Po Zosi, rodzonej siostrze babci Nadzi Kowszyłowej, pozostały mi modlitewniki, Nowy Testament po rosyjsku i niezapisany „pomiannik” nieistniejącego już wydawnictwa Soboru św. Trójcy w Hajnówce, de moj prychod od 57 lat z kilkunastoletnią przerwą na różne Warszawy i Gdański. Skrupulatnie zapełniam go żywymi i zmarłymi, za których modlą się duchowni kilku parafii, bo książeczka krąży to tu, to tam.
Dlaczego „kilku”? Żonę mi pytajcie. Napiszę tylko tyle, że frondę mam w domu, pacyfikuję ją póki co nieumiejętnie, ale jak mi przejdzie nagle w kataryzm, to ją zduszę bez litości, tę frondę w żonie. Na razie nie wiem tylko „jak”. Coś jednak wymyślę, otcze Michale…
W tym „pomianniku” odnalazł się ostatnio Romek Patejuk, zmarły w maju 2020 roku 52-letni sołtys Łozic koło Orzeszkowa (rzecz to niewybaczalna, że tak późno, choć go w innym „pamianniku” umieściłem, takim bardzo sfatygowanym, ze wstydu przed klerem schowanym w domowym archiwum i nie używanym więcej).
W 2010 roku poznał mnie z nim kolega z ogólniaka o ksywie Zając, wciskając wcześniej mi w łapki jego opowiadania. – To geniusz! – entuzjazmował się. – Zobaczymy, zobaczymy… – studziłem zapał kolegi, przeglądając z ciekawością pomięte karteluszki.
Zobaczyłem.
Zamyślił ja se podróż do ciepłych krajów… A une te ciepłe kraje to chyba na południu! A jeszcze sobie przypomniałem, że południowcy charakteryzują się wielkim temperamentem. To także po cichu liczyłem, że jaką niewiastę południową spotkam… A ona wiecie zatańczy mi flamenko, no i cały zestaw mi zrobi jak to kobieta z południa… No i tak się tą koncepcją napaliłem, że pożyczyłem parę dych od sąsiada i poleciałem na przystanek w Orzeszkowie. Z Orzeszkowa to na południe jedzie się do Siedlec, a na północ do Hajnówki. Na wschód albo na zachód za Chiny nie pojedziesz, bo car Mikołaj 2 tak te tory wybudował… No i w ramach tego genialnego zamysłu to nawet bilet kupiłem, bo tak na co dzień to przeważnie w kiblu na gapę jeżdżę… A w pociągu ludzi jak mrówków… Ledwo miejsce siedzące znalazłem. I jadę sobie jak ten Wienieczka z Moskwy do Pietuszek… Jadziem. Ale patrzę ludzi coś koło mnie coraz mniej… – A cóż to? – pomyślałem. – Czyżbym śmierdział, albo pchły miał? Przecia przed wyjazdem i nowy drelich założyłem, i muchozolem się popryskałem. I dawaj ja myśleć, o co w tym wszystkim chodzi. A przecież wiecie, że akurat myślenie nie jest moją mocną stroną… Ale w końcu już za Nurcem mnie olśniło… No przecież u nas w puszczy taki wylęg komarów i innych pajęczaków, że jak się nie będziesz od nich ręcyma odganiał, to ci krew wypiją w pół godziny! I wprawdzie w pociągu komarów nie ma, ale wiecie co to jest odruch bezwarunkowy? Polegało to na tym, że zupełnie mimowolnie siedziałem i co minutę waliłem sobie w czoło udo, ramię, kostkę itd. No i pomyśleli ludziska, że psychopata w wagonie i seryjny morderca i pouciekały… Oj, gupie te ludziska! Przecia ja zabijam tylko wtedy jak nic lepszego do roboty nie mam. A że wiecznie mam coś do roboty, albo przynajmniej udaję że mam, to jeszcze nikogo w życiu nie zabiłem… No może kilku Tatarów… Ale to się nie liczy…
Ale ogólnie wagon się opróżnił… Cisza i spokój… Delektuję się ja krajobrazem za oknem, gdy nagle wpada jakiś taki gość i pokazując palcem na mnie mówi z wyrzutem: – Po co wy te bagna osuszacie? No po co? Co ludzie pić będą jak wy bagna osuszycie? Ja wiem że w morzu jest woda, ale ona słona, to co ludzie będą pić jak wy bagna osuszycie?
Pierdolnięty jakiś pomyślałem. I mówię: – Odwal się człowieku, ja w życiu żadnych bagien nie osuszałem! A on mi na to: – To skoro nie pan, to kto? Może konduktor? To ja mówia: – No ni wim, idź pan konduktora zapytaj… I on poleciał… A ja na samo wspomnienie tych wydarzeń aż muszę przerwać pisanie… Cdn tej jakże wstrząsającej historii oczywiście nastąpi, ale chwilowo nie mam czasu pisać, bo wąsy postanowiłem zapuścić…”. („Po co wy te bagna osuszacie?”).
Oczywiście Romek żadnych „Tatarów” nie zabijał i zabijać nie zamierzał, bo był czuły w stopniu, w jakim potrafią być czuli wszyscy ci, którzy „przeszli przez ogień i wodę” i złapali dystans. To taka litentia poetica miłośnika trylogii Henryka Sienkiewicza.
Ale kozaczył jak prawe każdy z nas za młodu i mu przeszło, ponieważ to droga donikąd. Z „Burym” się tylko do końca życia raczej nie uporał, bo ta trauma stanowiła część jego rodzinnej historii.
W „Bohaterze” Agnieszki Arnold, 34-letni Romek czule poprawia kołnierzyk od koszuli swemu ojcu Anatolowi, który bardzo ważąc słowa opowiada przed kamerą o jego dziadku, którego zamordowali ludzie Rajsa. Na tę przesadną ostrożność wnuk i syn reaguje otwarcie, bez metafor:
– Tato jest dyplomatyczny facet…
– Ja nie widziałem tu żadnej dyplomacji… – usprawiedliwiał się Anatol.
– Boi się, po dziś dzień boi się. Oni wszyscy się boją. Nasz naród jest wiecznie „czajliwy”. Wszyscy boją się zemsty Polaków. Podlaski naród jest miękki. Wszyscy się boją i wymiękają. Dlaczego? My tu mieszkamy od tysiąca lat. Dosłownie od tysiąca lat – mówił Romek.
Ta „miękkość” pod koniec życia coraz bardziej mu przeszkadzała. Chorował, słabł, ale coraz bardziej zezował w stronę Ukrainy.
Arkadiusz Panasiuk