Pa prostu / Па-просту

  • Płacz zwanoŭ

    Za rasstreł kaniec kancoŭ nikoho nie abwinawacili

    Potym Jurczeniu na UB dapytwali jaszcze czatery razy. Na kaniec pry prysustwi prakuratara. Jurczenia szczacielno raskazwaŭ, jak zaŭdawaŭ Niemcam ludziej, jakich pośle rasstralali. Nadto nie piareczyŭ toża, kali pytali jaho, ci heto praŭda, szto świedczyli ludzi. Na kaniec 15 stycznia 1953 r. pryznaŭso da winy,…ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Kinoman

    14. Chto vpravo, chto vliêvo, chto v błudy

    Posłuchavšy v radivi 13 hrudnia 1981 promovu generała Jaruzelśkoho razy dva-try, my z Gienikom R. i Janom G. vyryšyli, što nam u Varšavi nema sensu zmahatisie ni za socijalizm, ni proti socijalizmu, i postanovili evakuovatisie na Biłostôčynu. Zreštoju, šče pered południom toho samoho dnia administracija domów studenta ohołosiła zarządzenie, što studenty povinny pokinuti akademiki i jiêchati dochaty. ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS і Facebook

Felieton

Ewa

Fot. Białowieski Park Narodowy/Facebook
Fot. Białowieski Park Narodowy/Facebook

Czy słowa jeszcze coś znaczą? Powinny, bo przecież na początku było Słowo. To, które oddzielało światło od ciemności, wywracało trony, obalało dyktatorów i dawało nadzieję. Ucieczki od Niego raczej nie ma. Kto się Nim autentycznie przejmie, ten już będzie wewnętrznie innym człowiekiem, przy wszystkich swoich słabościach i niepowodzeniach życiowych; innym mężczyzną, inną kobietą. „Byłem głodny i nakarmiliście mnie…”.

I to z tej perspektywy naprawdę niewiele znaczy, że Prokuratura Krajowa za czasów Prawa i Sprawiedliwości próbowała „przybić” Ewie i jej Przyjaciołom dodatkowe zarzuty za pomoc ludziom na pograniczu, a obecna władza nie może pozostawać obojętna wobec utrzymującej się antyimigranckiej fali nastrojów znacznej części społeczeństwa. 

Ta nasza Dziewczyna o marchewkowym kolorze włosów ma rację. Ewa jest głosem sprawiedliwych pośród niesprawiedliwości i cynizmu tego świata. Niech mówi więc, pora usunąć się w cień:

Zawsze starałam się żyć przyzwoicie i zgodnie z prawem. Teraz stoję przed sądem oskarżona o to, że pomagałam drugiemu człowiekowi.

Ja sama jestem zwykłym człowiekiem. Urodziłam się w Hajnówce. Z tych stron wyrastam, czuję z nimi silny związek. Krajobraz, przyroda, kultura, język i religia wschodniego Podlasia to moje korzenie. Jego historia i przywiązanie do tego miejsca w dużym stopniu ukształtowały mnie i wielu innych tutejszych ludzi. Myślę, że ten aspekt jest bardzo istotny dla zrozumienia całej sprawy. Nasi przodkowie też byli uchodźcami. Moi pradziadowie byli jednymi z dwóch milionów osób, które w 1915 roku uciekły w głąb Rosji gnani strachem przed armią niemiecką. Tak zwane bieżeństwo było tragicznym exodusem, którego co trzeci nie przeżył. Ci, którzy przetrwali, mieli szczęście, które nie było abstrakcją. Stali za nim konkretni ludzie, którzy ich karmili, poili, zapraszali na noc, oferowali im pracę. Gdyby nie te proste gesty, moim przodkom nie udałoby się przetrwać tej tułaczki i potem wrócić do domu, a ja nigdy bym się nie urodziła, podobnie zresztą jak mnóstwo innych ludzi tutaj na Podlasiu – tutaj wielu z nas dzieli tę historię. Na tych opowieściach nas wychowano. Życzono nam, żebyśmy nie musieli uciekać, czuć głodu. Tłumaczono, jak strasznie jest wszystko tracić i jak niezbędna jest pomoc dla tych, którzy są w trudnej sytuacji. Zresztą nie był to jedyny moment w najnowszej historii naszego regionu, kiedy przetrwanie zależało od solidarności zwykłych ludzi i wzajemnej pomocy.

Niosę w sobie tę świadomość jako rodzaj zobowiązania. To jest moja historia, mojej rodziny.

