W atmosferze zagrożenia w związku z rozprzestrzenianiem się koronowirusa szczególnie wiele uwagi i znaczenia poświęca się teraz medycynie i służbie zdrowia. To skłoniło mnie, aby napisać o niezwykłym lekarzu z mych stron rodzinnych, który z całego serca starał się przestrzegać przysięgi Hipokratesa, choć czasem stosował niekonwencjonalne metody lecznicze, a jednocześnie był oddanym białoruskim patriotą.
Franciszek Pietkiewicz, bo o nim mowa, w mych Krynkach i okolicy przepracował jako wiejski lekarz ponad trzydzieści lat, od końca czterdziestych do jesieni 1978 r., kiedy przeszedł na emeryturę. Wśród pacjentów miał przydomek „Hłuchi” z uwagi na problemy ze słuchem. Ale przez nich zapamiętany został głównie dlatego, że przyjmując w gabinecie rozmawiał w ich „prostym” języku, po białorusku. Okoliczna ludność bliżej go jednak nie znała, gdyż do Polski przybył po wojnie jako repatriant z obecnej Białorusi. Miał za sobą bagaż wcześniejszych dramatycznych przeżyć w Związku Radzieckim. W nowej rzeczywistości w Polsce ze strachu nikomu o nich nawet nie wspominał. Skrywał zwłaszcza swoją aktywność w młodości w ruchu białoruskim, z powodu której był zesłany do sołowieckich łagrów, a także jedenaście miesięcy przesiedział w więzieniu po wejściu sowietów do Zachodniej Białorusi. Macki komunizmu dopadły go też po wojnie w Polsce, i to dwukrotnie. Na szczęście dzięki dobrym ludziom, a przede wszystkim solidarności lekarskiej, udało mu się w końcu wyjść cało z opresji, by – jak napisał pod koniec życia w liście do Jerzego Turonka (syna Bronisława, również lekarza) – „trzydzieści trzy i pół roku leczyć Białorusinów w Polsce”.
Życiorys Franciszka Pietkiewicza, który mógłby posłużyć za gotowy scenariusz wciągającego filmu sensacyjnego, obszernie opisała w Cz jedenaście lat temu Helena Głogowska Przedtem nikt z publicystów i historyków, tak u nas jak i w Białorusi, tą niezwykłą postacią się nie zainteresował. Helena, znana ze swej dociekliwej pasji badania losów przedwojennej białoruskiej inteligencji, przywróciła pamięć i szacunek należny tej wspaniałej osobie. Wiele informacji, a także rodzinne fotografie, otrzymała od córki Barbary Pietkiewicz, znanej dziennikarki tygodnika Polityka. Artykuł „ ” opublikowała w trzech częściach – w marcowym, kwietniowym i majowym numerach naszego pisma z 2009 r. Napisała go po białorusku, gdyż jak zaznaczyła na wstępie, „ ”. Postanowiłem przypomnieć sylwetkę białoruskiego doktora Judyma po polsku, aby dotrzeć do szerszego audytorium, przede wszystkim do pamiętających go spolonizowanych dziś mieszkańców Krynek. Biografię spisaną przed laty przez naszą koleżankę chciałbym teraz uzupełnić, przede wszystkim o pominięty przez nią rozdział z okresu okupacji niemieckiej. Helena napisała jedynie, że podczas wojny Franciszek Pietkiewicz mieszkał z rodziną w Mołczadzi koło Baranowicz, gdzie pracował jako lekarz. Ale jak się okazuje, koszmar wojenny wcale go nie ominął, bo niełatwe, często dramatyczne momenty z tamtego okresu miały nieprzyjemne dla niego reperkusje po przyjeździe do Polski. Ale po kolei.
1899-1939
Franciszek Pietkiewicz urodził się 6 lutego 1899 r. w Leplu koło Witebska w wielodzietnej chłopskiej rodzinie katolickiej Stanisława i Anieli z domu Zwońskiej. Mając zaledwie trzynaście lat wyjechał do Petersburga, w ślad za starszym bratem Józefem, który uczył się tam w seminarium duchownym. Franek podjął pracę chłopca na posyłki w magazynie futer. Korzystając z okazji, że syn właściciela pobierał korepetycje, on także się dokształcał. Dzięki temu mógł podjąć naukę w dwuletniej carskiej szkole dla chłopskich dzieci, otrzymując stypendium. Ukończył ją jako wzorowy uczeń ze złotą odznaką na świadectwie.
W 1914 r. Franek wrócił do domu. Niewiele wiadomo, co porabiał podczas I wojny światowej. W 1916 r. pisał do brata Józefa, iż pracuje na poczcie w Połocku i że ciężko choruje.
Prawdopodobnie w 1920 r. podjął naukę w Wileńskim Białoruskim Gimnazjum, a rok później został studentem medycyny na Uniwersytecie Stefana Batorego.
Franek bardzo wcześnie związał się z ruchem białoruskim, najpewniej za sprawą brata Józefa. Jeszcze w Petersburgu zaprenumerował katolicką gazetę „Biełarus”, która zaczęła ukazywać się w Wilnie w 1913 r. Już w drugim numerze opublikował w niej swój artykuł, podpisany „Franuk Markotny”, w którym przejawił wielką troskę i miłość do prostego ludu białoruskiego i „rodnaj staronki”. Został korespondentem gazety, opisując w niej białoruskie imprezy i wydarzenia w grodzie Piotra Wielkiego. W jednym z takich tekstów zawarł spostrzeżenia jakże aktualne po stu latach u nas na Białostocczyźnie. Relacjonując białoruską wieczornicę wyraził z jednej strony radość, że „u naszaj mowie adbywajucca pradstaŭleńnia, na katoryja sabirajecca szmat ludziej”, a z drugiej smutek, iż „tolki dzie nia dzie czuć było można rodnuju hutarku, a bolszaja czaść tutejszych biełarusaŭ ustydajecca swajej mowy”.
Podczas studiów w Wilnie publikował z kolei swoje artykuły w gazecie „Nasz szlach”. W jednym z nich otwarcie krytykował politykę polskich władz wobec Białorusinów. W podobnym tonie przemawiał w 1921 r. jako aktywny działacz organizacji Biełaruski Studencki Sajuz na zjeździe przedstawicieli Zachodniej Białorusi w Wilnie w grudniu 1921 r.
Franciszek Pietkiewicz za swoje poglądy popadł w niełaskę władz uniwersytetu i prawdopodobnie z tego powodu przerwał studia. Aby je kontynuować, jesienią 1923 r. nielegalnie przedostał się do Pragi. Uzyskał tam stypendium i został przyjęty na piąty semestr medycyny. Pobyt na emigracji psychicznie musiał mu być niezwykle trudny, gdyż z tęsknoty za „rodnaj staronkaj” wkrótce zdecydował się na szaleńczy krok, bo w 1924 r. powrócił na Białoruś, tym razem sowiecką, gdzie mieszkała jego rodzina. Do polskiej części bał się jechać z obawy przed aresztowaniem, wcześniej był bowiem prześladowany za nadgorliwą agitację w wyborach do Sejmu i ogólnie za swoją białoruską aktywność. Nie posłuchał wykładowców i kolegów studentów w Pradze, którzy wyjazd do sowietów mu usilnie odradzali. Dopiął jednak swego i dotarł w końcu do Mińska. Na fali chwilowej jak się okazało białorutenizacji sowieckiej republiki w latach dwudziestych naiwnie uwierzył w system. Został przyjęty na wydział medycyny tamtejszego państwowego uniwersytetu. Ale i tu niedługo zagrzał miejsca. Po dwugodzinnym przemówieniu wygłoszonym na wiecu studenckim z udziałem pół tysiąca osób po dwóch dniach go aresztowano i zesłano na Sołowki. Dostał trzy lata odsiadki w łagrze. Kiedy minął termin, odmówił wyjścia na roboty, twierdząc że karę już odbył. Za nieposłuszeństwo został osadzony w izolatce. Skazano go na kolejne trzy lata pobytu w obozie o zaostrzonym rygorze, a potem jeszcze na dwa. Po ośmiu latach więzienia przekonany, że nigdy go już z gułagu nie wypuszczą, był zdeterminowany, by uciec. – Jak trzeba będzie, to i czerep komuś rozszczepię, a ucieknę – zwierzał się towarzyszowi z łagru, swemu wileńskiemu nauczycielowi, Franciszkowi Alachnowiczowi. Na rozpaczliwą, niezwykle ryzykowną ucieczkę zdecydował się wspólnie z bratem Wacławem, który także przebywał wówczas w łagrze. Pieszo pokonali trzy tysiące kilometrów, żywiąc się trawą. Następnie zakradli się do pociągu towarowego z drewnem. W jednym z wagonów wyciągnęli grubszego pniaka i wcisnęli się w jego miejsce. Dwa tygodnie pociąg jechał do sowiecko-polskiej granicy. Bracia podczas karkołomnej podróży żywili się korą zdzieraną z otaczających kłód, wciśnięci między nimi. Wacław nie wytrzymał psychicznie i rzucił się pod pociąg. Franciszek zdołał dotrzeć do granicy. Na polską stronę przedostał się, pełznąc na brzuchu.
Był już 1933 r. Jako były więzień sowieckiego łagru represji polskich władz nie musiał się już obawiać.
W tym samym roku, kiedy przedostał się już na polskie tereny, z kolei jego brat Józef został zesłany na pięć lat do łagru w Komi. Po święceniach kapłańskich, przyjętych w 1917 r., był wikarym lub proboszczem parafii na terenie Białorusi – w Kojdanowie, Babrouni, Cimkowiczach, Słucku, Uzdzie i Kopylu. Franciszek w 1936 r. napisał list do prymasa Polski z prośbą o pomoc w uwolnieniu brata. Starania te nie przyniosły jednak rezultatu, bo 2 września 1937 r. ks. Józef został rozstrzelany.
Po ucieczce z łagru Franciszek Pietkiewicz wkrótce dotarł do Wilna, gdzie ponownie wstąpił na uniwersytet. Po dwóch latach studiów ukończył wydział lekarski, a potem w ciągu roku napisał pracę dyplomową. Tytuł dyplomowanego lekarza specjalności ogólnej otrzymał jesienią 1936 r. i podjął praktykę lekarską na białoruskiej prowincji. Ożenił się ze szlachcianką, której rodzina „białoruskiego chłopa” jednak nie zaakceptowała. Po dwóch latach rozwiedli się. Blisko czterdziestoletni lekarz ożenił się ponownie. Tym razem wybranką jego serca została Julia Żeromska spod Słonima, absolwentka seminarium nauczycielskiego w tym mieście.
1939-1945
O życiu Franciszka Pietkiewicza w okresie drugiej wojny światowej dotąd niewiele wiedziano. W olsztyńskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej zachowały się jednak akta sprawy karnej, wytoczonej mu w 1950 r. za współpracę z niemieckim okupantem. Zeznania oskarżonego i świadków pozwalają w miarę szczegółowo odtworzyć życie Pietkiewicza w tamtym okresie, a także wcześniejszym. Wynika z nich, iż pod koniec lat trzydziestych mieszkał w Iwanowiczach koło Mołczadzi w ówczesnym powiecie baranowickim. Żona pracowała w szkole, on był lekarzem. W 1939 r. przyszła na świat córka Barbara. Mieli jeszcze syna Stanisława, który urodził się w 1943 r.
