Pa prostu / Па-просту

  • Milicjanty ŭ Krynkach 1944-1948 (1)

    Z cyklu "Płacz zvanoŭ" (Cz. 26)

    Kali letam 1944 r. krasnaarmiejcy wyhnali zhetul hitleraŭcaŭ, polskija kamunisty paczali adrazu arhanizawać swaju właść. U Krynkach wybarczy schod zrabili 29 aŭgusta, a 6 sienciabra skampletawali użond hminy. U Archiwum Państwowym u Biełastoku je ŭstanoŭczyja pratakoły. Naznaczyli tedy adzinaccać czynoŭnikŭ dla użendu (usie jany byli… ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Po pudlaśki / По-пудляські

  • Hapčyna vnučka

    Siête stałosie v marciovi.

    Porankami šče trochi moroziło, ale dniom sonečko dobre hrêło, sniêh davno rozstav napreč. Posliêdnich para dion pohoda była vže vesnianaja.Agata šparko išła z dočkoju na prystanok, vony vybralisie do Biłostoku do dochtora. Marjola raz-po-raz pudbihała, starajučysie pospiêti za materoju, a siête ne było takoje proste…. ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

RSS, Facebook i Telegram

Białowieskie opowieści

Anegdoty myśliwskie z białowieskiej kniei (2)

A co miał do powiedzenia inny świetny gawędziarz białowieski – Sergiusz Waszkiewicz? Przez wiele lat był gajowym, później strażnikiem łowieckim, a na koniec łowczym. Mieszkał przy ulicy Tropinka w Białowieży, jego dom stoi do dzisiaj. Łowiectwem zajmował się także po przejściu na emeryturę. Dużo opowiadał, a oto najciekawsze jego opowieści.

– W okresie międzywojennym przyjeżdżał tu pewien minister z Warszawy. Bardzo grymaśny, trudno mu było wyznaczyć strażnika. Kiedyś pojechałem z nim polować na głuszce w Nadleśnictwie Biały Lasek. Głuszec to wielki rarytas łowiecki, poluje się na niego wczesną wiosną, w okresie godów. Na miejscu strażnik już głuszca „zasadził”, to znaczy wysłuchał wieczorem jego pieśni i czekał na nas. Przyjechaliśmy jeszcze po ciemku, więc musieliśmy trochę zaczekać. W końcu zaczęło świtać. Dalej ministra poprowadził strażnik Dymitr Ulezło, gdyż był to jego obwód. Przeszli kawałek, a minister na niego rozmaicie: – Ty durniu – powiada – ty taki owaki! To ja mam z tyłu iść i wąchać od ciebie? Ten w strachu, puszcza ministra przodem. Uszli kawałek, a minister znów na niego:  – To ja mam ciebie prowadzić na polowanie, a nie ty mnie, ty cepie? Na to Dymitr: – Panie ministrzu – powiada – albo polować, albo się kłócić. Minister uspokoił się. Podeszli pod głuszca, strzelił, zabił z pierwszego razu. Zadowolony zapalił papierosa. Przyszli do ogniska, trochę pogadali. Minister wsiada do samochodu, wyjmuje 40 zł i daje strażnikowi „na herbatę”. Wtedy Ulezło: – Dziękuję panie ministrzu. Jednak każden dureń złotówkę wart!

– Innym razem – ciągnie Waszkiewicz – przyjechał jeden gość z Włoch. Nic nie rozumiał po polsku, a na głuszca nigdy nie polował. Powiedzieli mu, że ma wykonywać wszystkie moje wskazówki na polowaniach. Pojechaliśmy. Gdy już trzeba było podchodzić pod głuszca, wziąłem go za rękę i idziemy. Teren był bagnisty, miejscami jeszcze zamarznięty, bo to początek marca. W pewnej chwili odzywa się głuszec. Teraz trzeba podchodzić po cichu, i to podczas pieśni. Przebiegliśmy kilka kroków, mój gość potknął się i upadł w trzęsawisko. Wtedy ja go schwyciłem za kark i trzymam, bo było niebezpiecznie. Głuszec pieśń przerwał, ale ja trzymam gościa dalej, żeby nie spłoszyć ptaka. On tak na mnie patrzy miłosiernie, jakby się mnie przestraszył. Nareszcie głuszec zaczyna grać. Puściłem Włocha, on za strzelbę, podskoczyliśmy jeszcze ze dwadzieścia metrów, strzelił, głuszec padł. Wróciliśmy do Białowieży do pałacu i wtedy mój gość zaczął się śmiać i powiada: – Wiecie panowie, a ja myślałem, że ten strażnik to mnie chciał zamordować…

