Pa prostu / Па-просту

  • Nimiecki „palicjant” z Plantaŭ (1)

    Z cyklu "Płacz zvanoŭ" (Cz. 26)

    Pra nimieckich palicjantaŭ z hetaj wioski (u papierach Nowaj Świdziłaŭki), szto sześć wiorst na pałudniowy zachad ad Krynak, ja ŭże pisaŭ. Zaraz jak nastali hitleraŭcy, u aŭguście 1941 r. kala dwaccaci maładych mużczyn – katolikaŭ z Planataŭ, Guraniaŭ, Barsukowiny i Padlipak pryjszli na pastarunak nimieckaj…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Hapčyna vnučka

    Siête stałosie v marciovi.

    Porankami šče trochi moroziło, ale dniom sonečko dobre hrêło, sniêh davno rozstav napreč. Posliêdnich para dion pohoda była vže vesnianaja.Agata šparko išła z dočkoju na prystanok, vony vybralisie do Biłostoku do dochtora. Marjola raz-po-raz pudbihała, starajučysie pospiêti za materoju, a siête ne było takoje proste…. ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Opowiadanie

ORMO

Pradziadek autorki, lata dziewięćdziesiąte ub. wieku Ze zbiorów rodzinnych
Pradziadek autorki, lata dziewięćdziesiąte ub. wieku
Ze zbiorów rodzinnych

– Dzień dobry, babciu – powiedziałam, wchodząc do jej mieszkania z moim małym Misiem. – Zobacz, Misiu, tutaj masz jagódki…

– A tu truskawki…

– O, i truskawki…

– I takie kolorowanki…

– O, kolorowanki… 

– Babciu, posłuchaj… – powiedziałam, bujając Misia z kolorowanką na kolanie.

– Słucham – usiadła.

– …Jest taki konkurs na opowiadanie o Podlasiu. I sobie pomyślałam, żeby opisać jedno święto, tak od początku do końca. Jak kiedyś było. Najlepiej jakieś podlaskie święto. Takie wiesz…

– Ojej… Mówiłaś mi…  Ale wiesz, tyle się ostatnio działo… Nie przygotowałam się.

– No dobrze. To może… może chociaż Wigilię opiszę? Tak od początku do końca.

– Od początku? No, to wiadomo: cały dzień trzeba było pościć – powiedziała babcia, zjadła jagódkę i zaplotła dłonie wokół kolana.

– Zapisuję to sobie – otworzyłam zeszyt. Misio ściągał właśnie z półki aniołka z porcelany.

– Dopiero jak pierwsza gwiazdka była, to się siadało do Wigilii – mówiła babcia, patrząc na Misia.

– A były jakieś szczególne zwyczaje? Że na przykład u katolików było tak, a u prawosławnych inaczej? – zagaiłam.

– Nie – odpowiedziała babcia. – U wszystkich tak samo było.

– A było takie święto… Jare Gody? Nie, przepraszam… Szczodre Gody? – zapytałam z nadzieją.

– Co? Nie, czegoś takiego nie było – pokręciła głową.

– Aha – odpowiedziałam zawiedziona. Długopis zawisł mi nad kartką.

– No a jak kolędnicy chodzili… – podjęłam po chwili.

– Chodzili po południu w pierwszy dzień świąt z gwiazdą. W południe było nabożeństwo.

– Aha, nabożeństwo w południe dwudziestego piątego grudnia… – Misio wyrwał mi długopis i zaczął mazać w moim zeszycie.

– Nie, w styczniu. Co ty mówisz!

– Co? – zdezorientowana zerknęłam jeszcze raz w notatki. – Aha, no tak. W styczniu.

– No pytałaś o prawosławnych.

– No tak, jak było u prawosławnych. Czyli to było w styczniu. Wigilia była w styczniu.

– Tak, i potem cały tydzień się nic nie robiło. Rolnicy dali zwierzętom jeść, ale poza tym to się nic nie robiło, tylko się odwiedzało po domach. 

