Rozważania moje, poświęcone współczesnej sytuacji językowej na wschodniej Białostocczyźnie, przede wszystkim losowi wschodniosłowiańskich mikrojęzyków, lecz także białoruskiego języka literackiego (i, okazjonalnie, ukraińskiego), nie mają charakteru stricte naukowego, ponieważ dotyczą zjawisk, do których mam głęboko emocjonalny stosunek i wydarzeń, w których brałem aktywny udział. Część przemyśleń wynika z mojego doświadczenia jako działacza społecznego i politycznego, stawiając poszczególne tezy czułem się więc zwolniony z opatrywania ich odsyłaczami do teoretycznych lektur z dziedziny etnologii czy politologii. Niemniej jednak dążyłem, w swoim przekonaniu, do w miarę obiektywnego, sine ira et studio, przedstawienia problemu.
Wspomniane mikrojęzyki to swoja mowa, używana na Podlasiu w powiecie bielskim, hajnowskim i siemiatyckim i części białostockiego oraz język prosty, używany na wschodzie powiatu białostockiego oraz w powiecie sokólskim i dąbrowskim, na terenie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego po 1569 roku. Nosiciele tych gwar własnych nazw dla siebie nie mają, tych drugich nazywają odpowiednio Podlaszami i Litwinami. Będę czasem używał tych określeń, chociaż trzeba pamiętać, że są to właściwie przezwiska, a więc egzonimy, a nie endonimy.
Swoja mowa wyraźnie różni się od literackiego języka białoruskiego, zwłaszcza w fonetyce, natomiast od języka ukraińskiego odróżnia je przede wszystkim słownictwo, bliższe białoruskiemu. Nie zamierzam wdawać się w dywagacje językoznawcze, na moje potrzeby wystarczy stwierdzenie cech różniących tę gwarę zarówno od ukraińskiego, jak i białoruskiego języka literackiego. Otóż nie ma w niej białoruskiego „akania”, „dziekania” i „ciekania”, ale też w zasadzie brak ukraińskiego „ikawizmu”. Cechą charakterystyczną jest występowanie dyftongów „uo”, „ie”, „ye”, oraz „ukanie”: przejście w sylabach nieakcentowanych etymologicznego „o” w „u”: pud stołuom. Na znacznym obszarze zachowały się przy tym archaiczne końcówki bezokolicznika: robit”, choditi.
Pytanie Čom ne po-swojomu postawił kilka lat temu Jan Maksymiuk, białoruski literat i dziennikarz z Podlasia, od lat zamieszkały w Pradze. Odnosi się ono nie do mówienia po swojemu, czyli w gwarze, lecz używania tej mowy w charakterze języka literackiego. Próbowano pisać w tym języku od lat siedemdziesiątych XX wieku, o czym świadczy poezja Zosi Saczko, Ireny Borowik czy Wiktora Stachwiuka. W gwarze tej pisali wiersze Jan Kiryziuk i Jerzy Gawryluk, jednakże zarzucili ją na rzecz ukraińskiego języka literackiego. Poezja to jednak specyficzna forma wypowiedzi, dopuszczająca pewną dowolność w użyciu środków językowych. Język literacki wymaga kodyfikacji, gramatyki, słowników. Powinien też mieć unormowaną ortografię. W chwili obecnej teksty napisane po swojomu publikowane są w aż pięciu ortografiach. Najstarsze teksty literackie opublikowano w cyrylicznej ortografii białoruskiej, używanej przede wszystkim w wydaniach „Niwy”. Doroteusz Fionik opracował swoją wersję cyryliczną języka „ruskiego podlaskiego”. Wiktor Stachwiuk opublikował książkę poświęconą swojej wsi rodzinnej Trześcianka, napisaną po swojomu polskim alfabetem z pewnymi zmianami, np. „v” zamiast „w”, które oznacza u niego „u” niezgłoskotwórcze. Jan Maksymiuk stworzył własną wersję alfabetu opartą na alfabecie polskim i czeskim. I wreszcie niektórzy publikują teksty zapisane z pomocą polskiej ortografii bez żadnych uzupełnień.
Alfabetem łacińskim w polskiej wersji piszą ci, którzy albo nie dbają o literacki charakter języka i traktują pisanie po swojomu jako prostą formę komunikacji, albo mają nadzieję, że tekst zapisany alfabetem łacińskim (nawet niepolskim) będzie łatwiej przyswajalny dla czytelnika, który całą swą edukację odebrał w języku polskim.
