
Tolo: Założę, że urwałem się z choinki i od razu powiem coś wbrew, a potem mnie potępiajcie. Cenzura za komuny to była dobra rzecz. Coś nie przejdzie wprost, to zrób to, twórco, jeszcze lepiej, podciągnij do takiego artyzmu, żeby cenzorskie państwowe zwierzę się nie połapało i łyknęło, a potem niech się dławi, poniewczasie, kiedy już arcydzieło przeniknęło w lud. No bo jakoś tak, na przykład w filmie, arcydzieła Wajdy czy Munka powstawały i miały swoją społeczną wagę, były wolne. Świrszczyńska w poezji postawiła w centrum kobietę, łamiąc zastane ramy, i mówiła więcej o kobiecie, niż współczesne feministki, które ideologizują, a u niej kobieta – jest. Mądra i głupia. Jest, jaka jest. A Szymborska własnym kraulem płynęła w kierunku Nobla. Cenzura szalała, a sztuka się rozwijała. Autorzy nie przesłaniali innych autorów swoją autokreacją. Dalej nie rozumiem: straszne zwierzę cenzury dostało w łeb, zatłuczono je i nie, bo jakościowo to aż tak się nie zmieniło, i broń się, człowieku, przed szeroką falą wmuszanej tandety, często na poziomie ledwie drukowalności,. I mamy mega średnią literaturę. Jeszcze dodajmy, że na maksa. Puściłeś fotkę w Internecie, siebie i swego pieska lub kotka, i już zostawiasz ślad wspaniałego artysty. No i w literaturze mamy szybko wypieczony bestseller. Nie ma odpowiedzialnej krytyki. Bestsellery mnożą się jak rakowe przerzuty na wolnej literaturze. Ich zatrzęsienie jest rodzajem cenzury. My, a nie ty. My ciebie przesłonimy, rarytasie. Cenzurowanie rarytasu.
BeJot: Wolność od cenzury była mocą w katakumbach, w samizdatach. Jeśli nie ma drugiego obiegu, to znaczy, że ocenzurowano – wszystko. Inaczej: mamy tylko tłum, który wierzy w brak cenzury. To wiara absolutna, bez cienia wątpliwości wiara w to, że wszystko można powiedzieć. Ale jest tu istotne ale. Poziom trzymają mali wydawcy i pisma mniejszości (te szczególnie muszą dbać o poziom, żeby nie ośmieszyć danej mniejszości, żeby mówić o jej kulturze, o jej życiu, o jej myśleniu – o różnicy. Zatarta różnica poprzez skok w nowomowę i popkulturę niszczy mniejszość – staje się „jak wszyscy”, i po co coś jeszcze tu mówić).
Na powierzchni pisarze czy dziennikarze nie mają umiaru w autokreacji i wrzasku fejkami, które zostaną obalone przez nowe fejki, i nie ma to końca. Jednak nie ma to mocy absolutnej, zmieniającej wszystkich w głupi tłum z tą jego wiarą, że wszystko można powiedzieć na powierzchni, pełnej blurbów i reklamy. Nie. Jednak jest miejsce na arcydzieło i myśl. To miejsce, które nie ogranicza się do wściekłej wymiany światopoglądów. Miejsce niezwykle ważne. To miejsce współistnienia, a nie zadeptywania się i walki o sławę doczesną na śmierć i życie, obrzucania się obelgami, wyzwiskami, pomówieniami, ze stałym procederem robienia z kolegi po fachu bandyty i złodzieja, a z koleżanki głupiej pipy, kretynki, nie na swoim miejscu. Coś tam sobie trzeszczy, i niech trzeszczy. Nie będziemy wchodzili z babami w dialog wolny i twórczy. Jeszcze czego. U nas, na górze, w ogóle dialogów nie ma. Jest reklama, i to wystarczy. Kupuj to, co rozreklamowane. Wolny człowiek nadal funkcjonuje w nowym drugim obiegu. W pismach mniejszości, u małych wydawców. I dobrze, że jednak miejsce ma.
A jeśli chodzi o to, żeby na przemoc nie odpowiadać przemocą, jak Białorusini, nie mnożyć odwetów, to taka postawa będzie lekceważona w tak zwanych głównych mediach. Musi się polać krew. Musi? A nie dość krwi było w historii? Nie dość nazabijano ludności cywilnej? Tysiące wiosek białoruskich zostało spalonych przez Niemców podczas II wojny światowej. Nigdy ich nie odbudowano. Jaka pustka! Jest oczywiście ponury epizod białoruski współpracy z nazistami. Krótko trwał. Jednak w Rosji nadal jest to argumentem przeciw jakiejkolwiek białoruskości. Toż to byli naziści. Promowali wtedy język białoruski. No więc jest on językiem nazistów. Rosja utkwiła w starej propagandzie.
