Pa prostu / Па-просту

  • Milicjanty ŭ Krynkach 1944-1948 (1)

    Z cyklu "Płacz zvanoŭ" (Cz. 26)

    Kali letam 1944 r. krasnaarmiejcy wyhnali zhetul hitleraŭcaŭ, polskija kamunisty paczali adrazu arhanizawać swaju właść. U Krynkach wybarczy schod zrabili 29 aŭgusta, a 6 sienciabra skampletawali użond hminy. U Archiwum Państwowym u Biełastoku je ŭstanoŭczyja pratakoły. Naznaczyli tedy adzinaccać czynoŭnikŭ dla użendu (usie jany byli… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Hapčyna vnučka

    Siête stałosie v marciovi.

    Porankami šče trochi moroziło, ale dniom sonečko dobre hrêło, sniêh davno rozstav napreč. Posliêdnich para dion pohoda była vže vesnianaja.Agata šparko išła z dočkoju na prystanok, vony vybralisie do Biłostoku do dochtora. Marjola raz-po-raz pudbihała, starajučysie pospiêti za materoju, a siête ne było takoje proste…. ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS, Facebook i Telegram

Losy

Moje życie (cz. 2)

Szanowna Pani!

Dziękuję serdecznie za miły list. W tym liście postawiła Pani wiele znaków zapytania. Nie potrafię na wszystkie pytania odpowiedzieć wyczerpująco. Pamięć zawodzi. Jakie skecze wystawialiśmy na zebraniu Koła Katolickiej Krucjaty Eucharystycznej? Nie pamiętam tytułów. Jestem pewny, że ja książeczki ze skeczami przynosiłem od stryja Mikołaja. Ja służyłem do mszy jako ministrant i ministrantury uczyłem się z książeczki, którą wręczył mi stryj. Było to wydawnictwo białoruskie. W kościele modlono się po polsku. Słyszałem, że w jakiejś tam parafii ksiądz odprawiał nabożeństwo w języku białoruskim i polskim. Język polski słyszało się tylko w kościele i w szkole. Nikt w miasteczku nie rozmawiał po polsku, za wyjątkiem nauczycieli, księdza i osadników wojskowych, którzy mieszkali na koloniach. W cerkwi słyszało się język rosyjski. Utarło się kto katolik to Polak, a kto prawosławny, to Rosjanin. Nic bardziej błędnego. Mój ojciec był prawosławny, a matka katoliczka. W sprawie religii między rodzicami panowała zgoda i wzajemne zrozumienie. Odwiedzał nas po kolędzie ksiądz, a także pop. Obchodziliśmy 2 razy Wielkanoc i Boże Narodzenie. Wracając do przedstawienia. Pojawił się problem czym przykleić wąsy „”. Ja przyniosłem klej, zwany gumą arabską z biura stryja Pawła. Wąsy w czasie przedstawienia odpadły, a najbardziej z tego się śmiał ks. Wincenty Łoban. On zawsze był na zebraniu koła.

 

Okładka wydanej w kwietniu br. książki ze wspomnieniami Józefa Dworzeckiego
Okładka wydanej w kwietniu br. książki ze wspomnieniami Józefa Dworzeckiego

Sprawa Wyborgu. Jeżeli ja sobie dobrze przypominam, to stryjek mówił mi, że dowiedział się od żołnierza radzieckiego, że ta miejscowość całkowicie została zniszczona w czasie działań wojennych. Z tej miejscowości nic nie pozostało, a więc w celu zmylenia władz, podał, że urodził się w Wyborgu. Gdyby podał prawdziwe miejsce urodzenia, „ ” od razu ustaliłby jego tożsamość, a także nasze UB. 