Niemniej jednak Podlasie jest terenem, zgodnie z teorią Huntingtona, „uskoku” między cywilizacjami, gdyż styka się tutaj cywilizacja bizantyńska z łacińską, a alfabet ma tu charakter markera nie tyle etnicznego, ile wręcz cywilizacyjnego. W byłej Jugosławii, gdzie Serbowie i Chorwaci posługiwali się jednym językiem literackim, ale w dwóch alfabetach, rodzaj alfabetu używanego w sferze publicznej był jednym z powodów konfliktu zbrojnego. A przecież można się spodziewać, że mówiący tym samym językiem muzułmańscy Bośniacy wprowadzą kiedyś własny alfabet…
W czasie dyskusji w komisji pracującej nad wprowadzeniem białoruskich nazw miejscowych w gminie Orla, kiedy powstał problem uwzględnienia miejscowego „okania”, a także uwzględnienia dyftongów, ksiądz Grzegorz Sosna, wybitny krajoznawca i historyk regionalny, stwierdził autorytatywnie: „Jak będzie cyrylicą i z «u» niezgłoskotwórczym, to będzie po białorusku”. Wybrano więc wariant pośredni między literacką białoruszczyzną a miejscową gwarą, z „okaniem”, lecz bez dyftongów. Rezultat ustaleń komisji jest dyskusyjny z punktu widzenia lingwistyki. Sam wówczas optowałem za nazwami w literackim języku białoruskim. Jednocześnie jako osoba zaangażowana także we wprowadzenie białoruskich nazw miejscowych w gminie Czyże chciałbym wyjaśnić, że wbrew temu co pisze Maksymiuk, nie wprowadzono ich nie dlatego, że mieszkańcy gminy nie chcieli literackiego języka białoruskiego, lecz z obawy władz gminy przed negatywną reakcją ze strony polskiej. Niemniej jednak co do alfabetu, to w moim przekonaniu, jako zwolennika teorii wielości cywilizacji, ks. Sosna bez wątpienia miał rację.
Opracowanie własnego alfabetu to duży krok w stronę stworzenia języka literackiego. Zarówno Maksymiuk, jak i Fionik deklarują, że są Białorusinami i nikt w ich białoruski patriotyzm nie wątpi. Jednakże rezygnując z używania alfabetu białoruskiego, budują barierę między potencjalnymi użytkownikami literackiego języka podlaskiego nie tylko wobec czytelnika posługującego się literacką białoruszczyzną, lecz także osób władających którąś z gwar dialektu zachodniopoleskiego na Białorusi, którego częścią są gwary Podlasia. Warto przy tym zauważyć, że wbrew temu, co twierdzi Maksymiuk, cyryliczny alfabet białoruski doskonale nadaje się do zapisu dyftongów swojej mowy. Można bowiem przekazać jej bez dodatkowych znaków diakrytycznych: „uo”, „ie”, „ye” jako „ўо”, „іэ”, „ыэ” – вўон рыэжэ ліэс.
Cel tworzących nowy alfabet jest więc jasny – osobny alfabet to właściwość osobnego języka literackiego. Swoja mowa czy też język podlaski ma już zresztą podstawowe cechy języka literackiego: alfabet (a nawet dwa – tak samo zresztą jak język białoruski), gramatykę i słownik.
Stworzona w 2008 roku przez Jana Maksymiuka, wspieranego przez brata Aleksandra, strona internetowa Svoja.org. zawiera wszystko, co niezbędne do nauki języka podlaskiego, artykuły publicystyczne i literaturę piękną w tym języku. Niestety, mimo dużej aktywności intelektualnej założyciela strona ta zamiera. Ostatni komentarz zamieszczono na niej 1 czerwca 2015 roku, a ostatni post – 22 marca 2016 roku. Z kolei stworzona przez Mateusza Styrczulę strona w Facebooku Howorymo po swojomu ma prawie 10 tysięcy polubień, ale udziela się na niej przede wszystkim jej założyciel, rodowity Polak-warszawiak. Maksymiuk narzeka, że goście tej strony nie posługują się skodyfikowanym przez niego podlaskim językiem literackim, tylko piszą każdy o swojemu, starając się przekazać język poszczególnych wsi, z którymi związani są pochodzeniem. Sprawa jest jednak oczywista – odwiedzający stronę chcieli tylko mówić po podlasku, a nie pisać – tak jak zawsze było. Zrozumiał to wreszcie Mateusz Styrczula i rok temu zamieścił na Youtubie dwa filmiki, w których wypowiada się po podlasku. Niestety, trudno ocenić te próby jako udane, zarówno ze względu na szatę językową (autor nie jest w stanie wymawiać poprawnie dźwięków obcego sobie języka i fragmentami przechodzi na język polski), jak i aspekt merytoryczny, gdy wypowiada się o historii Podlasia. Członkowie wspólnoty Howorymo po swojomu pozostawiają zresztą wpisy przeważnie w języku polskim.
