Siedzę i uważnie studiuję fotografię muralu, zamieszczoną na łamach poprzedniego numeru „Czasopisu”. Namalowany w sierpniu br. mural na ścianie Gminnego Ośrodka Kultury w Czeremsze przez dzieci, rodziców i babcie miał przedstawiać naszą tutejszą gościnność, w tym w kontekście kryzysu migracyjnego, z jakim mamy do czynienia na wschodniej granicy. Inicjatywa w istocie chwalebna. Mural nie wydaje się zawierać kontrowersyjnych treści. Obrazek jest wręcz sielski, a wartości przez niego promowane godne pochwały. A jednak działacze Konfederacji i Ruchu Narodowego dopatrzyli się w nim znieważenia munduru polskiego żołnierza i rozpętała się burza. Burza ta odbiła się szerokim echem, lecz wydarzenia te miały miejsce w czasie , gdy siedziałam na głębokiej prowincji w Tanzanii i poznawałam kulturę Masajów. Masajowie są w tym afrykańskim kraju jedną z ponad stu grup etnicznych. Mieszkańcy Tanzanii rozmawiają w ponad 130 językach. Mimo tak daleko posuniętej wielokulturowości Tanzania uznawana jest za jeden z bezpieczniejszych krajów Afryki, a cała ta różnorodna ferajna mieszkająca w jej granicach współżyje ze sobą na ogół we względnym spokoju. Zawierucha wokół muralu w Czeremsze ominęła mnie bokiem.
Siedzę więc, i studiuję rysunek. Obrazek wydaje się być dość sielski. Na tle podlaskiej przyrody, w otoczeniu drzew i zwierząt widzimy suto zastawiony stół, przy którym siedzą ludzie o różnym kolorze skóry i wspólnie ucztują. Babcie w chustkach przygotowały posiłek również migrantom, którzy przekroczyli naszą granicę. Chcą po prostu zwyczajnie w ludzkim odruchu nakarmić głodnego. Wszyscy wydają się być zadowoleni. Wiadomo, nic tak ludzi nie zbliża jak wspólne biesiadowanie. Na drugim planie służby medyczne udzielają komuś pomocy. Sytuacja nieprzyjemna, ale to chyba dobrze, że choremu człowiekowi niesiona jest pomoc. Sielskość obrazka zaburza grupka migrantów która stoi po drugiej stronie muru. Ubrani na czarno, zbici w ciasną grupkę obserwują całą sytuację zza płotu.
Szukam sceny znieważającej mundur polskiego żołnierza. Studiuję mural centymetr po centymetrze. Z moimi oczami jest jednak coś nie tak. Nie mogę znaleźć niczego, co przywodziłoby mi na myśl znieważanie munduru. Może moje okulary wymagają już wymiany na bardziej wyraziste, a może to wina samej reprodukcji – kolorystyka czarno-biała nie sprzyja wyławianiu szczegółów. Może gdybym zobaczyła oryginalny, wielki, kolorowy mural, wtedy zobaczyłabym scenę, w której jednak polski mundur jest znieważany?
24 sierpnia miałam zaszczyt być jednym z panelistów spotkania zorganizowanego w ramach festiwalu „Wschód kultury. Inny wymiar”. Dyskusja dotyczyła wielokulturowości Podlasia i miała w założeniu dekonstruować mit sielskiej magicznej krainy, w której różne kultury i narody żyją we wzorowej harmonii. Mit ten stał się bowiem sztandarowym hasłem promującym nasz region jako krainę tolerancji. Wspólnie z moimi rozmówczyniami próbowałyśmy się zmierzyć z tematem pokojowego współistnienia różnych wyznań i narodowości na naszym terenie.
Pozwoliłam sobie poczynić uwagę, że termin „wielokulturowość” sam w sobie nie jest nacechowany pozytywnie bądź negatywnie. Jest to pewien fakt, który możemy interpretować bardzo różnie. Dla jednych wielokulturowość jest wartością pozytywną, dla innych jest czymś niepożądanym, co zaburza harmonię istnienia jednorodnej społeczności i wprowadza niepotrzebne napięcia i konflikt. Przez wiele dziesiątek, a nawet setek lat na Podlasiu współistniały różne narody i wyznania, i nikt nie zaprzątał sobie głowy rozmyślaniem o wielokulturowości i jej znaczeniu. Była powietrzem, którym oddychaliśmy, a życie układaliśmy sobie tak, by żyć się dało.
Ludzie ze swej natury nie lubią innych, obcych i różnych od siebie. Najlepiej nam się rozmawia z osobami, które mają dokładnie takie samo zdanie jak my. Poklepiemy się wtedy wzajemnie po plecach, zadowoleni, że nasz światopogląd jest słuszny, by ze spokojnym sumieniem przejść do codziennych obowiązków. Faktem jest również, że gdy obcy się wśród nas pojawia, nie zależy nam na eskalowaniu konfliktu. Chcemy żyć w spokoju, jakoś się dogadywać, jakoś się układać, i przynajmniej nie obrażać. Co myślimy w głębi serca, to myślimy, ale przysłowiowe już święta sąsiada uszanujemy i piłować drewna w ten dzień nie będziemy. A gdy w rodzinie pojawia się „ten inny” na skutek mieszanego małżeństwa, fakt ten zaakceptować musimy, by na tym padole jakoś po ludzku i w harmonii żyć się dało. Bo problemów mamy aż nadto, po co więc ich sobie dokładać?