Sprawa kolaboracji. To jest problem złożony. Mój ojciec i wszyscy stryjowie pracowali nie dla Niemiec, a dla sprawy. Często trzeba było wybierać po jakiej stronie stanąć i komu pomagać. To był wybór trudny. Niemcy rozstrzeliwali, palili, wywozili na roboty. A straszną działalność Stalina poznaliśmy już w 1939 r. NKWD rozstrzelało stryja Piotra i Jana w 1937 r. Powstał problem, co robić? Ojciec chciał służyć swemu narodowi. Pomagał każdemu, kto jego pomocy potrzebował. Trzeba było ratować każdego człowieka. To były okrutne czasy. U nas przechowywaliśmy Żydów – Judka Berków i jego siostrę Metlę. W czasie okupacji przebywał też u nas przez dłuższy czas oficer Armii Czerwonej – lekarz, który nie zdążył ewakuować się, a partyzantki jeszcze nie było. A jak on odszedł, to przyszedł były krasnoarmiejec z zawodu krawiec – uszył nawet siostrze płaszcz. Nikt nie przypuszczał, że wójt przechowuje ludzi, poszukiwanych przez Niemców. Ojciec kilkakrotnie jeździł do lasu, koło Przebrodzia do „” na spotkania z dowódcą partyzantki kom. brygady, a gdyby odmówił spotkania? Na pewno zabiliby ojca. Przekazywał partyzantom broń. Nie wiem skąd brał. Jak ojca aresztowali w 1944 r. odbył się „sąd”. Do celi przyszło dwóch z NKWD i odczytali wyrok – „5   ”. 

Nie pozwolili nawet się bronić. Ojciec mówił o współpracy z partyzantami, że dawał broń. Powiedzieli, że dawał, ale rdzawą. Skąd miał mieć nową broń? Ja nie wiem skąd brał starą broń? Powyższa działalność świadczy o antykolaboracji. 

Przypominam też taki fakt. Chłopi złapali gdzieś śpiącego partyzanta radzieckiego. Przyprowadzili go do gabinetu wójta (byli też tacy gorliwi). Ojciec kazał pozostawić złapanego i opuścić gabinet. Partyzantowi dał adres leśniczego, który miał go doprowadzić do sztabu partyzanckiego. Partyzant oderwał nalepkę od pudełka zapałek, zapisał adres i zakleił ponownie nalepkę. Ojciec powiedział, że idzie do sąsiedniego pokoju zadzwonić do żandarmerii w Miorach. W tym czasie kazał partyzantowi uciekać przez okno. Żandarmi przyjechali, ale partyzanta nie było. Po prostu uciekł. Ojciec miał sporo z tym kłopotów. Pewnego razu jeden z niemieckich oficerów powiedział: „Joseph, twoja głowa będzie leżała w krzakach”. (Ojciec znał język niemiecki).

Ja żadnych wspomnień nie piszę. Mnie wydaje się, że ja nie mam nic do powiedzenia. Przeżyłem życie jakich wiele.

Po wkroczeniu Niemiec w 1941 r. w Brasławiu powstała szkoła białoruska, do której i ja uczęszczałem. Nie pamiętam daty przyjęcia mnie na kurs pedagogiczny dla nauczycieli szkół podstawowych. Był to sześciomiesięczny kurs. Wykłady odbywały się w byłym przedwojennym gimnazjum w Brasławiu. Mieszkaliśmy także w tym gmachu. Nie potrafię wymienić wszystkich przedmiotów jakich się uczyłem (to jest uwidocznione na świadectwie. Czy ja je Pani dałem?). Dyrektorem kursu był chyba Kraśniewicz. Nie potrafię wymienić wszystkich nauczycieli, którzy nas uczyli i nie pamiętam wszystkich kolegów z kursu. Języka białoruskiego uczył prawdopodobnie Kraśniewicz (naucz. z Łotwy). Były też siostry Biruliny (dwie siostry), ale czego uczyły? Nie pamiętam, może niemieckiego? Często odwiedzali nasz kurs – inspektor szkolny stryj Augustyn i jego zastępca Uharynka (po wojnie mieszkał i wykładał w wyższej uczelni we Wrocławiu).

Kolegów przypominam: Kazimierz Bałtrukowicz z Ikaźni (obecnie emerytowany pułkownik, mieszka w Poznaniu), Aleksander Buko, już nie żyje, Wacław Łuński, mieszkał w Słupsku, Anna Rydziko, Andrzej Łazuko, Małatok i …?