Swoja mowa dźwięczy dziś ze sceny teatralnej – w wykonaniu aktorki Joanny Stelmaszuk-Troc. Po raz pierwszy w lipcu 2011 roku w monodramie Ja j u poli verboju rosła (Wierzbą w polu rosłam) na podstawie opowiadania współczesnej pisarki ukraińskiej Oksany Zabużko Bajka o kalinowej fujarce (Казка про калинову сопілку), przetłumaczonego na język podlaski przez Jana Maksymiuka. Co ciekawe, język podlaski nie jest dla autorki, białostoczanki, której rodzice pochodzą z „litwińskiej” części Białostocczyzny, językiem ojczystym. Wieloletnią popularnością cieszył się także spektakl „Oj dawno, dawno”, przygotowany przez białostockich uczniów pod kierunkiem Aliny Wawrzeniuk w 2012 r. Uczniowie opowiadali w nim historie usłyszane od dziadków w oryginalnej gwarze podlaskiej. Tekst spektaklu dwukrotnie opublikowano w wydaniu książkowym w bogatej szacie graficznej.
Najżywszym ośrodkiem języka ruskiego podlaskіеgo jest jednak Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach, prowadzone przez małżeństwo Elżbietę i Doroteusza Fioników. Dzięki nim spora grupa młodzieży wciąż potrafi howoryti po swojomu. Oprócz kultywowania folkloru podlaskiego i poleskiego, Muzeum wydaje od 1998 r. czasopismo regionalno-kulturalne „Бельскі Гостінэць” oraz literaturę historyczno-krajoznawczą w tym języku.
Jak słusznie zauważył Jan Maksymiuk, język literacki stwarzają literaci, a nie aktywiści językowi. Tymczasem nikt z wybitnych poetów czy pisarzy, władających swoją mową, nie odczuwa potrzeby pisania w niej, od uznawanej za jedną z największych poetek białoruskich Nadziei Artymowicz zaczynając a na Andrzeju Stepaniuku, który ostatnio wspiął się na białoruski Parnas, kończąc. Jedyny wybitny miejscowy prozaik, Michał Androsiuk, posługuje się w swojej twórczość literacką białoruszczyzną lub polszczyzną. Właśnie wszedł w okres kolejnego przypływu sił twórczych i jego ostatnie miniatury to jedne z najpiękniejszych tekstów w języku białoruskim, jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek napisano. Natomiast środowisko ukraińskie na Podlasiu nie wydało ani jednego wybitnego twórcy w literackim języku ukraińskim.
Jan Maksymiuk jest przekonany, że zwrot do swojej mowy może uratować zarówno ją, jak i białoruskość na Podlasiu. Przekonanie to buduje na fakcie, że zgodnie z wynikami spisu powszechnego z 2002 roku 70 proc. respondentów posługujących się w życiu codziennym językiem białoruskim pochodzi z terytorium, na którym panuje swoja mowa. W związku z tym od 2004 roku postuluje przejście białoruskich mediów na Białostocczyźnie na język podlaski. Rzeczywiście, tak długo jak mieszkańcy wschodniego Podlasia mówili po swojomu, tak długo gwara stanowiła podglebie białoruskiego języka literackiego. Jednakże, jak ocenia sam Maksymiuk, ostatnie pokolenie wychodźców z podlaskiej wsi, które swobodnie posługuje się swoją mową, obecnie ma już dobrze po czterdziestce. Tak więc szanse na pojawienie się podlaskiego Kupały czy Szewczenki są dziś bliskie zeru. Dla młodszych język podlaski jest już równie obcy, jak literacki język białoruski. Kilka lat temu sam byłem świadkiem w Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach, jak podlaskie dziewczęta z Bielska, które rozmawiały między sobą po polsku, porozumiewały się z poleskimi chłopcami spod Pińska, którzy rozmawiali między sobą po rosyjsku, w literackim języku białoruskim, wyuczonym przez obie strony w szkole. Scena ta ma dla mnie znaczenie symboliczne.
