawet, śmiesznie religijni…

– Oj, chyba nie – wtrącił się Michał. – Byli po prostu Żydami. 

*

(…)W lesie. Nie wiadomo gdzie. I dobrze, że nie wiadomo. O to chodziło, żeby się schować. A on jeździł po całym lesie, jakby – Hospodi Boże prosti – przeczuwał, jaki los może go tu spotkać. Ludzie uciekli ze wsi do lasu. Choć nie wszyscy, bo niektórzy wahali się. Uciekać, ratować się, czy pilnować domu, który za chwilę płonął. Jeździł i jeździł. Po całym lesie. I tu mu nie pasowało, i tu nie pasowało, i zatrzymywał się, i ruszał. Oglądał za siebie, patrzył w górę, nasłuchiwał przelatujących pocisków. W wielkim lesie jest tak dużo miejsca, gdzie mogą spadać, wybuchać… Jak tam nie trafić? Jak nie trafić w to jedno, jedyne miejsce, gdzie wybuchnie pocisk? To łatwe. A może jednak trudne? Stać nieruchomo, nie szukać niczego. Nie szukać swego przeznaczenia. – O, tu będzie dobre miejsce – powiedział w końcu do brata. – Kopiemy. Dół, bezpieczne miejsce. Ukryjemy się. Wybuch zagłuszył jego słowa. Leżał. Chwycił brata za rękę. Odłamek wbił się głęboko. Brat opowiadał potem, że coś jeszcze mówił, zanim skonał. Nie było czasu rozpaczać. Z siostrą przebrali go w nowe ubranie. Zostawili w tym dole i przykryli gałęziami. Następnego dnia w tajemnicy zawieźli do cerkwi w Mielniku i pochowali na cmentarzu. 

*

– Zobacz – powiedziała Luba – jak twoja ciotka doskonale pamięta wszystkich innych mieszkańców, ich imiona, rodzinne powiązania, wygląd i szczegóły zachowania, ba, nawet intonację głosu.  Pamiętasz, jak  usiłowała naśladować głosy osób znajdujących się w konkretnych sytuacjach sprzed ponad  pięćdziesięciu lat? 

– Tak, dość łatwo przypominała sobie wszystkich – odpowiedział Michał. – Jak tego  człowieka, który szukał w lesie schronienia przed Niemcami i żadne miejsce mu nie pasowało. „Szukał nie wiadomo czego” – jak mówiła ciotka. W końcu, gdy się zatrzymał, to w pobliżu spadł i wybuchł pocisk, który go śmiertelnie zranił. 

– Ten człowiek umarł ponad siedemdziesiąt lat temu, a ciotka wciąż pamięta jego głos – dodała Luba. – Jakby go słyszała przed chwilą. Patrzyłam na nią i miałam wrażenie, że widzi tamtą scenę sprzed lat. I pamięta wszystkich… 

– Wszystkich, ale nie Żydów – dokończył Michał. 

Wziął do ręki dyktafon, na którym zapisana została rozmowa z ciotką Eugenią i zaczął szukać pliku z odpowiednim fragmentem nagrania. W końcu go znalazł i przez chwilę słuchali z Lubą tej krótkiej opowieści. Gdy wyłączył dyktafon, mówił dalej:

 – Zachowała w pamięci różne szczegóły, bo przez całe swoje życie obracała się tylko wśród znanych, bliskich osób. Na wsi wszyscy sobie nawzajem wzmacniali te wspomnienia – one co raz przewijały się w zwykłych rozmowach. Zwróć uwagę, jak tu wszyscy świetnie się znają, w kółko powtarzają, kto kim jest, czyim bratem, kuzynem, szwagrem… Zawsze nas tak bawią te rozmowy. A Żydzi? No cóż, zniknęli po prostu i nikt ich nie wspominał, bo nie byli tu z nikim związani. Żyli w swojej rodzinie, swoich tradycjach, świętach, nawet język mieli własny, choć trzeba przyznać, że na wsi mówili „po swojomu” . I gdy ich zabrakło – fizycznie – to zniknęli również mentalnie. Myślę, że świadomość sięga do wspomnień tylko wtedy, gdy potrafi się uczepić jakiegoś trwałego, istniejącego w rzeczywistości bytu. 