Twierdzę więc, że na tym najniższym, najbardziej międzyludzkim, sąsiedzkim i rodzinnym poziomie egzamin z wielokulturowości ludzkość, którego Tutejsi są częścią, zdaje całkiem dobrze. Decyduje o tym życiowy pragmatyzm i świadomość, że jeśli nie da się czegoś wyeliminować, najrozsądniej jest to zaakceptować niż walczyć z tym bez końca. Nieustanna walka jest wyniszczająca i nieopłacalna dla obu stron. Większość konfliktów indukowana jest szczebel wyżej, na poziomie prowadzonej polityki, władz – czy to samorządowych, czy krajowych – które w naturalne międzyludzkie stosunki zaczynają wprowadzać ideologię i politykę.
Wzorcowym tego przykładem jest właśnie sytuacja w Czeremsze. Do oddolnej, poczciwej inicjatywy ludności miejscowej, która usiłuje sobie jakoś radzić i oswajać problem migracji i robi to w sposób pokojowy oraz w dobrej wierze, działacze polityczni kierowani wyznawaną ideologią dopisują własne interpretacje, co wznieca konflikt i niepokoje. Nie liczy się, czy to, co ujrzeli politycy Konfederacji, jest zasadne czy nie, czy rzeczywiście nastąpiło znieważenie polskiego munduru, czy też interpretacja narodowców jest jedynie ich urojeniem. Znamienne jest to, jak w obliczu tej sytuacji postąpiły władze i osoby decyzyjne. Zarówno wójt gminy jak i dyrektor GOK, która patronowała powstaniu muralu, zadecydowali o zamalowaniu tej części muralu, jaka się narodowcom nie podobała w imię „spokoju” i „unikania konfliktów”. Zamalowano, bo nie chciano nikogo „urazić, obrazić”.
Wybrano zatem strategię najprostszą. W obliczu protestu nacjonalistów uczucia tych uczniów, rodziców i babć, które w odruchu serca postanowiły nieść światu gołębia pokoju, zeszły na drugi plan. Wiadomo bowiem, że dzieci, ich rodzice i babcie awantury wszczynać nie będą. Gołąb pokoju został poświęcony na ołtarzu temu, kto głośniej umie krzyknąć. Dziś tylko krzyknąć, bo tyle wystarczyło, a jutro? Ci „rodzice i babcie” niedawno wybrały te władze na urząd jako swoich przedstawicieli obdarzyli ich zaufaniem, że będą sprawować go godnie i praworządnie. Zastanawiam się, czy decydenci myśleli o uczuciach autorów i wykonawców muralu, a jeśli już, to czy ważyli w swoich sumieniach dobro i zło. Chyba jednak za dużo wymagam od polityków. Ale czy decyzje oparte na ustępowaniu przed zaciśniętą pięścią są decyzjami, które rzeczywiście łagodzą konflikt i rozwiązują problem? Czy nie skutkuje to przyzwoleniem na powtarzanie takich zachowań w przyszłości w innych sytuacjach? I czy rzeczywiście polityka ustępowania silniejszemu, bądź w tym przypadku – głośniejszemu, prowadzi do tego celu, jaki władze chciały osiągnąć – do rzeczywistego spokoju?
Na panelu dyskusyjnym, w którym brałam udział, padło pytanie o przyszłość. Co z naszą podlaską wielokulturowością? Jak będzie ona wyglądała za, powiedzmy, dziesięć lat? Pytanie bardzo ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że naszą wielokulturowość hołubimy tym bardziej, im bardziej blada i mniej wyrazista się ona staje. Teraz, gdy nie ma wśród nas Żydów, a Tatarzy, Białorusini i Ukraińcy robią się coraz bardziej spolonizowani, zaczynamy wielokulturowość wynosić na ołtarze.
Jeszcze w pokoleniu naszych dziadków, a nawet rodziców, różnice były wyraźniejsze. Dziś wszyscy wyglądamy tak samo, z drobnymi różnicami wierzymy w tego samego Boga, i w przeważającej większości mówimy tym samym językiem. Nawet w cerkwiach język polski powoli staje się standardem. Wielokulturowość jest więc w cenie. Jest jak gatunek rzadki, a więc – cenny. Politycy chcą się na niej promować. Im mniejsza ona jest, im mniej wyraźna i bardziej bezpieczna – tym chcą promować się bardziej. Korzenie jutra zawsze tkwią w „dzisiaj”, a niekiedy nawet już we „wczoraj”, tylko często nie potrafimy ich dostrzec. Nie rozpoznajemy znaków czasu.
Uważamy Podlasie za krainę szczególną w skali kraju właśnie z uwagi na wielokulturowość, ale dzisiaj wielkie polskie miasta, jak Warszawa, Wrocław czy Kraków są o wiele bardziej wielokulturowe niż nasze poczciwe Podlasie. Na ulicach tych miast słychać wiele różnych języków i widać ludzi o różnych kolorach skóry w dużo większym stopniu niż ma to miejsce np. w Białymstoku.
Historia gna do przodu bez zadyszki. Nie miejmy złudzeń. Nie ominie ona ani naszego kraju, ani regionu. Już czujemy jej oddech na karku. Mural w Czeremsze jest tego najlepszym przykładem. Europa wielokulturowością już tętni. Wielokulturowość nawet nie puka do naszych drzwi, ona się wlewa i materializuje, widzimy ją i dotykamy jej na naszych ulicach, w sklepach, na muralach. Za chwilę stanie wśród nas w całej swej krasie i wyrazistości, nie upudrowana, nie oswojona, i powie: sprawdzam. Sprawdzam wasze piękne słowa o tolerancji, o współistnieniu, o wartościach, o gościnności. Już sprawdza.
Fot. Autorka