Zdaniem Maksymiuka, przejście podlaskich Białorusinów na język podlaski miałoby wyzwolić niewykorzystaną dotychczas kreatywność ukrytą w tym języku. Jednocześnie stwierdza, że zachować język podlaski można tylko jako język literacki, nauczany w szkołach i używany przez środki masowego przekazu, tak jak dzisiaj literacki język białoruski i ukraiński i podtrzymywany w publikatorach obu mniejszości. W jaki sposób nauczanie języka podlaskiego jako w gruncie rzeczy obcego miałoby pomóc w stworzeniu sfery językowej sprzyjającej zachowaniu białoruskości mieszkańców Podlasia, trudno zrozumieć. Przy takim postawieniu sprawy młodzi Białorusini z Podlasia i Polesia będą się porozumiewać prawdopodobnie po angielsku.
Warto także dodać, że kiedy najpierw „Czasopis”, potem „Niwa” otworzyły wreszcie swoje łamy dla języka podlaskiego, nie spowodowało to żadnego ożywienia twórczości w tym języku. W tej sytuacji wprowadzenie języka podlaskiego do szkół i publikatorów musiałoby być obligatoryjne. Maksymiuk zdaje się nie zauważać, że białoruskojęzyczne media były tworzone przez Białorusinów, dla których białoruski język literacki, mimo iż wyuczony, jest swój, ponieważ są Białorusinami, a język białoruski jest również środkiem łączności z drugą ojczyzną – Białorusią. Nauczanie języka białoruskiego wciąż się utrzymuje tylko dlatego, że część ludności Podlasia nadal uważa się za Białorusinów i mimo wszelkich przeszkód politycznych nadal odczuwa więź z Białorusią. W przeciwieństwie do Maksymiuka uważam więc, że istnienie podlaskiego języka literackiego nie ma żadnego znaczenia dla utrzymania białoruskości na Podlasiu.
W specyficzny sposób przedstawia Masymiuk pojawienie się białoruskiego poczucia narodowego wśród podlaskojęzycznych prawosławnych Podlaszów. Jego zdaniem bazuje ono na poczuciu wspólnego losu historycznego z prawosławnymi białoruskojęzycznymi „Litwinami” z północy Białostocczyzny, brak zaś wspólnoty losu z Ukraińcami przesądził o niepowodzeniu ruchu ukraińskiego na Podlasiu, odwołującego się niemal wyłącznie do przekonania o wspólnocie językowej. Trudno się z tym nie zgodzić, jest to zresztą dawna już teza Sokrata Janowicza. Jednocześnie pojawienie się Białorusinów na Podlasiu jako „wspólnoty wyobrażonej” w sensie definicji narodu Benedicta Andersona Maksymiuk odnosi do okresu po II wojnie światowej, a dokładniej dopiero 1956 roku. Trudno zrozumieć, czym różni się takie podejście do własnej historii Białorusinów od krytykowanej przez autora jako aberracji tezy działaczy ukraińskich, że nieuświadomioną narodowo ukraińskojęzyczną ludność Podlasia uczyniła Białorusinami mniej lub bardziej przymusowo komunistyczna władza w Polsce po II wojnie światowej. Maksymiuk twierdzi przy tym, że „białostoccy białoruscy historycy napisali mnóstwo artykułów na temat przedwojennego ruchu białoruskiego na katolickiej Sokólszczyźnie, stwarzając wrażenie, że rzekomo istnieje jakiś historyczny związek między tymi dwoma narodowymi ruchami”. Tymczasem narodowy ruch białoruski na Podlasiu zaczął się na początku XX wieku i miał szeroki zasięg w dwudziestoleciu międzywojennym, a „białostoccy białoruscy historycy” od pierwszego numeru „Białoruskich Zeszytów Historycznych” udowadniają, że ruch ten w społeczności prawosławnej na Podlasiu pojawił się równocześnie z podobnym ruchem wśród katolików na Sokólszczyźnie i miał od niego o wiele szerszy zasięg społeczny. Ponieważ nie podejrzewam autora o nieznajomość jedynego białoruskiego czasopisma historycznego wydawanego w Białymstoku, deformowanie przezeń historii Białorusinów Podlasia i miejscowej białoruskiej historiografii służyć ma widocznie wzmocnieniu jego tezy o potrzebie zastąpienia, przyjętego jego zdaniem tylko na pewnym, niezbyt długim etapie historycznym, białoruskiego języka literackiego językiem podlaskim.