– Czyli to było do Sylwestra, czy przez tydzień?

– No do Sylwestra, tak zwanego Starego Sylwestra – to było trzynastego. Była zawsze libacja. 

– A były może jakieś takie… zwyczaje?.. – zapytałam, podmieniając Misiowi mój długopis na kredkę. Misio zaczął z tego powodu buczeć.

– Nie płacz, Misiu… No na przykład popiołem wysypywali drogę, jak któryś kawaler chodził do którejś panny, to wysypywali mu całą ścieżkę. Takie żarty robili. Raz sąsiadowi szybę położyli na kominie i się musiał wykupić. Palił w piecu, a wszystko wracało do pokoju. Albo innemu wygódkę zaciągnęli na staw, a dookoła przeręble zrobili… Takie wygłupy.

Zapisywałam wszystko, żeby nie uronić ani słowa. 

– A sianko było pod obrusem?

– Tak. Tegoroczne sianko się kładło, sianko się woziło dla zwierzyny najpierw, a potem najchętniej takie się brało pod obrus, co ładnie pachniało, bo na przykład było w nim dużo kwiatów, albo gdzie trawa żubrówka rosła. Takie się odkładało.

– A potrawy? – notowałam.

– No, było zawsze dwanaście potraw. Od kutii się zaczynało. Potem ryba w galarecie… W Wigilię to babcia szczególnie robiła takie krokiety z kapustą i grzybami. Smażone, nie gotowane. Małe trójkąciki. Szklanką się wyciskało i się składało trójkąt. Ponieważ nam nic nie było wolno jeść cały dzień, to się podbiegało i wyciągało po jednym, a babcia mówiła: robię te krokiety i robię, i dlaczego ich ciągle jest tak mało? Czekaj, mam tu książkę, tu są potrawy – powiedziała, szukając książki.

To wszystko jest w Internecie, pomyślałam rozczarowana i odłożyłam zeszyt. Babcia zaczęła wyciągać książkę wydawnictwa Rigest Digest i pokazywać mi tradycyjne kresowe potrawy opisane przez redaktorkę z Warszawy, o ile nie tłumaczone z francuskiego. – To jest moja książka, ale ja ci ją dam…

– Tak, bardzo dziękuję. Ale… nie, babciu… Co jest w książce to ja wiem… Bo to wszystko jest w Internecie… Mi chodzi właśnie o to, czego nie ma w Internecie… O to, co ty pamiętasz. Bo tylko ty to wiesz, i dlatego to jest ciekawe – powiedziałam grzecznie, odsuwając od siebie książkę.

– No tak, rozumiem – odpowiedziała babcia, odkładając książkę i wzdychając. – Tylko że ja już niewiele pamiętam.

– Ale to tym bardziej muszę teraz cię pytać, bo za rok jeszcze mniej będziesz pamiętać, a za dwa? Jeszcze mniej.

Babcia uśmiechnęła się i pokiwała głową. Przewróciłam stronę w zeszycie i zapytałam, czy się dzielili opłatkiem.

– No tak. To znaczy nie, u nas to była prasforka, taka bułeczka. Jak daje się kartkę w cerkwi za odczyt za zdrowie, to się dostaje bułeczkę z pieczątką. Z krzyżykiem albo z Matką Boską. Nie tnie się tej bułeczki, tylko się ją rozrywa ręką. Każdy bierze i każdy składa życzenia. I siadają do stołu.

– Aha – powiedziałam, postawiłam kropkę po „stołu” i ponownie zamknęłam zeszyt. To się nie nadawało na folklorystyczne opowiadanie o tajemnych obrzędach Podlasia. Liczyłam na jakieś wianki z ruty… Maski… Rozmowy z przodkami…

Poszłam się bawić z Misiem. Na podłodze oglądaliśmy sobie razem stare pocztówki, gdy babcia nagle powiedziała:

– A twoja mama twierdzi, że pradziadek był w UB.

– Tak?.. – odpowiedziałam, ostrożnie podnosząc głowę znad podłogi.