Tymczasem Białoruś stawiała opór podwójny – wobec nazistów i wobec bolszewii, a walczyć o siebie na dwa fronty to za dużo. No i były nazistowskie białoruskie oddziały na dodatek. W istocie trwała walka z trzema wrogami. Pisze o tym Jerzy Grzybowski w artykule pt. „Czy okupacja niemiecka na Białorusi podczas II Wojny Światowej doczekała się rzetelnego opracowania’. Według niego do dziś sprawa pozostaje skomplikowana i niedomówiona.
Można powiedzieć, że sprawa z białoruskością jest następująca: jedni chcą pogranicza białorusko-polskiego, drudzy białorusko-rosyjskiego (czy odwrotnie), a trzeci – białoruskiego czy też lićwińskiego Księstwa. Z tego mamy dziś trzy rodzaje opozycji, skłóconej. Nie ma jedności białoruskiej. Racje są trzy. Trzecia, ta lićwińska, już nie ożyje.
Tolo: I na te tematy też milion, bilion, bestsellerów? Na szczęście jest jeszcze klasyka, która pełga raz zdychającym światełkiem, a raz jaśnieje jeszcze wyraziściej. Ponowne czytanie arcydzieł klasyki pomaga utrzymać wiarę w siłę własnego oddechu. Czujesz, że oddychasz! Stare słowo ma moc. Czy europejskie czy rosyjskie, czy białoruskie, czy jakiekolwiek inne. To gość w domu.
BeJot: I haścicha. Tak mówiliśmy.
Tolo: I haścicha.
BeJot: „Mahutny Boża” napisała dobraja haścicha, Natalia Arsieńniewa. Muzyku stwaryŭ Mikałaj Rawieński. I siońnia heta żywaja pieśnia. Mahu jaje słuchać i słuchać. I ni ważno, ci Boh jość, ci nie. Jak nima da kaho źwiartacca, ta źwiartajamsa da Boha. Takaja sprawa była, jość i budzia. Tak wiadzie nas wola haławy.
Mahutny Boża! Uładar suświetaŭ, wialikich soncaŭ
i serc małych (…)
(…) Daj uradliwaść żytniowym niwam,
uczynkam naszym paszli ŭmałot.
Zrabi mahutnaj, zrabi szczaśliwaj
krainu naszu i nasz narod.
„Zrabi szczaśliwaj”…
A ja to zrobić przy trzech racjach, w tym jednej, już dokonanej dawno, jako lićwinskość? Bez etapu lićwinskości białoruskość byłaby białoruska. Miałaby swój nacjonalizm, który w dziewiętnastym wieku jednoczył ludzi w naród. A tak jedni zostaną Polakami, drudzy Rosjanami, a trzeci dotrą do pamięci wnuków i w niej umrą. Ocenzuruje pamięć. Jutro ktoś westchnie: Nareszcie! Dzisiaj ktoś krzyknie: A co to jest lićwińskość?! Kiedy to było! Nie wygłupiajcie się!
A my w Polsce to kto?
Wiesz co, jak wrzuciłam w Internecie słowo „lićwiny”, to mi powyskakiwały pingwiny, wszystko o pingwinach, jak i gdzie żyją pingwiny. Dopiero na drugiej stronie i dalszych pojawiły się nasze lićwiny. Potem jednak znalazłam mnóstwo rzetelnych materiałów na ten temat.
Radość daje pewność jutra. Utracona historia, dawna świetność, prowadzi do poczucia, że jeszcze jakoś trwamy. Trwać a żyć to ogromna różnica. Jeszcze jakoś trwamy, a umrzemy smutni, że już prawie dla nikogo nie jesteśmy bolesną stratą. Cenzura na nas w pamięci wnuków, a nawet dzieci, jest okrucieństwem. Ale to mechanizm.
Natomiast medialna cenzura na białoruskości jako takiej, bo przecież łukaszenkowej (jakoby na wieki), to świadome okrucieństwo. Wisi w powietrzu cichanowskość jako jedyna prawdziwa białoruskość. A niepolityczne ujęcie sprawy gdzie przepadło? Ludzkie ujęcie gdzie jest?
Przychodzi mi do głowy (nie dość mądre?) zdanie: najskuteczniej cenzurują granice, nowe granice. Mury na granicach cenzurują nam widoki. Miało już murów nie być! W tej sprawie mój sprzeciw nie liczy się. Dlaczego?
Rainer kiedyś napisał epokowe słowa:
„O wszystkim trzeba mówić.
Tak.
O wszystkim trzeba mówić”.
Nie żadna „sztuczna inteligencja” stworzyła powyższy wierszyk. Stworzył człowiek o imieniu Rainer. Niesamowite są jego miniatury. Niby nic, a jakie ważne! Genialnie proste. Poraża stanowczy spokój tych słów.
Kiedy chciałam cię spytać, czy „kłamstwo oświęcimskie” należy bardziej do cenzury niż do przestępstwa, to złapałam się na tym, że o tym nie umiem mówić. Potem w nocy wybudziło mnie zdanie: człowiek ledwie się tli do wyjścia. Zdanie to tylko pozornie jest bezsensowne. Nawiązuje wprost do obozu zagłady.
Tamara Bołdak-Janowska