Tak więc wypadałoby postawić sprawę jasno – w istocie rzeczy chodzi już tylko o zachowanie języka podlaskiego. Samo dążenie do zachowania tego języka jest szlachetne, tak samo jak zachowanie któregokolwiek z ginących języków na świecie. Niemniej jednak zdolność do życia i ekspansji wykazują tylko takie języki, na które jest zapotrzebowanie społeczne. O powołaniu z niebytu literackiego języka białoruskiego zadecydowała nie jego piękno i dźwięczność, ani tym bardziej to, że był to język dziadów i pradziadów, bo ich życie było godne pożałowania. Przyczyną stworzenia literackiego języka białoruskiego było dążenie warstw dotychczas uciśnionych do awansu społecznego, odmiana podłego losu dziadów i pradziadów. Najbliższy cel zwięźle wyraził narodowy wieszcz białoruski Janka Kupała – ludźmi zwacca!, a dalszy nakreślił tak: I budzie ǔnukau panawańnie, tam dzie siahońnia płacza dzied! (I będzie wnuków panowanie, tam, gdzie dzisiaj płacze dziad!). Skoro odmawiano Białorusinom miana człowieka w języku polskim i rosyjskim, stworzyli własny i odnieśli niebywały sukces, za życia jednego pokolenia stworzyli naród i niepodległe państwo. Białoruś, a z nią Białorusini zajęli paczesny pasad miż narodami (honorowe miejsce wśród narodów). To znów Kupała, który dlatego jest narodowym wieszczem, bo sformułował w wysokim stylu program narodowy dla Białorusinów, tak jak Szewczenko dla Ukraińców.
Ten sam problem stoi przed zwolennikami literackiego języka białoruskiego nie tylko w Polsce, lecz także na Białorusi. Język ten był, jak już o tym mówiłem, narzędziem walki o awans społeczny. Tymczasem po II wojnie światowej rządzący w ZSRR komuniści, dążący do stworzenia „człowieka sowieckiego”, używali jako narzędzia języka rosyjskiego; polscy komuniści natomiast także zapewnili prawosławnym białoruskim chłopom awans społeczny, ale za cenę przejścia na język polski. Tak więc okazało się, że w warunkach radykalnej zmiany ustrojowej język rosyjski i polski przestały służyć blokowaniu dążenia białoruskiego chłopa do awansu społecznego. Zrządzeniem losu, jakim był rozpad Związku Radzieckiego, powstało rosyjskojęzyczne państwo białoruskie, tak jak wcześniej powstało anglojęzyczne państwo irlandzkie. Republika Irlandzka w żaden sposób nie potrafi skłonić swoich obywateli do przejścia na celtycki język irlandzki (gaelic) właśnie dlatego, że w danej sytuacji nie sposób wymyślić idei społeczno-politycznej, która porwałaby Irlandczyków.
Sytuacja języka białoruskiego jest o wiele lepsza niż gaelickiego, ponieważ wciąż znaczna część Białorusinów mówi po białorusku. Język białoruski jest też nadal przydatny jako narzędzie polityczne. Przede wszystkim służy białoruskiej elicie władzy jako bariera przed ostatecznym pochłonięciem przez russkij mir i pozbawienie przezeń zarówno władzy, jak i majątku, tak jak to się odbyło w Donbasie. Stąd zjawisko tzw. miękkiej lub pełzającej białorusizacji, odbywającej się jeśli nie z inicjatywy władz, to bez wątpienia z ich przyzwolenia.