– A nasi Żydzi odeszli w niebyt…

– Otóż to. I to jest właśnie wymazanie z pamięci. Zupełne zerwanie więzi pomiędzy wspomnieniem, a kolejnymi zdarzeniami, dalszymi i bliższymi. To jest jak śmierć wspomnienia i ten koniec nastąpił dawno temu.

– A „palteczko”, które uszyła Mejerycha ciotce? Pamiętasz, jak wspominała wizytę w żydowskim domu, gdy je przymierzała? Jednak coś zostało.

–  Tak, „palteczko” zostało. Noszone pewnie przez jakiś czas przez ciotkę, a potem przez jej młodszą siostrę, moją matkę. Mejerycha musiała być dobrą krawcową. Może gdyby teraz pokazać to „palteczko”, przypomniałaby sobie coś jeszcze o dziewczynkach Mejerów? Może, nie wiem. 

– Ale palteczka nie ma.

– Kiedyś było. Ale pewnie się rozpadło. Albo może oddano je jakiemuś szmatnikowi, który przejeżdżał przez wieś i zbierał od ludzi niepotrzebne szmaty, wymieniał je na różne fanty. Może któraś ze starych szklanek w naszym kredensie – o, na przykład ta w czerwone kwiatki – ma z nim coś wspólnego? Może kupiono je od szmatnika  za tamto „palteczko”?

– Zapytasz?

– Tak. Zapytam jutro.

*

Wyszli od razu po śniadaniu. Gdy dotarli do końca wsi, zaczęło padać. Nie wzięli ze sobą płaszczy, więc schowali się pod lipą, tuż przed ostatnim domem. 

– Zobacz, zaraz przestanie – powiedział Michał i popatrzyli z Lubą na niewielką ciemną chmurę, przesuwającą się powoli po jasnym niebie. Po drugiej stronie drogi, już za tabliczką z nazwą miejscowości, na pagórku, zaraz za niewysoką skarpą, zieleniły się umyte deszczem klony i kasztanowce. 

Jerzy Sulżyk

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • У лістападзе

    505 – 1519 г. Заканчэньне пабудовы Барысаглебскай царквы ў Навагарадку, помніка архітэктуры готыкі. 445 – 1579 г. Пераўтварэньне Віленскай Езуіцкай Акадэміі ў Віленскі Унівэрсытэт – першы унівэрсытэт ва ўсходняй Эўропе. 405 – 1619 г. Надрукаваньне „Грамматики словенския правильная синтагма” Мялеція Сматрыцкага. 325 …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (456) – У 1568 г. пачала дзейнасьць заблудаўская друкарня ў маёнтку Рыгора Хадкевіча, у якой друкаваліся кірылічныя кнігі, між іншым „Евангельле вучыцельнае” (1569) і „Псалтыр з Часасловам” (1570).
  • (208) – 4.11.1816 г. у мястэчку Кублічы каля Лепеля нар. Арцём Вярыга-Дарэўскі (пам. у ссылцы ў Сібіры ў 1884 г.), паэт, драматург, публіцыст. Быў сябрам У. Сыракомлі, В. Дуніна-Марцінкевіча. Пісаў на беларускай і польскай мовах. Запачаткаваў беларускія пераклады творчасьці А. Міцкевіча, між іншым пераклаў „Конрада Валенрода”.
  • (137) – 4.11.1887 г. у Капылі, Слуцкага павету нар. Зьміцер Жылуновіч (літаратурны псэўданім Цішка Гартны, замучаны савецкай бясьпекай 11.04.1937 г.), пісьменьнік, выдатны беларускі дзяржаўны дзеяч. Пісаць пачаў у 1908 г. у „Нашай Ніве”.
  • (109) – у лістападзе 1915 г. у выніку стараньняў беларускіх нацыянальных дзеячаў (падчас нямецкай акупацыі) пачалі адкрывацца на Віленшчыне першыя беларускія школы.
  • (95) – 4.11.1929 г. у в. Таргуны каля Докшыц нар. Сяргей Карніловіч, выпускнік Гімназіі імя Янкі Купалы ў Віндышбэргэрдорфе (Нямеччына). З 1949 г. жыў у эміграцыі ў Кліўленд (ЗША). Адзін з самых актыўных арганізатараў беларускага грамадзка-рэлігійнага жыцьця ў гэтым горадзе, між іншым

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2024 Czasopis