Z prof. Elżbietą Smułkową o jej misji dyplomatycznej w Białorusi w latach 1991-1995 rozmawia dr hab. Anna Engelking. Tytuł rozmowy został zaczerpnięty z książki Andrzeja Stasiuka Wschód.
– Chcę teraz zapytać o stosunek polskich władz do Białorusi. Jak on wyglądał z perspektywy styku ambasada – centrala w Warszawie? Czy odczuwała Pani Ambasador wsparcie dla swojej działalności, czy były w tym obszarze jakieś trudności?
– To bardzo ważne pytanie, wymagające rzetelnej odpowiedzi. Niewątpliwie zajmowanie przychylnego stanowiska wobec państwowości Białorusi, oficjalnie wyrażone m.in. jej szybkim uznaniem i podpisaniem podczas pierwszej kadencji dyplomatycznej około czterdziestu ogólnopaństwowych i międzyresortowych dokumentów o współpracy, zaczęło być coraz trudniejsze wobec wzrostu autokratyzmu rządów prezydenta Łukaszenki. Cała administracja Białorusi, od rządu w Mińsku po najdrobniejsze komórki rejonowe, została szybko opanowana przez pion władzy prezydenckiej, co uniemożliwiało dalszy demokratyczny rozwój kraju. Polski rząd stanął wobec dylematu, jak zachować dobre stosunki sąsiedzkie i wartościową dla obu stron współpracę międzyresortową, a równocześnie wyrazić brak poparcia dla antydemokratycznej władzy. Zaczęto od ograniczenia kontaktów personalnych na najwyższym szczeblu. Po wizytach prezydenta Wałęsy i premier Suchockiej nie przyjmowaliśmy już głowy państwa ani kolejnych premierów, a pod koniec mego urzędowania pracowaliśmy dwustronnie w Mińsku na poziomie wiceministrów (np. wiceministrowie spraw zagranicznych Iwo Byczewski i Gieorgij Taraziewicz).
Mówiąc o styku ambasady z MSZ warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Z mego doświadczenia wynika, z jednej strony, że krytyczne głosy publicystów wobec ówczesnego ministra spraw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego, jakoby nie interesował się polityką wschodnią, nie są uzasadnione. Z drugiej, że być może kwestię materialnych warunków pracy ambasad powierzył administracyjnym służbom MSZ, które nie potrafiły w owym czasie docenić potrzeby zakupu rezerwowanej działki i budowy polskiej ambasady w Białorusi. Ambasada do dzisiaj nie ma w Mińsku swojego budynku. Choć, jak mogłam się przekonać podczas pobytu w Mińsku w maju 2022 roku na pogrzebie śp. przewodniczącego Rady Państwa prof. Stanisława Szuszkiewicza, budowa nowego gmachu ambasady została rozpoczęta, w prestiżowym, jak się zdaje, miejscu.
Rutynowe wsparcie centrali mieliśmy w zakresie materiałów okolicznościowych związanych z oficjalnymi świętami państwowymi, korespondencją informacyjną itp.
Pewne trudności występowały w związku z niezapowiadanymi wizytami posłów różnych ugrupowań parlamentarnych i nieuzgadnianą działalnością niektórych polskich organizacji społecznych. Ambasada musiała niejednokrotnie wyjaśniać występujące w związku z tym nieporozumienia lub rozładowywać napięcia. Dla przykładu. Pewnego razu zostałam wezwana na dywanik przez Wiktora Hanczara (wówczas wicepremiera i przewodniczącego parlamentarnej komisji ds. mniejszości narodowych). Chodziło o pochówek szczątków polskich wojskowych, odkopanych na Grodzieńszczyźnie. Na tę uroczystość przybyła, za zgodą władz grodzieńskich, m.in. delegacja Wojska Polskiego w galowych mundurach. Na mszy pogrzebowej, podczas Podniesienia, odbyła się obowiązująca wojskowych ceremonia prezentowania broni, co zostało bardzo źle odebrane przez stronę białoruską. Prasa potraktowała to jako „manifestację polskiej siły na kresach wschodnich”. Zaproszenie na tę uroczystość dostała Ewa Ziółkowska jako osoba odpowiedzialna w ambasadzie za sprawy polonijne. Mnie tam nie było. Wyjaśniłam sytuację panu Hanczarowi i na tym się skończyło. Mogłam to zrobić tym łatwiej, że wcześniej przeżyłam, z pewną dozą dezaprobaty, analogiczny a nieznany mi wcześniej ceremoniał w nowogródzkiej farze, po przeniesieniu szczątków zamordowanych przez Niemców sióstr zakonnych do specjalnie sprowadzonego sarkofagu. Ku mojej dużej satysfakcji, ks. Dziemianko, ówczesny proboszcz nowogródzki, późniejszy biskup pomocniczy grodzieński, po skończonej mszy św. zatrzymał miejscowych uczestników i spokojnie wyjaśnił, na czym polegał i dlaczego się odbył polski wojskowo-kościelny ceremoniał prezentowania broni. Żadnych negatywnych następstw wówczas nie było.