– Że coś donosił. Ale przecież… – zaczęła babcia, a głos już jej się prawie łamał.

– Ja też to widziałam – powiedziałam szybko. 

– Ale przecież gdzie? – zapytała, otwierając szeroko oczy.

– No w Internecie. 

– W Internecie to jest?

Pokiwałam głową.

– To znaczy kiedyś było. Jak później patrzyłam, to znikło.

– Znikło? – wytrzeszczyła oczy. – I mama o tym wie?

– Nie wiem – odpowiedziałam i podsadziłam Misia do fotela, żeby mógł sobie zjeść jagódki.

Babcia milczała chwilę i na mnie patrzyła.

– Słuchaj. Ale jak mój tata umarł, to ja przecież wszystkie papiery porządkowałam, tak? Wszystko przejrzałam. I tam nic nie było…

– Może to się właśnie tak robi, żeby nic nie było – odpowiedziałam, malując dziecku konika na serwetce.

– No, ale jakiś ślad by chyba był, prawda? Jakieś pokwitowanie. Jakieś kwitki – powiedziała, rysując w powietrzu podpis na niewidocznym kwitku. – Ale nic nie było!

– Może tak… – zgodziłam się grzecznie. Babcia po chwili znów podjęła wątek:

– A czy nie było kiedyś jakiejś takiej listy… Że tam byli przemieszani ze sobą rozpracowywani i agenci? I potem to w końcu usunęli, bo ludzie wysnuwali właśnie jakieś wnioski i się od siebie odwracali, nawet w rodzinach… – zapytała tak dramatycznie, że aż Misio spojrzał na nią zaciekawiony. – No bo mi się po prostu nie chce wierzyć. Przecież ja tam mieszkałam, tak? Mieszkałam i bym nic nie wiedziała?

Popatrzyłam na małe nóżki Misia, dyndające z fotela. Misio jadł jagódki i nagle ścisnęło mi się serca, jakby nad Misiem też zapadł wyrok i od teraz już nieodwracalnie ma nosić w sobie ciężar, przez który ktoś się od niego może kiedyś odwrócić. Nawet w rodzinie. 

 Ale na razie Misio machał sobie wesoło nóżkami. Aż się zdziwiłam, że nie odczuł jeszcze nic z tego ciężaru, że za oknem szumi drzewo, że nadal sobie tu siedzimy i nic się właściwie nie zmieniło.

– Nie wiem, czy to była ta lista – odpowiedziałam w końcu ostrożnie.

– Nie możesz sprawdzić?

– No właśnie już jej nie ma, więc nie mogę.

Zapadła cisza.

–  Już tego nie ma? – zapytała w końcu babcia.

– No nie wiem, mogę jeszcze raz sprawdzić, bo patrzyłam ostatnio już parę lat temu – powiedziałam i wzięłam telefon. 

– No właśnie–- dodałam po chwili, patrząc w ekran. – Wtedy pokazywała mi się ta lista, a teraz widzę tylko dwa wyniki o pradziadku. Wykaz proboszczów parafii w […] i „Przegląd Prawosławny”. Ten artykuł, co był kiedyś o jego życiu.

– Połowę tego artykułu to też dziadek zmyślił – machnęła ręką babcia.

– Aha – odpowiedziałam, żegnając się w duchu z opowieściami o ucieczce z Syberii i o szlacheckim pochodzeniu. Odłożyłam telefon.

– Wiesz, babciu, teraz mi się coś przypomniało. Bo mama ostatnio nagle zaczęła bardzo być dumna z tej drugiej strony rodziny. Nigdy nic nie mówiła, a ostatnio mi nagle opowiadała, jakim był patriotą… Pewnie pomyślała sobie: ci to są sami agenci. I się rozczarowała…

– Patriotą? – prychnęła babcia. – Przecież on ma sfałszowaną metrykę urodzenia. Więc wiesz… – wzruszyła ramionami. 