– A teraz coś z tajemnic polowań „za Polski sanacyjnej” – kontynuuje Waszkiewicz. – Najzabawniejsza przygoda spotkała hrabinę Ciano, która przyjechała zapolować w Białowieży na rysia. Rysia spudłowała, ale protokół dyplomatyczny nie pozwalał, żeby mogła spudłować. Tak się złożyło, że w tym samym czasie jeden z towarzyszących polowaniu polskich myśliwych strzelił rysia. Powiedziano mu więc, że ze względów wyższych trzeba uznać, iż tego rysia strzeliła hrabina. Był to jednak pierwszy ryś owego myśliwego, ten zaczął się sprzeciwiać. W końcu wpadł na chytry pomysł i zaproponował, że sam dostarczy hrabinie wyprawioną skórę drapieżnika. Hrabina wróciła do Włoch. Myśliwy zatrzymał rysia, natomiast w Warszawie kupił gotową, spreparowaną już skórę. Wręczał ją pani Ciano w Rzymie ambasador Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Wszyscy się zachwycali, gratulowali. Traf chciał, że na tej uroczystości był pewien profesor zoologii, który najpierw mocno się zdumiał, a potem zaczął wykrzykiwać. To niezwykłe! To fascynujące! Fachowa literatura nic o tym nie mówi, że na terenie Polski żyją kanadyjskie rysie! Nastąpiła konsternacja, a potem oburzenie. Domyślono się fortelu myśliwego, niestety po niewczasie. Najbardziej ucierpiał na tym niefortunny profesor, którego ponoć zdegradowano.

Łowczy Sergiusz Waszkiewicz (1890-1979)
Łowczy Sergiusz Waszkiewicz (1890-1979)

I tu spostrzegawczy czytelnik zauważy, że opowieść Waszkiewicza o „rysiu hrabiny Ciano” różni się od relacji Potoki. Która zatem wersja jest prawdziwa? Tego już chyba nie da się ustalić. Ale z myśliwymi i wędkarzami tak jest, że mają skłonności do konfabulacji i nie zawsze należy dawać im wiarę. 

– Jednego razu polowałem z generałem Mieczysławem Trojanowskim – ciągnie swą opowieść Waszkiewicz. – Usiedliśmy w krzaczkach na łące, siedzimy i czekamy, kiedy wyjdą kozły, czyli samce sarny. Słonko zaczyna już zachodzić, a kozłów nie ma. Więc ja wabię, raz, drugi. Oglądam się, a tu taki wielki kozioł stoi z tyłu za nami. Zaczynam pokazywać generałowi na migi, ale może zrobiłem to niezdarnie. Dość, że zanim chwycił za sztucer i w niego wymierzył, to kozioł poszedł w las.

Mniej znanym od strony gawędziarskiej był strażnik łowiecki, następnie leśniczy ds. łowieckich Władysław Wiśniewski z Bud. Ale i on opowiedział swego czasu ciekawą historię pewnego polowania w Puszczy Białowieskiej. Oto ona:

– Podprowadzałem kiedyś o brzasku do żerującego odyńca pułkownika z Warszawy. Podeszliśmy blisko, pułkownik strzelił, dzik padł, ale jednak po chwili się zerwał i uciekł. Odbiegł jakieś sto metrów i zakończył żywot na leśnej łączce, w środku dużego stada pasących się żubrów. Do martwego dzika podeszło kilka potężnych byków, zaczęło go najpierw obwąchiwać, potem brać na rogi, podrzucać do góry i w końcu tratować. Obserwowaliśmy tę scenę przez chwilę, wreszcie myśliwy zaczął mnie prosić, żeby coś zrobić, gdyż z dzika zostanie tylko miazga. Powiedziałem pułkownikowi, że wyjdę na łąkę, podrażnię byki i sprowokuję je, by mnie ścigały, a gdy tak się stanie, myśliwy powinien wbiec między żubrze krowy i cielęta, porwać dzika i uciekać do lasu. Pułkownik zgodził się. Wyszedłem z lasu, podszedłem do stada i zacząłem wymachiwać zdjętą z siebie kurtką, krzyczeć i rzucać patykami w stronę byków. Spojrzały na mnie, zasapały wściekle i zaszarżowały. Łąka była bagnista, byki biegły niezbyt szybko, ja zaś po suchej ścieżce przy lesie pędziłem jak zając. W pewnej chwili obejrzałem się i zobaczyłem, że pułkownik z dzikiem na plecach ciężko kłusuje w stronę zagajnika, goniony przez dużą żubrzycę.

– Byki mnie nie dogoniły – ciągnął Wiśniewski. – Przystanęły na skraju lasu. Obszedłem więc łączkę lasem i zacząłem szukać myśliwego. Leżał na murawie jakieś dwieście metrów od łączki. Był śmiertelnie blady, okropnie spocony, ciężko dyszał. Obok leżał ponad stukilogramowy dzik. Usiadłem obok myśliwego, równie zasapany i spocony. Wyciągnąłem z torby „piersiówkę” z wódką. Wypiliśmy w milczeniu po setce i zapaliliśmy papierosy. Po paru minutach pułkownik powiedział mi: – Panie Wiśniewski, ja mam ponad pięćdziesiąt lat, rok temu miałem zawał. Nie jestem bojaźliwy, jestem frontowym oficerem, na wojnie nieraz widziałem straszne sceny, ocierałem się też o śmierć. Ale tu ja się bałem, gdy mnie zaczęła gonić ta cholerna żubrzyca. I chyba dlatego, że się bałem, ze strachu stałem się taki silny, że wziąłem tego dzika na plecy i biegłem z nim dobre dwieście metrów przez mokrą łąkę, a potem przez gęsty zagajnik. Gdyby mi ktoś wczoraj powiedział, że ja coś takiego zrobię, że stać mnie na taki wysiłek, odpowiedziałbym, że to niemożliwe. W tej chwili ja z tym dzikiem na plecach nie ujdę ani pięćdziesięciu metrów.

