Majłudigatri zbliża się do sześćdziesiątki i Literacka Nagroda Nobla jeszcze przed nim. Kiedy chiński wirus miał ledwie postać wirtualnego nietoperza, a Olga Tokarczuk dostała to, co jemu przypadnie kiedyś, w tekście „Nobel of mine” uczynił zapis: „Wykład noblowski, Sala Giełdy Akademii Szwedzkiej, 7 grudnia 2029 roku: „Zanim ta cała literatura nie zwaliła mi się na łeb, byłem chyba zwyczajnym prawosławnym dzieciakiem…”.
To „chyba” wymaga rozwinięcia. W 2002 roku bowiem, Majłudigatri rozczarowany pisaniem i swoim w nim brakiem spektakularnych sukcesów napisał krótki pamiętnik w formie popularnego jeszcze wtedy gatunku memuarystycznego zwanego „alfabetem”, na który w rozmowie telefonicznej wyraziło chęć jakieś efemeryczne warszawskie wydawnictwo, ale szczęśliwego dalszego ciągu nie było, więc na pamiątkę pozostał mu PDF. To w nim znajdziemy reminiscencje małoletnich fascynacji słowem wydrukowanym i powielonym w tysiącach egzemplarzy, radość z pierwszego honorarium, postać Matki-Totemu:
* (…) W „Szpilkach” niczego nie wydrukowałem. No chyba, że za taki sukces można uznać publikację okolicznościowego wierszyka na kolumnie listów do redakcji.
* Karuzela. Łódzka gazeta satyryczna. Upadła w III Rzeczypospolitej. Przez kilkadziesiąt lat PRL dawała pożyć karykaturzystom Wacławowi P. i śp. Markowi P. Drukowanie w niej miało mniejszy prestiż niż w „Szpilkach”, chociaż i tak w sumie wyszło na jedno, bo „Szpilek” też już nie ma.
Jako mały Eskimos próbowałem zainteresować łódzką redakcję swoimi rysunkami. Kilkadziesiąt kopert zwrotnych z listem o treści: „Szanowny Panie, nie jesteśmy zainteresowani…” zmusiło mnie do powrotu w mury szkoły podstawowej. Poza tym nic nie wyszło ze śmiałych kalkulacji wynajęcia sobie za potencjalne honoraria własnego mieszkania, opłacenia najładniejszej dziewczyny w mieście i zakupienia gramofonu. Matka triumfowała.
* Zielony Sztandar. Tygodnik PSL-owski. Do kupienia na Grzybowskiej w Warszawie. Ostatnio skręcający kiszki na prawo. Jako dzieciak wysyłałem do nich rysunki, fraszki i wiersze. W osobistych śmieciach znalazłem „kwiatki” w postaci odpowiedzi redakcji: „Owszem, rysunki robione tuszem nadają się do wykorzystania. Tusz jednak to nie wszystko. Rysunek musi być dowcipny. Niech Pan próbuje rysować dalej. Natomiast fraszki nadal byle jakie. Ani rymu, ani myśli.”, „Mimo najlepszych chęci nie możemy nadal zamieścić żadnego z Pańskich rysunków. Pod względem technicznym te robione tuszem – poprawne. Ale co za maniera! To nie ludzie, to potwory. Nie możemy straszyć dzieci, a niektórych rysunków i dorosły się przelęknie. Fraszki też nadal bardzo słabe.”, „Jesteś chyba bardzo młodym człowiekiem. Przynajmniej tak można sądzić na podstawie nadesłanych wierszy. Na początek radziłbym więc zapoznać się z tomikami dobrej poezji.”, „Pańskie „Różności” proponują coś w rodzaju „wisielczego humoru”. Przykład: „Ludzie, dlaczego tak się krzywicie na każdy pozytywny głos o bombie atomowej?! Przecież po niej zapanuje wreszcie pokój”. Ale kto go zazna? Źle się Pan bawi.”, „Zabiegasz o oryginalność formy, nawet za cenę przejrzystości, klarowności własnych myśli. Traktuj więc te próbki przede wszystkim jako rodzaj wprawek stylistycznych.”, „W jednym wierszu – obok zgrabnych, niebanalnych porównań, czy metafor można spotkać zupełnie chybione czy wręcz brzmiące komicznie. Natomiast „złote myśli” nie bardzo są złote.”. Ostatni z „kwiatków” dawał nadzieję. „Fraszki z każdą przesyłką lepsze. Czekamy na dalsze”. Prawdopodobnie po tej wiadomości wysłałem do „ZSz” kilkaset nowych. J. z podstawówki wyraził podziw. R. dostał w zęby. J. wprowadził stan wojenny.
* Prometej. Magazyn młodzieżowy z Rzeszowa. Wysłałem tam rysunki na cykliczny konkurs pod nazwą „Nad poziomy”. Dostałem zaproszenie na otwarcie pokonkursowej wystawy. Nie pojechałem, bo się wstydziłem. Miałem zaledwie 12 lat i ręce do ziemi. Przypominałem pająka, a nie dorosłego, w pełni świadomego artystę Inuit.
Majłudigatri, który w roku 2002 był jeszcze Inukiem Muklukiem, a swoją rodzinną Hajnówkę na skraju Puszczy Białowieskiej postrzegał jako biegun zimna, nie tyle pogodowego, ile mentalno-duchowego, więcej cytatów z memuaru nie pokaże.