Chciałam dopytać o tą metrykę, ale borówki posypały się po dywanie, a Misio rozgniatał je teraz stopami, przybliżając się niebezpiecznie do stołka, na który nie wolno mu wchodzić. Trzeba było pozbierać jagódki, umyć rączki etc.

Potem babcia powiedziała:

– Jeszcze mama mówi mi ostatnio tak: „A twój brat to co? Też był w ORMO”. Ale co ona mówi? Przecież my o wszystkim rozmawialiśmy. Owszem, tak – podkreśliła, wolno wymawiając każde słowo – tamte chłopaki były wszystkie w partii, ale w 1980-tym po strajkach rzucili legitymacją. Ale on w ORMO? No jak? I ja bym tego nie wiedziała? No, powiedz? Na wsi się wszystko wiedziało.

– W ORMO? – zdziwiłam się. – Ale skąd ona może to wiedzieć?

– No właśnie. Skąd? Pewnie też z Internetu!

– Ale przecież tam nic takiego nie ma. Jak z Internetu? Nie ma żadnej listy o ORMO. Sprawdzę, ale przecież patrzyłam już kiedyś, czy jest coś o wujku i mi się nie wydaje…

Zaczęłam sprawdzać.

– No i tu nic nie ma. Jerzy… Aha, jest facet o tym samym imieniu i nazwisku, który mieszka w […]. Tak samo się nazywa. Ale wujek dawno nie żyje, a ten facet teraz ma firmę.

– A tak, był taki. No tak, jest. Trochę od nas młodszy.

– Pracował w komisji wyborczej… ma firmę – usługi budowlane. To wszystko.

– No tak. Jest taki jeden. On z nami nie ma nic wspólnego. To nie jest nasza rodzina.

– I jakaś Beata też ma firmę i takie samo nazwisko.

– Beata to nie wiem. Jest jakaś nasza krewna w Krakowie. Ma to samo nazwisko. A Beata? Nie wiem. 

– To może ten facet był w ORMO?

– To mógł być on, ale skąd niby mama może to wiedzieć?

– A nie za młody? – zapytałam. Babcia wzruszyła ramionami, więc zmieniłam temat: – Mama to czasem… lubi wbijać takie szpileczki.

– Tak. Bardzo – powiedziała babcia i zacisnęła usta.

– Jeszcze sprawdzę prapradziadka. Bo mi się wydaje, że tam był wtedy też prapradziadek na tej liście.

– Pierwsze słyszę – powiedziała babcia. – Naprawdę? Pierwsze słyszę. 

– No teraz sprawdziłam i już nie ma. Są tylko dwie strony: Parafia w […] i jakaś białoruska gazetka kulturalna. Dawny numer. Ale nie mogę do niej wejść. Jest tylko podpis pod zdjęciem: od lewej siedzi o. […], dalej o. […] z Narewki, o. […] z Trześcianki… ale tego zdjęcia nie widzę! No nie umiem się do niego dostać. Jest napisane: podpisy pod ilustracjami zawartymi w biuletynie. Ale gdzie ten biuletyn? 

– Zdjęcia to ja mam, przecież ja mam tu zdjęcia – babcia pokazała na leżący na półce stary album. – Też siedzą na zdjęciach w rzędzie. No i co? – załamała ręce.

– Możesz dać do internetu, to wszyscy zobaczą – zażartowałam.

– O nie. Jeszcze czego  – odpowiedziała szybko. A po chwili: – Ty wiesz… Mój dziadek akurat nie siedział. Ale ty wiesz… Przecież z sąsiedniej miejscowości baciuszka siedział. Wsadzili go. No. Więc wiesz. Tak wtedy było. A mama teraz…

Chciałam jej powtórzyć coś pocieszającego, co powiedziała kiedyś Monika Jaruzelska, ale nie zdążyłam, bo Misio zaczął wspinać się na stojącą w przedpokoju drabinę. 

– Nie właź tam, no co ty! – pobiegłam do przedpokoju.

– Ojej – to babcia z pokoju. – Wszystko tam dobrze?