Po ukończeniu kursu pracowałem w szkole w Zaprudziu, około 2 km od Ikaźni. Kierowniczką szkoły była Helena Bejnarowicz, przedwojenna nauczycielka. Po wojnie osiedliła się w powiecie bytowskim, woj. Koszalin. Dobrze znała j. białoruski. Szkoła realizowała program 4 klas. Ja nie pamiętam, jakich przedmiotów uczyłem i w których klasach. Klasę I-szą uczyła kierowniczka, a ja uczyłem niemieckiego języka i jeszcze czegoś. Nie pamiętam. Pozdrowienie obowiązywało w szkole – „Żywie Biełaruś”. Było sporo dzieci, które chętnie uczęszczały na zajęcia, ale było też sporo, do których trzeba było chodzić do domu i namawiać, żeby przyszli do szkoły, a nawet straszyć, że rodzice będą ukarani za nieposyłanie dzieci do szkoły.

Jakaś banda, trudno ich było nazwać partyzantami, prześladowała mnie, szukali mnie. Nigdy nie spałem w swoim domu. Nasz dom stał na kolonii. Ta banda przyszła w nocy. Zabili nam psa, zabrali moje ubrania, pobili ojca. Dobrze, że nie zastrzelili. Ubranie sprzedali w miasteczku za samogon. Ludzie oddali mi ubranie. To były okropne czasy.

Po wkroczeniu Armii Radzieckiej, chyba było to 14 lipca 44 r. wszystkich mężczyzn powołali do armii. Zebrali nas i pędzili kilka kilometrów na „ ”. Po przybyciu na wskazane miejsce, okazało się, że nie ma tam tego punktu mobilizacyjnego. Wróciliśmy do Ikaźni i tu już łapali mężczyzn i pędzili do Brasławia. Ja się ukryłem i dopiero po kilku dniach ujawniłem się, ale jak się okazało do armii nie brali nauczycieli – „”. Zostałem nauczycielem w szkole o jednym nauczycielu w Rodziewszczyźnie (wieś koło  Ikaźni). Nie długo tam zagrzałem. Aresztowali ojca, a także mojego kolegę Aleksandra Buko. On dał mi znać, że mają mnie aresztować. Zgłosiłem się do armii na ochotnika. Znajomy Dziewiatko pracownik „” załatwił mi na moją prośbę powołanie. Z Brasławia wieźli nas do Głębokiego. Na stacji w Królewszczyźnie uciekłem z kolegą do lasu do AK. Sztab stał w Litowszczyźnie. Była to wieś w lesie. Z perspektywy oceniam ten krok za niewłaściwy. O tym oddziale AK dowiedziałem się od kolejarza. Była ciemna i zimna noc. Brnęliśmy w głębokim śniegu. Nie mogliśmy znaleźć przez całą noc. Rano dotarliśmy do sztabu AK. 

Teraz rodzi się pytanie dlaczego to uczyniłem. Chciałem uniknąć aresztowania i być może zesłania. Wojska radzieckie okrążyły nas. Wywiązała się strzelanina. Ja nie miałem broni. Przybyli emisariusze z białą flagą, z Armii Andersa. Namawiali nas do poddania się. Zagwarantowali nietykalność po złożeniu broni. Dowództwo AK domagało się wysłania na front z bronią, jaką posiadali. W ostateczności złożyli broń. Wówczas przywieźli nas furmankami do Królewszczyzny i tu załadowali wszystkich do wagonów towarowych i pociąg odjechał w nieznanym kierunku. Ilu ich było? Nie wiem, mnie się wydaje około setki. Ja z polskim oficerem pozostałem na peronie (dostał łapówkę, nie miałem broni, krótko byłem w tym oddziale i potraktowano mnie inaczej). Ten oficer zapewniał mnie, że pojedziemy do jednostki wojskowej, która znajduje się pod Warszawą. Udaliśmy się do „” po „” do powiatowego miasta Dokszyc. Tam mnie aresztowano, a oficer odjechał. Po kilku dniach przywieźli mnie do Połocka i tu się zaczęło piekło. Było tu nas więcej, którzy chcieli na front do Wojska Polskiego. Zagoniono nas do łaźni i swojego ubrania już my nie oglądaliśmy. Kazano nakładać mundury rosyjskie. Zrobiło się w łaźni zimno i pomału przyjęliśmy nowe ciuchy. Gwiazdek do czapek nie przypinaliśmy. Przewieziono nas do Bobrujska. Tu wykonywaliśmy różne prace przy oczyszczaniu miasta z gruzów. Wożono nas do lasu na wyrąb drzewa. Doszło do przysięgi, której nie przyjęliśmy. Twierdziliśmy, że w treści przysięgi są słowa – „ a .  …” Twierdziliśmy, że my nie jesteśmy obywatelami ZSRR. Znowu mnie aresztowano, jako przywódcę – otrzymałem na piśmie skierowanie na front do kompanii karnej. Podpisał gen. Maślinikow. Jak się okazało był to bluff. 

