
Fot. archiwum „Niwy”
Funkcjonariusze Sekcji V Wydziału III Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej dokonali wnikliwej analizy przebiegu majowego zjazdu BTSK. Sprawę krypt. „Sabat” zakończono dopiero w listopadzie, gdyż do tego czasu sprawdzano m.in. donos KO „Z” o rzekomych manipulacjach, których miał się dopuścić Mojsienia.
Postanowiono rozpoznać bliżej mechanizm wyeliminowania ze składu ZG BTSK W. Łaskiewicz i W. Korniluka. Ale Mojsieni albo nic nie udowodniono, albo mu to darowano, gdyż nie poniósł on żadnych konsekwencji i mógł odtąd całkowicie poświęcić się kierowaniu budową muzeum białoruskiego w Hajnówce. Było to ogromne przedsięwzięcie, gdyż oprócz sal wystawowych zaplanował jeszcze bibliotekę, kawiarnię, kino i pokoje gościnne. Społeczny komitet budowy, któremu przewodniczył, gromadził eksponaty. Pieniądze zbierano wśród Białorusinów w Polsce oraz emigracji białoruskiej w Europie Zachodniej, USA, Kanadzie i Australii. Listy ofiarodawców publikowano niemal w każdym numerze „Niwy” aż do początku lat dziewięćdziesiątych.
Inicjatywie bacznie przyglądała się też SB. Mojsienia był tego świadomy. Kiedy w swym gabinecie w Hajnówce przyjmował gości lub interesantów i rozmawiał z nimi nieoficjalnie, zawsze nastawiał głośniej radio. Był przekonany, że ciągle jest na podsłuchu.
Do wybranego na zjeździe BTSK w maju 1984 r. kierownictwa organizacji SB nie miała zastrzeżeń. Na jej czele stanął dr Aleksander Barszczewski, kierownik Katedry Filologii Białoruskiej Uniwersytetu Warszawskiego, członek PZPR, który dał się poznać jako osoba w pełni lojalna wobec władz, całkowicie oddana PRL, w niczym nie zagrażająca ustrojowi socjalistycznego (komunistycznego) państwa. To, że jednocześnie pozostawał niezwykle wierny białoruskości i stawiał swoją narodowość ponad obywatelstwo kraju, dla SB nie miało większego znaczenia. Był zdolnym poetą piszącym po białorusku, podpisując się jako Aleś Barski. I chociaż w swej poezji nie opiewał „dobrodziejstwa socjalizmu”, to już w artykułach w „Niwie” bardzo często pisał w duchu epoki – o wiodącej roli klasy robotniczej, czy велізарным эканамічным прагрэсе, які здзейсніўся ў краіне і таксама на Беластоцкай зямлі. Jak podkreślił w jednym ze swych felietonów, nie utożsamiał się z polską nacją, ale utożsamiał się z władzą ludową. Za swoją ojczyznę uważał rodzinną wieś Bondary w gminie Michałowo.
Barszczewski, o czym mało kto wie, również współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Tyle, że nie białostocką, a w Warszawie. W archiwum IPN zachowały się trzy niewielkie teczki z różnych okresów jego współpracy (sygn. BU 001043-647-D, BU 00277/651 i BU 003398/1).
Na początku lat siedemdziesiątych został zwerbowany jako „konsultant literacki”. 21 stycznia 1971 r. współpracę w takiej roli zaproponował mu kpt. Aleksander Kazberuk z Wydziału IV Departamentu III MSW. Sądząc po nazwisku był to ktoś ze stron rodzinnych, być może z tej samej wsi Bondary. W notatce służbowej napisał: osobiście znam Barszczewskiego od przeszło 5-ciu lat i sądzę, że można liczyć na jego dyskrecję.
Na taką współpracę, jak raportował oficer, jego rozmówca od razu się zgodził. Wcale nie polegała ona, jak mogłoby to wynikać z przyjętej kategorii informatora, na doradzaniu służbom w kwestiach literackich. Chodziło o przeniknięcie do środowiska pisarzy i poetów.