Mój ojciec był lekarzem, z domu wyniosłam imperatyw, że jak drugi człowiek potrzebuje pomocy, to mu się pomaga. Nauczono mnie też, że chrześcijański altruizm jest czymś szlachetnym, że jako ludzie mamy do tej szlachetności dążyć. Po prostu – mamy być dobrzy, a dobro to na ogół dość zwyczajna rzecz, która nie wymaga wielkich wyjaśnień. Każdy z nas doskonale wie, czym jest głód, pragnienie, zmęczenie, chłód, choroba, zagrożenie, strach. Nasze tradycje mogą się różnić, ale wszystkich nas jako ludzi łączy to, że boimy się cierpienia, nie chcemy cierpieć. Nie ma więc znaczenia, czy wyznajemy tę samą religię, czy mówimy tym samym językiem, czy mamy włosy rude, a może ciemną skórę. Na koniec jesteśmy tylko ludźmi. Jeśli jesteś obojętny wobec czyjejś krzywdy, stajesz się za nią w jakimś sensie współodpowiedzialny. Tak mnie wychowano, tak właśnie czuję i tego też uczyłam swoje dzieci.

Jesienią 2021 roku w Puszczy Białowieskiej my, mieszkańcy, zaczęliśmy spotykać uchodźców z Syrii, Jemenu, Iranu, Iraku, z krajów Afryki. Szliśmy do lasu, który kochamy, który do tej pory był naszym miejscem pracy albo odpoczynku i relaksu, i spotykaliśmy ludzi, którzy wielokrotnie nie mogli sami utrzymać się na nogach. Było to zderzenie światów na wielu poziomach. Miejsce, które dla nas było synonimem harmonii i spokoju, dla kogoś stało się miejscem, w którym powoli dogorywał w ukryciu. A my tuż obok tego lasu mieliśmy swoje bezpieczne, ciepłe domy.

Trudno mi oddać słowami, co przeżywaliśmy. Bardzo trudno jest normalnie żyć, gdy wiesz, że nieopodal twojego domu umiera człowiek. Do tego nasz przygraniczny fragment kraju odizolowano w strefie, do której nie mieli dostępu ani przedstawiciele mediów, organizacji pozarządowych, ani lekarze, ani nawet część polityków – czyli ci, którzy mogliby wesprzeć mieszkańców moralnie albo praktycznie. Na granicę nie wysłano profesjonalnej pomocy humanitarnej, tylko tysiące żołnierzy. Ale na co dzień, w trudnej sytuacji, nie żyje się lepiej, kiedy na ulicach, w sklepach widzi się mundurowych z bronią, kiedy jest się każdego dnia zatrzymywanym do kontroli auta – w drodze z pracy, do pracy, do przedszkola, ze szkoły, kiedy małe dzieci pytają cię, do kogo ci panowie będą strzelać. Nas, mieszkańców, nikt nie wsparł w sposób inny niż militarny. Przy czym zamaskowane twarze mundurowych, ich podejrzliwość wobec zwykłych mieszkańców, szczegółowe pytania odnośnie celu i czasu podróży do sąsiednich wsi, w których mieszkają nasi przyjaciele czy najbliższa rodzina, pogłębiały nasze uczucie izolacji. To było bardzo trudne. Nikt nie chciał z nami rozmawiać, nikt nas nie słuchał. W naszym odczuciu, ludzie w drodze i mieszkańcy pogranicza przestali być istotni. Pamiętajmy, że mówię o jesieni roku 2021 i o początku 2022, kiedy wciąż obowiązywała strefa i jej ograniczenia.

Proszę też zrozumieć, że zupełnie inaczej postrzega się problemy z dystansu, z wygodnego mieszkania w Poznaniu, Warszawie czy jakiegokolwiek innego oddalonego miejsca. Zupełnie inaczej niż z okna domu, który stoi blisko granicy. Tam problem nie patrzył na ciebie zagłodzonymi oczami, nie uciekał przerażony na wasz widok nie chował się w krzakach, nie spał na mrozie w mokrym ubraniu ukryty w kępie drzew. Tam nikt nie sprawdzał ci plecaka przy wjeździe do innej części miasta ani nie postanowił, że dana dzielnica stała się dostępna tylko dla zameldowanych w niej osób. Nieoznakowane auta nie zatrzymywały cię w bocznych drogach po zmroku. Proszę spróbować wczuć się w sytuację mieszkańców pogranicza – sytuację, w której idąc na spacer do lasu spotykają Państwo człowieka, w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, który pada przed wami na kolana i błaga o wodę, albo jest małżeństwo okręcone workami foliowymi, żeby po wielu dniach w mokrym lesie było im mniej zimno, albo matka z córką, która ma problemy żołądkowe i potrzebuje czystej pary spodni, a tych akurat oczywiście przy sobie nie macie, bo to tylko wasz sobotni spacer. Wszyscy byli już pushbackowani, czyli wyrzucani przez granicę – co najmniej kilka razy. Młody mężczyzna być może jest akurat w wieku Państwa syna, w wieku mojego starszego syna. Małżeństwo nasuwa skojarzenia z innymi parami z sąsiedztwa, a chore dziecko w ramionach matki… Cóż, jak inna matka może nie współczuć?

Dla nas, lokalnych mieszkańców, kryzys humanitarny nie był tylko obrazkiem z jakiejś odległej krainy. Widzieliśmy to, czego nie widziały i nie pokazały media, bo ich tam nie było. Jako zwykli mieszkańcy Podlasia nie byliśmy gotowi na taką traumę. Nikt o tym głośno nie mówił, nie uważał się za bohatera, raczej przeklinał konieczność, która do tej sytuacji doprowadziła.