– I w ten sposób dochodzimy do omówienia kwestii Polaków w Białorusi.
– Sprawy Polaków, stałych mieszkańców Białorusi, należały na początku mojej pracy do jednych z najtrudniejszych. Odczuwałam pewien brak akceptacji dla zmiany na stanowisku konsula generalnego ze strony ówczesnego przewodniczącego Związku Polaków na Białorusi, Tadeusza Gawina. Z czasem nabraliśmy do siebie większego zaufania i współpraca potoczyła się lepiej. O ile dobrze pamiętam, różnice zdań między nami dotyczyły głównie trzech spraw – terminów prawnych grupa etniczna i mniejszość narodowa w odniesieniu do Polaków w Białorusi, charakteru miejscowego szkolnictwa polskiego i języka liturgicznego w kościele katolickim w Republice Białoruś.
Podczas przygotowywania ustawy o mniejszościach narodowych w Republice Białoruś udostępniono ambasadzie projektowany tekst do konsultacji. Przewodniczący ZPB zaprotestował przeciwko określeniu mniejszość narodowa, twierdząc, że Polacy na Białorusi są grupą etniczną zamieszkałą na tym terenie od wieków, że nie są żadną mniejszością. Trzeba było włożyć dużo wysiłku w przekonanie zainteresowanych, że termin prawny mniejszość narodowa pociąga za sobą gwarancję szerszych uprawnień, niż te, które przysługują grupom etnicznym.
Co się tyczy szkolnictwa, w warunkach budowania państwowości Białorusi po obu stronach granicy trwały dyskusje na temat struktury i charakteru planowanego nauczania dzieci polskich. Biorąc pod uwagę potrzebę dobrego przygotowania do życia w Białorusi jej obywateli, a równocześnie prawo do poznawania własnej narodowej kultury, historii i języka, reprezentowałam pogląd, że język nauczania w tzw. polskiej szkole winien być uzależniony od przedmiotu. Nie chodziło mi o typową szkołę utrakwistyczną, gdzie naucza się paralelnie w dwóch językach, ale o wybór przedmiotów, zwłaszcza humanistycznych, do nauczania po polsku. Szczegóły programowe zostawiałam specjalistom. Zostałam przegłosowana na rzecz polskiego jako języka nauczania. Dzisiejszy stan szkoły wskazuje, że niestety miałam rację […].
Okres mego urzędowania był czasem dość silnych napięć na tle języków narodowych w Kościele katolickim i przyjazdów księży z Polski. Propaganda nie przebierała w środkach. W białoruskiej prasie czytaliśmy o flagach polskich i portretach Wałęsy zawieszanych w kościołach, co było oczywistą nieprawdą. Składając wizyty u władz obwodowych i niektórych rejonowych, starałam się zawsze odwiedzić też kościół czy cerkiew, o ile były dostępne, a także spotkać się ze środowiskiem Związku Polaków, lub po prostu Polakami. W żadnym kościele nie widziałam polskich flag. Jako jedyny wyjątek mogę wskazać pewną grupę pielgrzymkową do Matki Boskiej Budsławskiej, która podchodziła pod sanktuarium z biało-czerwonymi papierowymi chorągiewkami. Przed wejściem do kościoła chorągiewki musiały zostać schowane, bo wewnątrz już ich nie widziałam.
Sprawy personalne księży katolickich, jako obywateli polskich, w sposób oczywisty załatwialiśmy w konsulacie. Nie we wszystkich przypadkach udawało się jednak pomóc. W skomplikowanych przypadkach płaszczyznę do dyskusji stanowiła Rada do spraw Wyznań z pełnomocnikiem rządu Alaksiejem Żylskim, a także odniesienie się do arcybiskupa Kazimierza Świątka. Chciałabym podkreślić, że ksiądz arcybiskup, później kardynał, jako zwierzchnik Kościoła katolickiego na Białorusi, zyskał sobie duże uznanie swoim obiektywizmem. Pamiętam jego listy pasterskie w języku białoruskim i takież homilie, wygłaszane, gdy nie znajdował się w środowisku ściśle polskojęzycznym.