Już podczas wstępnej rozmowy Barszczewski od razu przekazał kilka informacji. Kpt. Kazberuk zapisał dwie, zasługujące jego zdaniem na uwagę, bo według niego miały wartość operacyjną.
Pierwsza dotyczyła Wiktora Szweda, kolegi z literackiego stowarzyszenia „Białowieża” i warszawskiego oddziału BTSK, który mieszkał wówczas w stolicy i pracował w jednym ze stołecznych wydawnictw. Oto jego treść:
Pracownik „Książki i Wiedzy” – Wiktor Szwed – od kilku lat utrzymuje kontakty z niejakim Stankiewiczem z USA, który podaje się za inżyniera elektronika. Wymieniony przebywał w Polsce i kontaktował się ze Szwedem, Barszczewskim oraz innymi osobami z Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Twierdząc, że jest Białorusinem Stankiewicz usiłował zebrać materiały dotyczące trzech problemów:
– sytuacji ekonomicznej w kraju,
– dyskryminacji religijnej,
– sytuacji mniejszości narodowościowych a Białorusinów w szczególności.
(…) Nie wyklucza się, że Stankiewicz w Polsce realizował funkcje obcych wywiadów.
Tym cudzoziemcem był Wiaczeslaŭ (Wiaczka) Stankiewicz, zmarły w lipcu br. w wieku 93 lat działacz powojennej emigracji białoruskiej w USA. W wyuczonym zawodzie inżyniera elektronika pracował w amerykańskich korporacjach, był też zaangażowany w działalność białoruskiej służby Radia Wolna Europa, rozgłośni powstałej w 1953 r. i nadającej z Monachium jako Radio „Wyzwalennie”. W latach 1988-1998 kierował tą sekcją jako jej dyrektor.
Kiedy udało mu się zza „żelaznej kurtyny” przyjechać do Polski, pierwsze kroki skierował do Białorusinów, z którymi korespondował. Nic dziwnego, że natychmiast zainteresowała się nim SB. Kluczowy jak się okazuje był jego kontakt ze Szwedem. Barszczewski zapewnił kpt. Kazberuka, że jego kolega literat niewątpliwie nie działał z niskich pobudek w kontaktach ze Stankiewiczem, tym niemniej fakt ten i to, że jest moim znajomym można wykorzystać do nakłonienia go do informowania o sytuacji w „Książce i Wiedzy”.
W drugiej informacji o randze operacyjnej, którą przekazał Barszczewski, chodziło o głośną sprawę Sokrata Janowicza. Głośną w Białymstoku, ale nie w Warszawie, bo tutejsza SB jeszcze nic o niej nie wiedziała. Rozmowa Kazberuka z Barszczewskim miała miejsce kilka miesięcy po wydaleniu Janowicza z szeregów PZPR, wskutek czego wobec niego, jak napisano w notatce służbowej, zostały wdrożone daleko idące konsekwencje – zwolnienie z pracy w „Niwie”, zakaz zatrudniania i publikacji jego tekstów. Tę część notatki oficer napisał zapewne po wcześniejszym telefonicznym kontakcie służbowym z Białymstokiem. Informacja ta zawiera bowiem szczegóły, o których nowo pozyskany „konsultant literacki” raczej jeszcze nie wiedział:
(…) Przyczyna: naiwne uzewnętrznianie tendencji nacjonalistycznych w połączeniu z obsesją na punkcie inwigilacji środowisk twórczych przez SB. A ponadto uzewnętrznianie swoich poglądów w Związku Radzieckim i stwierdzenie w liście do pisarza radzieckiego, że „Armia Czerwona jest najdzikszą armią świata”.
Posunięcia powyższe znalazły swoje reperkusje w mikro-środowisku literackim, a między innymi dziennikarz, publicysta i członek ZLP Edward Redliński zaapelował o „udzielenie pomocy naszemu Koledze”. Za to Redliński został wydalony z władz Związku Dziennikarzy, a Włodzimierz Pawluczuk, który uprzednio zgłaszał Redlińskiego na to stanowisko „o mało co nie wyleciał z Partii”.