Ponieważ zarówno w Rosji, jak i na Białorusi w ostatnim ćwierćwieczu wyrosły ogromne podziały społeczne, język białoruski teoretycznie mógłby znów stać się językiem rewolucji, raczej nie „kolorowej” tym razem, lecz nacjonał-bolszewickiej. Białoruski politolog Paweł Usow stwierdził jednak w 2016 roku, że do rewolucji nie dąży białoruska opozycja, która w zasadzie służy legitymizacji panującego reżimu w oczach Zachodu. Tak więc w danej sytuacji „żadna rewolucja, żaden bunt, tym bardziej ze strony opozycji, zorganizowanego politycznego sprzeciwu na ulicach nie będzie. Opozycja na dzień dzisiejszy w żaden sposób nie jest politycznym aktorem, zdolnym w jakiś sposób podciągnąć do siebie niezadowolenie społeczeństwa, które, rzecz jasna, będzie rosło”. Jeśli jednak nie zjawi się żadna siła polityczna, dążąca do rewolucji w języku białoruskim, rewolucja może się odbyć w języku rosyjskim, na wzór ekspropriacji przeprowadzonej przez rosyjskojęzycznych watażków w ukraińskim Donbasie.
Ponieważ na Białostocczyźnie trudno oczekiwać nawet „miękkiej” białorusizacji ze strony władz, teoretycznie jako środek tchnięcia w umierającą białoruskość choć trochę życia pozostaje polityczna radykalizacja, np. żądanie autonomii wyrażane w języku białoruskim. Problem ze zgłaszaniem w języku białoruskim radykalnych postulatów jest podobny jak na Białorusi – białoruska elita w Polsce jest wmontowana w system państwowy i nie jest zainteresowana jego radykalną zmianą, tak jak opozycja na Białorusi. Zresztą, krąg białoruskiej inteligencji, która w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych stworzyła wszystkie działające wciąż siłą inercji nowe instytucje białoruskie, to pokolenie pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków, od których trudno oczekiwać nowych idei już choćby z racji wieku. Trudno poruszyć także elektorat socjalny, prawdopodobnie ze względu na jego zaawansowany wiek w wyniku starzenia się społeczności prawosławnej na Podlasiu i jej przyśpieszonego wymierania. W każdym razie jedyna partia polityczna, która do wyborców zwróciła się w języku białoruskim i głosiła przy tym hasła socjalne, partia Razem, otrzymała w powiecie hajnowskim (zamieszkanym w przytłaczającej większości przez ludność prawosławną) zaledwie 3,42% głosów – mniej niż w skali całego kraju (3,62). Jak na razie autonomii Podlasia domaga się tylko Tomasz Sulima, założyciel wirtualnego Ruchu Autonomii Podlasia. Rozgłos, jaki sobie zapewnił postulatem autonomii świadczy dobitnie o nośności tematu, nawet jeśli postulat ten nie zyska szerszego społecznego poparcia.
Jeśli założyć, że język literacki w sensie społecznym służy przeżywaniu wspólnoty narodowej i jako taki jest narzędziem polityki, także swoja mowa musiałaby stać się przydatna jako takie narzędzie. Prawosławny mieszkaniec wschodniego Podlasia miał do dziś do wyboru aż cztery języki literackie: polski, białoruski, ukraiński i rosyjski (ten ostatni głównie w kręgach cerkiewnych), przy czym już cała właściwie prawosławna młodzież podlaska mówi na co dzień po polsku. Argument, że swoja mowa to dziedzictwo dziadów i pradziadów (bo zazwyczaj już nie rodziców) może poruszyć serca tylko garstki romantyków i miłośników starożytności. Nikt nie przejdzie na język ruski podlaski, jeśli język ten nie będzie służył nowej idei społecznej.
Jakaż kolei idea mogłaby być na tyle nośna, by nadać nową energię swojej mowie? Moim zdaniem już tylko proklamacja emancypacji narodowej od Białorusinów i Ukraińców. Miękką tego formą jest niepolski podlaski regionalizm: nie jesteśmy ani Białorusinami, ani Ukraińcami, jesteśmy tutejsi, Podlaszucy. Powołanie narodu ruskiego podlaskiego można jednak sobie wyobrazić tylko teoretycznie, ponieważ obrońcy tego języka, tak jak i inni działacze białoruscy, również nie są zainteresowani w zmianach w istniejącym układzie społeczno-politycznym na Podlasiu. Wprowadzenie tej idei w życie wydaje się zatem niemożliwe.
Oleg Łatyszonek
Dlaczego nie „po swojemu”. Rozważania o społecznej roli i przyszłości wschodniosłowiańskich języków wschodniej Białostocczyzny. Pogranicze. Studia Społeczne. Tom XXXII (Białystok, 2018)