I na koniec opowieść gajowego z Czerlonki – Aleksego Filipczuka, który był świadkiem jednej z przygód myśliwego, który przyjechał do Puszczy Białowieskiej polować na jelenie. 

– Posadziłem go pod wieczór na ambonie przy łące – rozpoczyna Filipczuk – i poszedłem do chaty. Umówiliśmy się, że przyjdę po niego rano, bo był w puszczy pierwszy raz i nie znał do mnie drogi. Na drugi dzień przychodzę, a gościa nie ma ani na ambonie, ani pod nią. Za to widzę rozbitą lornetkę, a kawałek dalej kapelusz. Chodząc naokoło, nawołuję myśliwego, ale bezskutecznie. Wtedy zacząłem szukać go po lesie, obchodząc ambonę w promieniu może kilometra. I dalej nic. Pomyślałem, że coś złego się stało, ale co? Żubrów tu nie było, bo nie ma żadnych tropów. Co robić? Postanowiłem iść do Bud i zameldować nadleśniczemu. Dopadłem go zdyszany i opowiadam, co i jak. A on się śmieje i mówi: – Aleksy, twój myśliwiec się znalazł. Nie zgadniesz, gdzie? Przed pół godziną dzwonił nadleśniczy z Narewki. Mówił, że przybiegł tam przed północą jakiś mocno przestraszony gość. Był tak zziajany i przerażony, że słowa nie mógł wykrztusić. Gdy się trochę uspokoił, opowiedział im jakąś nieprawdopodobną historię. Że wielkie stado ogromnych żubrów czy innych zwierząt zaczęło koło ambony łamać i wyrywać drzewa. Bojąc się, że przewrócą także ambonę, zlazł z niej, dobiegł do drogi i zaczął uciekał. Tylko nie w tę stronę, co było trzeba. I tak dobiegł o północy do Narewki.

Aleksy Filipczuk wyjaśnił, co się faktycznie stało. Otóż, jelenie przed rykowiskiem mają w zwyczaju uderzać po krzakach porożem. W ten sposób zaprawiają się do przyszłej prawdziwej walki. Tak właśnie było po amboną, o czym niedoświadczony myśliwy po prostu nie wiedział.

Piotr Bajko

Пакінуць адказ

Ваш адрас электроннай пошты не будзе апублікаваны. Неабходныя палі пазначаны як *

Календарыюм

Гадоў таму

  • у лістападзе

    – 13.11.1625 г. памёр Саламон Рысіньскі (нар. каля 1560 г. у Расіне на Полаччыне), філёзаф, паэт і настаўнік. Сваю радзіму называў „Лейкарасіяй” (Беларусь). Настаўнічаў м. інш. у Гданьску і ў гарадах Нямеччыны (да 1587 г.). З 1600 г. служыў настаўнікам …ЧЫТАЦЬ ДАЛЕЙ / CZYTAJ DALEJ

Календарыюм / Kalendarium

Сёньня

  • (1020) – У 1018 г. каля Бярэсьця аб’яднаныя сілы польскага князя Баляслава Хробрага і тураўскага князя Сьвятаполка перамаглі ў бітве тагачаснага князя ноўгарадзкага Яраслава Мудрага.
  • (136) – 22.11.1889 г. у Малышаўцы каля Дубровы Беластоцкай нар. а. Люцыян Хвецька, каталіцкі сьвятар, ініцыятар і першы рэдактар-выдавец „Крыніцы”, працаваў рэктарам Місіянерскага Інстытуту ў Любліне (1920-1931), пасьля прафэсар духоўнай каталіцкай сэмінарыі ў Пінску. З 1940 г. быў пробашчам
  • (120) – 22.11.1905 г. у Гародні нар. Мсьціслаў Аляхновіч, мовазнавец. Закончыў гуманістычны і праўны факультэты Віленскага Унівэрсытэта. Пасьля ІІ сусьветнай вайны кіраваў Дзяржаўнай Рэпатрыяцыйнай Управай (Państwowy Urząd Repatriacyjny). З 1949 г. працаваў навукова ў Лодзінскім Унівэрсытэце, дасьледаваў рускую мову і займаўся зацікаўленьнямі беларускім фальклёрам і мовай у ХІХ ст. Памёр 24.07.1982 г. у Лодзі.
  • (81) – 22.11.1944 г. памёр у турме ў Менску Кузьма Чорны (сапр. Мікалай Раманоўскі), пісьменьнік (нар. 24.06.1900 г. у маёнтку Боркі Слуцкага пав.). Пахаваны на Вайсковых могілках у Менску.

Новы нумар / Novy numer

Папярэднія нумары / Poprzednie numery

Усе правы абаронены; 2025 Czasopis
Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com