Ostatnia kwestia, spisana z pewnością ze słów Barszczewskiego, nie była do końca prawdziwa. Tak Redlińskiego jak i Pawluczuka rzeczywiście napotkały poważne konsekwencje, że wstawili się za Janowiczem, choć nie tylko za to. Pawluczuka również w 1970 r. zwolniono z „Niwy” i odebrano mu – na półtora roku – legitymację partyjną.
Z dalszej treści notatki wynika, że Barszczewski także próbował nieco wstawić się za skazanym na poniewierkę swym kolegą Sokratem:
(…) Nie neguję posunięć wobec Sokrata Janowicza, tym niemniej uważam, że winien ustać „zakaz” zatrudniania wymienionego, a w dalszej kolejności „zakaz” publikacji (przy zachowaniu obostrzenia cenzury).
Znam osobiście Sokrata Janowicza i jestem w stanie – za zgodą moich Przełożonych – na marginesie swojej działalności zająć się tą sprawą.
Jak widać dobrze wiedział on w jak dramatycznej sytuacji życiowej znalazł się jego kolega i najpewniej chciał pomóc mu znaleźć jakąś pracę. Z treści materiałów z IPN z teczki Janowicza wynika, że wówczas przyczynił się do przyznaniu mu stypendium Związku Literatów Polskich, zabiegając o to w centrali w Warszawie.
Niewykluczone, że Barszczewskiego na informatora SB zarejestrowano – a raczej próbowano, bo formalnie cały czas był kandydatem – bez jego wiedzy, co w tych organach było częstą praktyką. Żadnego oświadczenia na piśmie on bowiem nie składał. Być może z oficerem spotykał się na stopie koleżeńskiej i zwierzał mu się z tego, co działo się w jego miejscu pracy, w kręgach białoruskich i ZLP. Mógł nie wiedzieć, że po tych spotkaniach sporządzane były służbowe notatki.
Tamta współpraca Barszczewskiego z SB w charakterze „konsultanta literackiego” trwała do wiosny 1974 r. W jego teczce z tego okresu znajduje się jednak jeszcze tylko jedna notatka ze spisanymi od niego informacjami. Została sporządzona 9 grudnia 1971 r. i dotyczyła tym razem żywej wciąż po wydarzeniach marcowych 1968 r. kwestii żydowskiej w środowisku akademickim Uniwersytetu Warszawskiego oraz w kręgach Związku Literatów Polskich. W kraju nie ustała jeszcze nagonka zapoczątkowana dwa i pół roku wcześniej przez Gomułkę. W jej wyniku około trzynastu tysięcy Żydów, w tym wielu naukowców i ludzi kultury, zdecydowało się na wyjazd z Polski.
W toku spotkania z „Aleksandrem B.” kpt. Kazberuk dowiedział się, że pracownik naukowy UW Andrzej Bogusławski, który w związku z wydarzeniami marcowymi zrezygnował demonstracyjnie z przynależności do Partii, ostatnio został mianowany rektorem Warszawskiego Studium Nauczycielskiego. Członkowie Partii z grona naukowców fakt tej nominacji odczytali jednoznacznie jako dawanie satysfakcji „pogrobowcom marca”. Coraz częściej do głosu – zarówno na Uniwersytecie Warszawskim jak i w Związku Literatów Polskich – dochodzą ludzie z kręgów syjonistycznych.
Z kolejnych lat w teczce materiałów nie ma. 11 kwietnia 1974 r. Kazberuk – już w randze majora – odnotował, że kandydat na konsultanta A. Barszczewski ograniczył swoje kontakty ze środowiskiem literackim, a zajął się pracą naukową i przekładami na język polski literatur radzieckich. W związku z tym materiały z jego teczki zostały złożone do archiwum. Zaprzestano dalszej współpracy także dlatego, że zmieniła się sytuacja operacyjna. Oznacza to, iż SB prawdopodobnie ograniczyła inwigilację środowisk, w których obracał się informator. Pod rządami Edwarda Gierka budowano „drugą Polskę”, w kraju chwilowo polepszyła się sytuacja gospodarcza i znacznie podniósł się poziom życia ludności. Sytuacja polityczna się ustabilizowała i w związku z tym SB miała mniej pracy operacyjnej.