Po dołączeniu Zachodniej Białorusi do Związku Radzieckiego Franciszek Pietkiewicz znalazł się w niebezpieczeństwie. W czerwcu lub lipcu 1940 r. został przez sowietów aresztowany. 11 miesięcy przesiedział w więzieniu w Wilnie. Po wkroczeniu Niemców latem 1941 r. wyszedł na wolność i powrócił do rodziny. Wkrótce przenieśli się do Mołczadzi, gdzie został kierownikiem pożydowskiej apteki. Po trzech miesiącach został zdjęty z tej posady, gdyż nie miał uprawnień farmaceutycznych. Zajął się wtedy prywatną praktyką lekarską. Aptekę, w której pracowały jeszcze cztery kobiety, objął po nim Władysław Gawor. Nowy kierownik dopuścił się później nadużyć. Kontrola wykazała braki w lekarstwach, za co został aresztowany. Gawora zwolniono pod warunkiem, że zwróci należność za brakujące lekarstwa. Kazano mu zapłacić pięć czy piętnaście tysięcy marek. Powiedział, że tyle nie ma. Część pieniędzy jednak zwrócił, resztę potrącano mu z poborów.
Pietkiewicz, choć nie pracował już w aptece, często w niej bywał, zaopatrując się w lekarstwa. Widział niegospodarność kierownika i zwracał mu uwagę. Z tego powodu popadł z nim w konflikt. Aresztowanie Gawora ludność Mołczadzi powiązała z doktorem Pietkiewiczem, w przekonaniu, że doniósł na niego na Gestapo.
W aptece zaopatrywała się też pracująca w miejscowym ambulatorium Ludmiła Dołgorukowa, rosyjska lekarka narodowości żydowskiej. Miała ona dostarczać partyzantom bandaże, jodynę i lekarstwa. Została przez hitlerowców rozstrzelana. Za jej śmierć także obwiniano Pietkiewicza, ponieważ przed aresztowaniem rzekomo został wezwany przez Niemców, aby potwierdzić żydowską narodowość lekarki.
Hitlerowcy rozstrzelali również pracującą w aptece Rosjankę Galę Lebiedź, za to, że zaopatrywała partyzantów w medykamenty i materiały opatrunkowe. Ten fakt także niektórzy powiązali z Pietkiewiczem.
Jego sąsiadką w Mołczadzi była Emilia Godkowska, wdowa po felczerze. Mieszkała z dwójką dzieci, nigdzie nie pracowała. Pietkiewicz i z nią popadł w konflikt. Pewnego razu jego koń zjadł na podwórzu kilka kartofli sąsiadki. Za to rzuciła się na lekarza, doszło do szarpaniny. Przyczyną kłótni stało się też to, że jej dzieci podbierały mu polana drew.
Kłótliwa sąsiadka donosiła na Pietkiewicza na Gestapo. Zadencjunowany przez nią otrzymał karę trzydziestu uderzeń gumową pałką.
Tymczasem Pietkiewicz w tajemnicy także przekazywał lekarstwa partyzantom radzieckim i polskim, pomagał też Żydom. Z narażeniem życia pół roku w swym domu ukrywał łączniczkę „Wierę”. Udzielił także schronienia Żydówce Surze Rabiec.
Niemcy, nie znając takiego oblicza Pietkiewicza, nalegali, by wstąpił do tworzącej się Samaachowy, paramilitarnej formacji białoruskiej na służbie okupanta. Odmówił i za to został mocno pobity przez Gawora i jego ludzi.
W lutym 1944 r. jako lekarz został wcielony do białoruskiego batalionu, stacjonującego w miejscowości Wolna koło Baranowicz. Gawor był tam dowódcą kompanii. Wkrótce go aresztowano ze względu na spisek. W obliczu klęsk armii hitlerowskiej na froncie wschodnim służący w batalionie Białorusini dezerterowali, przyłączając się do okolicznej partyzantki. Gawora osadzono w więzieniu w Baranowiczach. Został rozstrzelany.
Po pięciu tygodniach pobytu w batalionie Pietkiewicz złożył wniosek o zwolnienie, gdyż nie układała mu się współpraca z innymi służącymi tam lekarzami. Niemcy go wypuścili, ale ograniczyli mu praktykę lekarską, zakazując wypisywania recept.
(dokończenie za miesiąc)
Jerzy Chmielewski
Redaktor Naczelny