– Tak… dobrze. Nie wchodź, no przecież spadniesz, Misiu! – babcia słyszała z przedpokoju brzdęk i odgłosy szamotaniny.

– Babciu, przepraszam… On się już nudzi… No niestety… Przepraszam… Chciałabym zostać, ale musimy już iść.

– No wiem, wiem. Tak. Dobrze.

– Przepraszam.

– Nie ma za co, dziecko. Wszystko w porządku. Idźcie. Nic nie zapomnieliście?

– Nie, wszystko wzięłam. Czekaj… A gdzie jest ta książeczka…? Ale to nieważne. Nie bierz tego, Misiu! Zostaw. Tego nie bierzemy – powiedziałam, odłożyłam wszystko na miejsce, spakowałam nas, pożegnałam się i zniosłam Misia na dół, a potem włożyłam do wózka.

Na ulicy pomyślałam, że muszę to wszystko koniecznie zapisać, słowo w słowo, dokładnie

– Lisek? Tak, lisek. A, piesek! Przepraszam: piesek. Masz rację, Misiu.

…Dokładnie tak, jak to pamiętam, żeby niczego nie uronić…

– Co mówiłaś? Tak, pani ma walizkę. W kotki. Tak. Daj kotka? Pani nie może dać ci tego kotka, Misiu.

…Nic nie uronić. Muszę jak najszybciej znaleźć długopis i to zapisać od początku do końca.

Ale w autobusie nie udało mi się znaleźć długopisu. W metrze nie było warunków. 

W końcu wiele godzin po wizycie u babci usiadłam na kanapie i zapisałam tyle, ile jeszcze pamiętałam.

Sonia Grodek

Autorka mieszka w Warszawie. Jej pradziadek był prawosławnym duchownym, posługiwał na Białostocczyźnie. To opowiadanie jest częścią przygotowywanej do wydania książki (poszukiwany wydawca).

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны. Неабходныя палі пазначаны як *

Календарыюм

Гадоў таму

  • у ліпені-жніўні

    – у ліпені 1000 г. памерла князёўна полацкая, вялікая княгіня кіеўская Рагнеда. Разам з сынам Ізяславам адрадзіла беларускую, крывіцкую дзяржаву – Полацкае Княства. Першая ігуменьня ў Беларусі, у манастве – Анастасія. – 13 ліпеня 1260 г. войскі старабеларускай дзяржавы – …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (214) – 27.08.1811 г. у Лугінавічах на Віцебшчыне нар. Тадэвуш Лада-Заблоцкі, паэт. У 1837 г. сасланы на Каўказ; памёр у Грузіі ў жніўні 1847 г.
  • (119) – 27.08.1906 г. у в. Лявонавічы каля Нясьвіжа нар. Сяргей Новік-Пяюн (Сяргей Новік, пам. у Менску 26.08.1994 г.), настаўнік, дзеяч нацыянальнага руху ў Заходняй Беларусі, паэт, празаік. За асьветніцкую дзейнасьць быў сасланы польскімі ўладамі ў Сьвеце, быў вязьнем турмы ў Баранавічах. Арыштаваны падчас нямецкай акупацыі, перажыў расстрэл 4.07.1944 г. (быў паранены, прыкінуты целамі расстраляных). Пасьля прыходу Чырвонай Арміі арыштаваны. Ваенным трыбуналам засуджаны на 10 гадоў пазбаўленьня волі. Пакараньне адбываў на Калыме. У 1959 г. вярнуўся ў Беларусь. Першы ягоны верш быў надрукаваны ў 1925 г. у „Студэнцкай Думцы”. Пісаў таксама музыку да сваіх вершаў. Некаторыя зь іх сталі вельмі вядомыя як напрыклад „Зорачкі”, „Над Шчарай”. У 1993 г. быў надрукаваны ў Менску зборнік ягоных вершаў „Песні з-за кратаў”. Пахаваны ў роднай вёсцы.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2025 Czasopis
Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com