Następną teczkę Barszczewskiemu założono pięć lat później, kiedy w marcu 1979 r. został on zarejestrowany w charakterze KO o pseudonimie „Alek”. Był już wówczas kierownikiem Katedry Filologii Białoruskiej Uniwersytetu Warszawskiego, a także pełnił funkcję przewodniczącego oddziału BTSK w stolicy, w związku z czym miał zapewnić dopływ informacji o środowisku białoruskim. Miesiąc przed rejestracją przeprowadzono z nim rozmowę operacyjną, która odbyła się w kawiarni MDM. Prawdopodobnie miało to związek z jego niedawnym pobytem w Anglii. Jeździł tam na zaproszenie Uniwersytetu w Reading pod Londynem, gdzie miał wykład na temat mniejszości białoruskiej w Polsce. Funkcjonariusze (jak wynika ze spisanej z przebiegu spotkania notatki było ich więcej niż jeden) drobiazgowo go o to wypytali. Barszczewski opowiedział, że po odczycie podszedł do niego Laszuk (działacz nacjonalistycznego ośrodka białoruskiego w Anglii) i zapytał, czy otrzymał list, który do niego wysłał. Miał mu odpowiedzieć, że nie, ale funkcjonariuszy poinformował, że taki list faktycznie otrzymał. W rozmowie z nimi zachowywał czujność, był ostrożny i nie zawsze mówił prawdę. Po to, by chronić osoby w Polsce, o które wypytywano go w Londynie.
Laszuk był przyjacielem zmarłego ojca Piotra Łastaŭki, pochodzącego z Zachodniej Białorusi działacza i publicysty białoruskiego, który po wojnie zamieszkał w Milanówku pod Warszawą. Z chwilą powstania BTSK aktywnie włączył się w działalność warszawskiego oddziału. W latach 1958-1963 piastował stanowisko dyrektora firmy Beteska w Białymstoku, powstałej w celu zapewnienia dodatkowego finansowania organizacji. Był też jednym z założycieli literackiego stowarzyszenia „Białowieża”. Barszczewski zatem bardzo dobrze go znał, ale w rozmowie z funkcjonariuszami to zataił. Laszukowi w Londynie również miał zaprzeczyć, gdy ten pytał go, czy go zna i dlaczego syn Łastowki nie odpisuje na jego listy. Były dyrektor Beteski, odebranej BTSK na początku lat siedemdziesiątych, najpewniej obawiał się kłopotów, gdyby wyszły na jaw jego rodzinne powiązania z „białoruskimi nacjonalistami na Zachodzie”.
Teczka w IPN Barszczewskiego z tego okresu również zawiera tylko kilka dokumentów. Ostatni to wniosek z 17 listopada 1980 r. o złożenie materiałów dotyczących KO „Alek” do archiwum. Napisano w nim:
Początkowo KO przekazał informacje dot. mniejszości białoruskiej wokół BTSK. Z czasem jednak zaczął unikać spotkań, tłumacząc się brakiem czasu. Biorąc pod uwagę powyższy fakt dalsze utrzymywanie kontaktu z KO jest niemożliwe.
W 1983 r. Aleksander Barszczewski ponownie został informatorem SB. Tym razem zarejestrowano go jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Albin”. Jak wynika z teczki, zawierającej tak jak poprzednie tylko kilka dokumentów, został pozyskany na zasadzie dobrowolności. Zobowiązania nie podpisał. Wynagrodzenia nie pobierał. Ta współpraca trwała do samego końca funkcjonowania Służby Bezpieczeństwa PRL, czyli do 1990 r. Kolejno pozostawał na kontakcie trzech oficerów w Warszawie.
Cdn.
Jerzy Chmielewski