Staliśmy się tu także elementem podejrzanym. Mówiono nam – „    ,     ”. Stale i uporczywie pisaliśmy do Stalina – „. ,  ,     ”. Zdawaliśmy sprawę, że taki list nigdy nie dotrze do Moskwy. 

Po takim liście zaczynały się nocne przesłuchania i tylko nocne po całodziennych  męczących zajęciach. Wiele razy po nocach mnie ciągano na „”. Straszono, grożono – ciągle słyszałem – przyznaj się i przyznaj się, a ja nie wiedziałem do czego mam się przyznać. Przystawiano pistolet do głowy. Upały, gorący klimat dawał znać o sobie. Ludzie mdleli, szalała dezynteria krwawa. Słabsi umierali. 

Nareszcie nadszedł szczęśliwy dzień i udało się wyrwać z tego „piekła”. 10  lutego 1946 r. trzeba było udowodnić, że jesteśmy Polakami. Ja miałem metrykę kościelną. To im wystarczyło. Było nas kilku. Przewieziono nas statkiem do Baku, ale na tym nie koniec. Wywieziono nas „” w góry Kaukazu i tam budowaliśmy most na rzece Kurze. Wyżywienie było okropne, a praca ciężka. Pracowali tam też ci, którzy wracali z niewoli niemieckiej. Ich traktowano gorzej niż nas. Zabrano im wszystko co wieźli z Niemiec. 11 kwietnia 1946 r. przywieziono nas do Brześcia, do granicy państwa. Za dowiezienie nas odpowiedzialny był major. Odebrano nam wszystkie dokumenty, a przede wszystkim książeczki wojskowe i 21 kwietnia 1946 r. – na Wielkanoc przybyłem do Poznania. 

Szczęście i radość zapanowały, ale zaczęły się problemy. Nie było co jeść i gdzie spać. 3 dni świąt pogorszyło sytuację. Dworzec stał się moim domem. Koledzy, a wśród nich kilku Żydów, rozpłynęli się do krewnych i znajomych. 

Zostałem sam. Ojciec na Syberii, a w kraju nie miałem krewnych i znajomych. Polacy przyjęli nas nieżyczliwie. Strój żołnierza radzieckiego odstraszał. Udało się zamieszkać w Domu Żołnierza dla zdemobilizowanych, przy ulicy Grottgera. Łóżka piętrowe, materace i dużo pluskiew. Pracę po wielkich trudach uzyskałem w firmie „TRAKT”. Pracowałem jako robotnik. Firma zajmowała się oczyszczaniem rzeki Warty z zatopionych barek. Niemcy uciekając z Poznania zatopili szereg barek. Wypłata odbywała się wieczorem każdego dnia, a więc było co jeść. Pomału życie zaczęło się normować. Zdobyłem mundur żołnierza Wojska Polskiego, a nawet kupiłem koszulę, ręcznik i tak pomału miałem coraz więcej. 

Latem udałem się do Kuratorium Oświaty i powiedziałem wprost, że chcę zostać nauczycielem. Kurator skierował mnie do Chodzieży. Nie chciałem tam pracować. Pojechałem dalej zwiedzać Zachodnią Polskę. Za bilet się nie płaciło. Żaden konduktor widząc żołnierza nie pytał o bilet. Przypadkowo znalazłem się w Złotowie. Tu udałem się do Liceum Pedagogicznego, gdzie odbywał się kurs dla nauczycieli początkujących, ale niestety już się kończył. Dyrektor L. P. dr Dąbrowski skierował mnie do Człuchowa, bo tam szczególnie brakowało nauczycieli i tak się zaczęło we wsi Rzeczenica. Szkoła siedmioklasowa. Ja byłem trzecim. Uczyłem matematyki, fizyki i innych przedmiotów. Kwalifikacje zdobywałem zaocznie. Tam też poznałem żonę. Po 3 latach przeniesiono mnie do Liceum Ogólnokształcącego w Człuchowie, a w 1967 r. Kuratorium skierowało mnie do pracy do Studium Nauczycielskiego w Kołobrzegu. W 1971 r. Studium rozwiązano i mnie skierowano do pracy w Gorzowie Wlkp. (Akademia W. F. – filia Poznań). 