Cel pomocy można nazwać górnolotnie uratowaniem komuś życia. W praktyce chodziło o coś bardzo zwyczajnego: termos z zupą, butelkę czystej wody, bochenek chleba i konserwę, suche skarpety czy bluzę… Trywialność tego gestu powodowała, że ani ja ani wielu innych pomagających mieszkańców nie pomyślałoby nawet, że możemy być za to ukaranym.

Pomoc humanitarna, której udzielaliśmy z założenia jest zamierzona, by ratować ludzkie życie. Uznaje je za wartość bezwzględną, niezależnie od tego, kim jest człowiek w potrzebie. W tamtym czasie trudno by mi było uwierzyć, że poszanowanie praw człowieka może być postrzegane jako łamanie prawa, bo jeśli uratowanie komuś życia jest przestępstwem, jak nazwalibyśmy czyn, którym bezpośrednio przyczyniamy się do czyjejś śmierci?

Tymi samymi wartościami kierowały się i kierują wszystkie znane mi osoby, które pomagały i pomagają. Również te osoby, które tu przed wysokim sądem zabierały głos. Od początku kryzysu minęło już dużo czasu i zaszły pewne zmiany. Proszę jednak pamiętać, że w marcu 2022 odpowiedzialność za życie i zdrowie wielu obcych nam ludzi i ich dzieci, za to, żeby uniknęli głodu i wyziębienia, spoczywała tylko na naszych, mieszkańców barkach. I wolontariuszy. Jako mieszkańcy musieliśmy mierzyć się z tą traumatyczną sytuacją na co dzień. I mierzymy się do dziś.

Od wielu lat działam na rzecz lokalnej społeczności, wspierając różne grupy wiekowe i społeczne, organizując zajęcia edukacyjne i wydarzenia kulturalne. Nie umiałabym przekazywać szlachetnych wartości innym, sama się ich wypierając w momencie, kiedy były najbardziej potrzebne. Przykro mi, że zostałam oskarżona o udzielenie komuś korzyści osobistej, kiedy korzyścią osobistą było podanie komuś jedzenia, wody, ubrań. Teraz, kiedy stoję tu przed wysokim sądem, chcę podkreślić, że moim staraniem było i jest żyć tak, żebym nie musiała się wstydzić tego, że jestem człowiekiem. Żyć nieegoistycznie i odważnie, bo pewne wartości wymagają odwagi i poświęcenia. Żyję zgodnie z wartościami, które przekazała mi moja rodzina. Mój śp. ojciec, lekarz, zawsze kierował się w życiu zasadą: po pierwsze nie szkodzić.

Wychodząc z tej postawy chcę tworzyć taki świat, w którym byłoby miejsce dla każdego, również tego nieuprzywilejowanego, zwykłego człowieka. Niezależnie od jego wyznania, koloru skóry.

Tego pragnę dla swoich i dla wszystkich dzieci.

Arkadiusz Panasiuk

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны.

Календарыюм

Гадоў таму

  • У сакавіку

    – забойства язычнікамі ў 1250 г. ігумена Лаўрышаўскага манастыра, прападобнага Елісія, кананізаванага як сьвяты Беларусі. – 31.03.1785 г. у Варшаве памёр Антоні Тызэнгаўз (нар. у 1733 г. у Новаельні на Гродзеншчыне), палітычны і грамадзкі дзеяч ВКЛ, асьветнік, з 1765 г. …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (240) – 31.03.1785 г. у Варшаве памёр Антоні Тызэнгаўз (нар. у 1733 г. у Новаельні на Гродзеншчыне), палітычны і грамадзкі дзеяч ВКЛ, асьветнік, з 1765 г. падскарбі надворны літоўскі, гродзенскі стараста. Быў ініцыятaрaм развіцьця прамысловасьці, рамяства і культуры ў Гродне, пазьней – у Паставах, дзе правёў апошнія гады жыцьця. Пахаваны ў Жалудку.
  • (56) – 31.03.1969 г. пам. у Чыкага (ЗША) Мікола Шчаглоў-Куліковіч (нар. 4.04.1893 г. на Смаленшчыне) кампазытар, этнограф, паэт. Выпускнік Маскоўскай Кансэрваторыі. Працаваў настаўнікам музыкі, з 1939 г. быў дырыжорам сымфанічнага аркестра Усебеларускага Радыёкамітэту ў Менску. У час нямецкай акупацыі займаўся творчай працай у Менску. З 1950 г. жыў у ЗША. У 1950 г. заснаваў у Нью-Ёрку беларускі хор, потым  кіраваў беларускімі хорамі ў Кліўлендзе й Чыкага. Пакінуў вялікую музычную спадчыну; быў аўтарам опэр, сымфоній, вакальных твораў, апрацовак народных песень. Пахаваны на могілках сьв. Адальбэрта ў Чыкага.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары

Усе правы абаронены; 2025 Czasopis