Chyba że to będzie ten jeden, ostatni, po lekturze którego zawsze płyną łzy jak grochy, bo wie, że „jest już bliżej niż dalej”: „Twórczość Robotników”. Dwutygodnik Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury. To tam dostałem pierwsze honorarium za wydrukowany… rysunek. Przedstawiał dwóch facecików, jednego z procą, a drugiego radośnie wzlatującego nad poziomy. Kierownik literacki „TR” Janina Graban napisała w liście, że posiadam odrobinę talentu, ale powinienem talent pielęgnować. To była jej czuła i delikatna odpowiedź na moje grafomańskie opowiadanie o chłopaczku, który nienawidził matematyki i o dobrej wróżce. Pani Janiny nie poznałem osobiście. Byłbym podziękował za radość i smutki… (W bezsenne noce obserwuję lewą dłoń z charakterystyczną wątrobianą plamką. Kiedyś śniłem, że latam jak ptak).
E-mail z 12.01.2004: „Dziękuję serdecznie za 20-letnią pamięć. Nie powiem Panu, że sama pamiętam, bo to jest niemożliwe, ale kiedy się słyszy o pamięci innych, to zaiste jeszcze nie pora umierać. Wszystkiego dobrego i noworocznego”.
***
– Co myśmy najlepszego zrobili, mój Inuku!? – rozpaczała żona, kiedy sprzedali mieszkanie w Warszawie i znaleźli się w Hajnówce, z której oboje przed laty uciekali, snując wówczas plany korporacyjnej kariery.
Majłudigatri, który w 2007 roku ciągle był Muklukiem, nie histeryzował, tym bardziej, że pieniędzy było dość i na nowe mieszkanie, i na dostatnie życie. Chciał w końcu móc niezarobkowo pisać w odruchu serca i twórczym opętaniu, hobbystycznie tylko publikując felietony i kryminałki w lokalnym dzienniku. Udało się. W Hajnówce dumnej dotychczas z Iłariona Daniluka zwanego „Zenkiem” i Stanisława Żywolewskiego, malarzy-prymitywistów, ukończył swoje opus magnum wielkości jednego arkusza wydawniczego.
Dzieło dołączał potem kilkakrotnie do wniosków o stypendium twórcze a to do zarządu województwa podlaskiego, a to do resortu kultury, ale bez powodzenia. „Nie bardzo wiem, o co ci w tym tekście chodzi, ale cię szanuję”, szanowała żona, tyle że od takich urzędników od kultury oczekiwał czegoś więcej niż tylko rozumienia poezji Wojciecha Wencla, ale również czułości wobec sekretów twórczości przedstawiciela ludu Inuit. Alegorycznej, podszytej osobistym doświadczeniem prawosławnej gnozy.
W międzyczasie kompletne fiasko poniósł biznes galanteryjny w wykonaniu żony. Ta znalazła pracę w szkole, a Majłudigatri, który wciąż był Muklukiem, trafił do Polska Press, aby ratować domowy budżet. Został „zredukowany” w 2017 roku.
***
Kolejny wniosek o stypendium do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego przepadł w 2019 roku. 5 marca 2020, kiedy chiński wirus pod postacią wirtualnego nietoperza wcielił się w pierwszego, żywego, polskiego pacjenta „zero”, Majłudigatri już jako Majłudigatri wybierał się na wernisaż wystawy słynnego Żywolewskiego w Hajnowskim Domu Kultury. Na wernisaż 5 marca nie dotarł, choć wystawę odwiedził jakiś czas potem w maseczce uszytej przez teściową. Ma na to dowód w postaci plików JPG.
1 maja 2020 roku na Youtubie pojawiły się dwie piosenki, ze społeczno-politycznym tłem, na głos i gitarę w wykonaniu Majłudigatri. Pierwszą ilustrują zdjęcia z marszu nacjonalistów ku czci żołnierza wyklętego „Burego” w Hajnówce, którego oddział w 1946 roku mordował prawosławnych na Białostocczyźnie. Drugą – zdjęcia prezydenta Andrzeja Dudy przy miejscowym, prawosławnym soborze Św. Trójcy.
Potem doszły dwie kolejne, mroczno-poetyckie, a cała „epka”, jak mówi o tym Majłudigatri, została zgłoszona jako twórczość undergroundowa do corocznego konkursu „Podlaska Marka” z galą w reżimie sanitarnym. Bez powodzenia jednak. Znowu wygrały jakieś sery, makatki i takie tam oczywistości.
To jego granie nie wzięło się przecież znikąd. – W głębi duszy zawsze byłem muzykiem, w ogólniaku miałem nawet zespół nowofalowy. Ale to Woody Guthrie zawsze był mi bratem. Teraz być może jeszcze bardziej. Problem tylko w tym, że trzeba iść znacznie dalej. W opublikowanych piosenkach widać już ten trend wyraźnie, bo mój śpiew stara się naśladować głos nieżyjącego Scotta Walkera – opowiada Majłudigatri.
***
Według prof. Doroty Ilczuk z Uniwersytetu SWPS liczbę twórców zawodowych w Polsce szacuje się na 62,4 tysięcy. Takich jak Majłudigatri system nie widział, ale może teraz dostrzeże.
Wątrobiana plamka pojawiła się na prawej ręce.
Komunikat ze strony internetowej Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, 21.10.2024: „Dziś złożyliśmy wniosek o rozpoczęcie prac legislacyjnych nad ustawą o zabezpieczeniu socjalnym osób wykonujących zawód artystyczny. Projekt ustawy zakłada wsparcie artystów, których dochody nie są stałe i znajdują się poniżej średniej. Zmieniamy system od podstaw wyrównując dysproporcję w dostępie do świadczeń społecznych. Przygotowanie projektu ustawy poprzedziły rozmowy ze środowiskami oraz badanie artystów pt. „Policzone i Policzeni 2024”, które na zlecenie Ministerstwa zrealizowało Centrum Badań nad Gospodarką Kreatywną Uniwersytetu SWPS”.
Tego dnia pokochałem MKiDN.
Arkadiusz Panasiuk