Po roku wróciłem do Kołobrzegu. Żona nie chciała mieszkać w Gorzowie. Tu zostałem w Liceum Ekonomicznym i Studium Policealnym v-ce dyrektorem. A teraz po 50-ciu latach pracy jestem niedołężnym emerytem. Kończę 75-ty rok życia, ale szczęśliwy, że mam 5 córek, 5 zięciów i 10-ro wnuków.

Rodziców sprowadziłem do Polski w 1957 roku. Ojciec wrócił z Syberii w 1949 roku. Ojciec zmarł w 1965 r., a mama w 1967 r. 

Otrzymałem wycinek z gazety „ ” na temat „ – 500 ”. Ten artykuł napisany w oparciu o Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich. Ja ten wydruk wysyłałem do Wali Dwareckiej – mojej kuzynki, która już zmarła. Szkoda, że autor nie powołał się na źródło, z którego czerpał wiadomości (w załączeniu).

Przesyłam też list ciotki Ninki – żony stryja Pawła. (Ona też była na tym kursie nauczycielskim). Jak wynika z listu ma ona pretensje do stryja Mikołaja o to, że  on uciekł, a pozostali bracia zostali i zostali zesłani na Syberię. Ja jej napisałem, że trzeba było im też uciekać. (…)

Mnie przeraża fakt, że język białoruski zamiera. Na Białorusi teraz prawie wszyscy posługują się językiem rosyjskim. Jest też językiem urzędowym. Nie wiem jak jest w szkołach? To bratanie się z Rosją nic dobrego nie przyniesie. Stryj Mikoła tego nie wytrzymałby. Stale on mówił – „starszy brat skrzywdził nas. Zabrał nam Ojczyznę, a teraz zabiera nam naszą mowę”. Mawiał, że „nasz język jest piękny, melodyjny, a rosyjski dźwięczy jakby ktoś pałką po płocie terkotał”.

Do Ikaźni już chyba nie pojadę, chociaż dusza tam się rwie, ale nie ma już tam do kogo jechać. Nie ma gdzie się zatrzymać. Wszyscy leżą na cmentarzu. Nie ma też kolegów, sąsiadów, poumierali, wyjechali. Ten cudowny zakątek po nocach mi się śni. Wspominam cudowne, beztroskie lata dziecięce. 

Chciałbym wysłać koledze do Przebrodzia „   ”, ale nie wiem, czy przepuści cenzura. (…) Dlaczego chcę wysłać do Przebrodzia Sialickiemu? Ponieważ on prowadził wspaniałe chóry. Ma ogromne zasługi dla białoruskiej kultury. On też był uczestnikiem kursu pedagogicznego w Brasławiu i przepracował całe życie w szkolnictwie. (…)

Przepraszam, że piszę po polsku. Wstydzę się pisać po białorusku, że zrobię więcej błędów niż w j. polskim. Czas swoje zrobił. Nie miałem kontaktu z językiem białoruskim przez pół wieku.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku życzymy zdrowia i wszelkiej pomyślności na każdy dzień Nowego Wieku. Łączę wyrazy szacunku i pozdrowienia, także dla najbliższych.

Józef Dworzecki

Kołobrzeg 6 XII 2000 r. 

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны. Неабходныя палі пазначаны як *

Календарыюм

Гадоў таму

  • у сьнежні

    – у 1595 г. казацкае паўстаньне С. Налівайкі ахапіла беларускія землі. Казацкія атрады занялі Слуцак, спалілі Магілёў. – ліквідацыя ў 1820 г. езуіцкага ордэна на беларускіх землях, Полацкай езуіцкай акадэміі ды іншых навуковых установаў. – 20.12.1840 г. у маёнтку Дэмбрава …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (737) – Пасьля больш чым дзесяцігадовай працы, у 1288 г., была закончана пабудова Камянецкай вежы (Белая вежа) на ўскраіне сучаснай Белавежскай пушчы.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары / Poprzednie numery

Усе правы абаронены; 2025 Czasopis
Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com