Podczas mego urzędowania władze administracyjno-polityczne wyraźnie ograniczały napływ księży z Polski, hamując w ten sposób odbudowę kościołów i rozpowszechnianie się katolicyzmu.
– Sprawy białoruskich katolików to był bardzo delikatny grunt, a więc i dyplomatyczne wyzwanie. Działały stereotypy, w grze były różne interesy i oczekiwania.
– Owszem, ale warto tu zaakcentować, że społeczeństwo Białorusi wyznaje zasadę „Boh adzin, wier mnoha” i między ludźmi nie ma na ogół wrogości na tle religijnym. Sporo jest mieszanych małżeństw i międzywyznaniowych przyjaźni, także między duchownymi różnych rytów chrześcijaństwa. Sytuacje konfliktowe mogą się pojawiać na wyższych szczeblach.
– Powiedzmy jeszcze o innych Polakach niż grodzieńskie środowisko ZPB.
– To była ciekawa mozaika. Podobał mi się oddział ZPB w Wilejce, nazwiska przewodniczącego niestety nie pamiętam. Dobrze zorganizowali nauczanie dzieci języka polskiego, kultywowali zwyczaje narodowe i religijne. Uczestniczyliśmy tam kiedyś w wieczorze jasełkowym. A najbardziej zaimponowało mi to, że tamtejsi Polacy zajęli się zabezpieczeniem i pochówkiem szczątków osób zamordowanych „za pierwszych sowietów” przez NKWD, które odkryto podczas kopania fundamentów pod rozbudowę miejscowego, zdaje się, szpitala.
Ciekawy był Witebsk. Polaków obiektywnie mało, a koło polskie założyła młoda grodnianka, Alicja Gałustowa, żona malarza Białorusina. Starsi ludzie z sentymentem powracali w tym gronie do swoich polskich korzeni, odnawiali znajomość języka, ciekawi byli rozmów o historii Polski i jej współczesności.
W Mińsku działało koło ZPB, ale poznałam też ludzi, którzy nie należeli do Związku, byli przedstawicielami białoruskiej inteligencji, np. z branży filmowej, ale mieli silną świadomość korzeni polskich. Pewna starsza kobieta zaskoczyła mnie kiedyś dość kategorycznie wyrażoną pretensją, zresztą w niezłej polszczyźnie, że Józef Piłsudski będąc pod Kijowem nie zajął wschodnich ziem Rzeczypospolitej, przez co naraził całe rzesze narodu na wyrzeczenie się polskości. Takiej żywej historycznej pretensji już się nie spodziewałam.
– Tamci ludzie zostali na swojej ziemi, nie wiedząc przecież, na co skazują potomków – na sowietyzację i prześladowania. Na zakończenie chciałabym nawiązać do białoruskiej rewolucji w 2020 r. Co Pani Profesor powiedziałaby protestującym?
– Przede wszystkim to, że jestem pod ogromnym wrażeniem skali i mądrego, pokojowego charakteru ich protestu. Że mój podziw budzą kobiety z różnych pokoleń manifestujące z kwiatami. Że solidaryzuję się z protestującymi i wspieram ich duchowo.
Rozmawiała Anna Engelking
Fot. ze zbiorów prof. Elżbiety Smułkowej
Jest to zapis rozmowy przeprowadzonej prawie dwa lata temu. Dużo się potem wydarzyło. Białorusini przeżyli traumy, tortury, więzienia i nawet śmierć najbliższych, ale się nie poddali. – Nie wystarcza już początkowy mój i nasz wspólny entuzjazm – nawiązując do rozmowy mówi teraz Pani Profesor – ale podziw i szacunek oraz wiara w Nową Białoruś pozostaje. Tym bardziej, że godna reprezentantka Nowej Białorusi, Swiatłana Cichanoskaja, z grupą współpracowników roztropnie negocjuje rozwiązania na przyszłość. A jak świadczy historia, każda dyktatura się kiedyś kończy. Teraz zadanie polega przede wszystkim na tym, żeby ta nowa białoruska rzeczywistość była mądrze skonstruowana i sprawiedliwa społecznie – podkreśla Pani Profesor. (A.E.)
Od Redakcji. Jest to obszerny, lecz niekompletny, przedruk z: Rocznika Centrum Studiów Białoruskich / Hadawik Centra Biełaruskich Studyjau 2021, nr 7, red. Alaksadr Smalanczuk (nr 1-6 Hienadź Siemieńczuk). Czasopismo zostało założone przez naukowców z Białorusi, którym ze względów politycznych uniemożliwiono działalność badawczą w swym kraju i pracują w utworzonym dla nich Centrum Studiów Białoruskich przy Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego.